Sądzili, że na selekcji dali z siebie wszystko, że podczas procesu rekrutacyjnego osiągnęli już granice swoich możliwości. Instruktorzy i operatorzy Formozy udowodnili im jednak, jak bardzo się pomylili. – Prawdziwe piekło zaczęło się dopiero na „bazówce”. Z tej perspektywy wiemy, że selekcja to był tylko przyjemny spacer – mówią kandydaci na morskich komandosów.
Wszyscy żołnierze, którzy marzą o służbie w Formozie, chcą zostać operatorami i wykonywać różnego rodzaju operacje specjalne, muszą obowiązkowo zaliczyć selekcję, a następnie kurs szkolenia bazowego, potocznie zwany „bazówką”. To jeden z najbardziej wymagających, a zarazem najtrudniejszych kursów, jakie w ogóle przechodzą żołnierze w czasie służby. „Polsce Zbrojnej” udało się podejrzeć część szkolenia i porozmawiać z jego uczestnikami. – Przez rok szlifujemy kandydatów na operatorów. Uczymy ich podstaw działania w zakresie zielonej, czarnej i niebieskiej taktyki. Dajemy im bazową wiedzę, którą w przyszłości będą rozwijać jako szturmani w zespołach bojowych – przyznaje Piotr, kierownik szkolenia bazowego Formozy. – Jest cholernie ciężko i trudno, ale to nie jest dla nikogo zaskoczenie. Po to tu przyszli, więc nie możemy zawieść ich oczekiwań – dodaje z uśmiechem.
Tylko dla wytrwałych
Tomek: Siedem lat temu, jeszcze jako cywil, wziąłem udział grze terenowej „Selekcja” organizowanej przez mjr. rez. Arkadiusza Kupsa. Byłem zawodowym piłkarzem, studiowałem na Akademii Wychowania Fizycznego i na selekcję poszedłem, bo chciałem się sprawdzić, spróbować czegoś nowego. Okazało się, że był to moment przełomowy w moim życiu. Postanowiłem założyć mundur.
Od początku marzył o służbie w Formozie. Dlaczego? Przyznaje, że dużo czytał o GROM-ie, Jednostce Wojskowej Komandosów, a o Formozie zawsze było najmniej informacji. I właśnie ta aura tajemniczości stała się dla niego magnesem. – Za namową mjr. Kupsa zdecydowałem jednak, że najpierw złożę dokumenty do 25 Brygady Kawalerii Powietrznej w Tomaszowie Mazowieckim. Chciałem nabrać doświadczenia, sprawdzić się w działaniach aeromobilnych zanim spróbuję sił w swojej wymarzonej jednostce – mówi. – Już w czasie służby w kawalerii przygotowywałem się do selekcji. Wiedziałem, że czeka mnie morderczy sprawdzian na WF-ie, na basenie i w górach – dodaje Tomek.
Trzy lata temu przystąpił do selekcji i… odpadł tuż przed jej finałem. Kilka godzin przed zakończeniem ostatniego zadania, w czasie górskiego etapu selekcji, został odwieziony karetką do szpitala. Wpadł w hipotermię i miał odmrożenia nóg. Ale nie zniechęciło go to. Gdy doszedł do siebie, wrócił do treningów i w selekcji wystartował po raz drugi. Udało się. Jak dziś to wspomina? – Wszystkie najgorsze opowieści o selekcji okazały się prawdziwe – przyznaje z uśmiechem. – Na basenie, gdzie odpada połowa kandydatów, jakoś sobie poradziłem. A potem stanąłem do sprawdzianu z walki wręcz. To był dla mnie najtrudniejszy moment, bo nigdy się tym sportem nie zajmowałem. Walczyłem z trzema chłopakami, którzy trenowali sztuki walki. Ostro dostałem po pysku. Lali mnie, a ja sobie powtarzałem: nie poddam się, dam radę! I dałem – opowiada. Instruktorzy uznali, że jego wola walki i siła fizyczna są przepustką do kolejnego etapu selekcji – gry terenowej w górach.
Adrian: Chyba zawsze ciągnęło mnie do wody. Już jako dziecko trenowałem pływanie, a potem uczyłem się nurkowania. To chyba ta pasja pchnęła mnie w stronę Formozy – przyznaje dwudziestodziewięcioletni Adrian. Selekcję do jednostki zaliczył pięć lat temu jako podchorąży Akademii Wojsk Lądowych. – Na etat w jednostce musiałem trochę poczekać. Telefon z Formozy zadzwonił dopiero trzy lata później, gdy byłem już dowódcą plutonu w 6 Brygadzie Powietrznodesantowej. Tak się ucieszyłem, że miałem ochotę biegać dookoła domu – wspomina. Nie zawahał i rok później z południa Polski przeprowadził się do Gdyni. – Służba w desancie była fajną przygodą, ale wiedziałem, że to tylko przedsmak. Zawsze chciałem czegoś więcej – dopowiada.
Kamil jest ratownikiem medycznym, byłym szturmanem z 18 Bielskiego Batalionu Powietrznodesantowego. – Bardzo dobrze wspominam służbę w 6 Brygadzie, choć przyznam, że szybko przestało mi to wystarczać. Chciałem się rozwijać, uczyć nowych rzeczy, wykonywać trudniejsze zadania – opowiada 25-latek. Przyznaje, że obawiał się selekcji, sądził, że sobie nie da rady, że służba w wojskach specjalnych jest dla niego nieosiągalna. – A potem pomyślałem, że przecież ktoś w tych jednostkach specjalnych służy. Jeżeli innym się udaje, to mnie też się uda – opowiada. W 2018 roku przystąpił do selekcji i bez większych trudności zaliczył sprawdzian. – Rok później, gdy byłem na szkoleniu poligonowym ze swoim batalionem, zadzwonił telefon. Okazało się, że w Formozie jest dla mnie etat. Ucieszyłem się, ale przyznam, że odczuwałem duży stres. Z dnia na dzień zmieniłem swoje życie i przeprowadziłem się na drugi koniec Polski. Dostałem tu w tyłek, jak nigdzie wcześniej. I wie pani co? Bardzo się z tego cieszę i jeszcze nigdy nie żałowałem swojej decyzji – dodaje z uśmiechem.
Tomek, Adrian i Kamil znaleźli się w grupie wyselekcjonowanych żołnierzy, którzy w sierpniu ubiegłego roku rozpoczęli szkolenie bazowe. – Wszyscy młodzi, silni, bardzo zmotywowani. Aż przyjemnie było patrzeć na ich entuzjazm. Nawet im zazdrościłem, że nie mogę przejść z nimi jeszcze raz tej drogi – opowiada Piotr, kierownik szkolenia.
Warunkiem rozpoczęcia „bazówki”, poza selekcją, jest pozytywne orzeczenie Wojskowej Komisji Morsko-Lekarskiej o zdolności do wykonywania zadań pod wodą poniżej 50 metrów, ukończenie kursu na uzyskanie kwalifikacji wojskowych młodszego nurka oraz zaliczenie rocznego sprawdzianu z wychowania fizycznego na piątkę.
Światło szybko gaśnie
– Tak naprawdę nie wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać. Oczywiście szukaliśmy informacji, żeby jakoś się przygotować, nastawić psychicznie. Ale w jednostce o tym mówi się niewiele. Każdy musi przejść to sam – opowiada Adrian. – Poza tym, że będzie bardzo ciężko, nie dowiedzieliśmy się zbyt wiele – dodaje.
Szkolenie zaczęło się od treningów na strzelnicach, od pracy z bronią zespołową i osobistą. Normy były wyśrubowane, tempo podkręcane z dnia na dzień, a presja instruktorów mocno odczuwalna. O ich postępy w szkoleniu każdego dnia dbali instruktorzy z pionu szkolenia jednostki oraz doświadczeni operatorzy z zespołów bojowych.
– Kursanci bardzo szybko przekonali się, że selekcja, która dotąd wydawała im się heroicznym wyczynem, jest niczym w zderzeniu z „bazówką”. Selekcja to przysłowiowa bułka z masłem, nieco trudniejszy spacer – przyznaje z uśmiechem Piotr. – Szkolenie bazowe to ostra walka. 12 miesięcy intensywnej pracy. Każdego dnia żołnierze mają po 11-12 godzin zajęć, niejednokrotnie szkolą się również w weekendy, bardzo dużo wyjeżdżają. Przez rok właściwie nie mieszkają w domach – dodaje kierownik szkolenia.
Jego słowa potwierdzają sami kursanci. – Selekcja to nie był hardcore. Nawet pierwszy etap szkolenia na „bazówce”, czyli kurs zielonej taktyki, jest o wiele bardziej wymagający. A przy tym nie trwa pięć dni, tylko kilkanaście tygodni – zaznacza Adrian. – Poligony na zmianę w Wędrzynie, Strzepczu, Drawsku Pomorskim, a do tego treningi z technik alpinistycznych, współdziałanie ze śmigłowcami, szkolenie z bytowania i przetrwania. Było tego tak dużo, że aż trudno wymienić – przyznaje oficer.
To właśnie szkolenie z zielonej taktyki kursanci wspominają najczęściej.
– Kilkanaście tygodni w terenie. Nie mieliśmy chwili wytchnienia. W pełnym oporządzeniu, z ciężkimi plecakami pokonywaliśmy dziesiątki kilometrów. Ale to nie był tylko sprawdzian fizyczny – mówi Tomek. – Nieraz działaliśmy pod presją, instruktorzy sprawdzali, jak radzimy sobie w stresie, czy mimo skrajnego zmęczenia potrafimy logicznie myśleć i przyswajać nową wiedzę – dodaje Kamil. Wspominają, że nawet w niedzielę, jedyny dzień wolny podczas szkolenia poligonowego, instruktorzy potrafili wypełnić im zajęciami. – Pytania, testy, sprawdziany. Odpoczynek? Nie ma szans! – mówią.
Jak wspominają zieloną taktykę? Byli wiecznie niewyspani i głodni. – Śpi się kilka godzin na dobę albo przez kilka dni wcale. Sen to luksus, na który za często nam nie pozwalano – opowiada jeden z kandydatów na komandosa. – Dlatego, gdy była okazja, zasypialiśmy nawet na stojąco. A jak można już było spać, to siadaliśmy na ziemi i wystarczyło tylko na chwile zamknąć powieki. Mogło lać, walić piorunami, nic się nie liczyło. Światło gasło bardzo szybko – wspomina Adrian. Żołnierze dodają, że zdarzało się, iż działając w skrajnym zmęczeniu mieli nawet omamy wzrokowe. – Kiedyś stałem na warcie, w pełnym umundurowaniu i oporządzeniu. Rozmawiałem z kolegą, żeby nie zasnąć. Okazało się, że w połowie zdania przewróciłem się na plecy i zasnąłem. Podczas „zielonej” sztukę błyskawicznego zasypiania opanowaliśmy do perfekcji – żartuje Kamil.
Gra w kolory
Każdego dnia kursanci są oceniani, poddawani licznym sprawdzianom, odpytywani. A każdy etap szkolenia kończy się egzaminem. – Na początku bałem się, że odpadnę, że sobie nie poradzę, że nie będę wystarczająco dobry. Ale potem zmieniłem nastawienie. Do każdego wyzwania podchodziłem zadaniowo i wykonywałem polecenia instruktorów – mówi Kamil.
Kursanci wiedzieli, że w każdym momencie mogą pożegnać się z „bazówką”. Odpaść można np. za złamanie zasad bezpieczeństwa, nieobecność na zajęciach czy nieopanowanie materiału. Ale z kursu wyeliminować może także kontuzja. – No i chyba tego wszyscy baliśmy się najbardziej. Jeden z kolegów skończył szkolenie przez poważną kontuzją kolana. Sprawa była na tyle poważna, że chłopak trafił na stół operacyjny. A myśleliśmy, że ukończy szkolenie jako jeden z najlepszych – przyznaje Tomek. – Podczas „zielonej” mięśnie i stawy były maksymalnie nadwyrężone. Stawy trzeszczały od dźwigania ciężarów na plecach. Mnie przez miesiące drętwiały palce u rąk, koledze stopa – opowiada Adrian. – Nieraz myślałem, że stoję przed przysłowiową ścianą, że już nie dam rady, że to koniec. Ale później okazywało się, że horyzont jest jeszcze dalej, że granicę wytrzymałości można jeszcze przesunąć – uzupełnia.
Kierownik szkolenia bazowego wie, że zielona taktyka, jest dla żołnierzy największym obciążeniem kondycyjnym. – Zakres materiału, jaki muszą opanować w kilkanaście tygodni, jest ogromny. Kursanci nie tylko mają bezbłędnie obsługiwać broń, nawiązywać łączność, znać zasady udzielania pomocy medycznej na polu walki, używać sprzętu optoelektronicznego, konstruować ładunki wybuchowe… – wymienia Piotr. – W ten etap kursu wliczone jest także szkolenie z walki wręcz, technik alpinistycznych, współdziałania ze śmigłowcami – dodaje. Wyjaśnia też, że opanowanie taktyki zielonej jest niezbędne dla dalszego szkolenia. – Potem dochodzi taktyka czarna i niebieska. Jedno z drugim się wiąże, więc nie ma możliwości, by ktoś się prześlizgnął, fartem ukończył „bazówkę”. Jeśli mam wątpliwości co do kandydata to znaczy, że nie idzie on dalej – podkreśla Piotr – Dowódca grupy szturmowej musi mieć pewność w 100 proc. co do umiejętności bojowych i zachowania się żołnierzy. Wbrew pozorom selekcja trwa cały czas, a my robimy wszystko, by wyłuskać najlepszych – dodaje.
Podczas szkolenia z czarnej taktyki żołnierze uczyli się prowadzenia działań specjalnych w terenie zurbanizowanym. Ćwiczyli różnego rodzaju techniki wejścia do budynków, uczyli się przeszukiwania obiektów oraz walki w pomieszczeniach z wykorzystaniem amunicji ostrej. Trenowali także ze śmigłowcami 7 Eskadry Działań Specjalnych desant na budynki z użyciem tzw. grubej liny. – To szkolenie było naprawdę ekstra. Ten huk, wiatr robiony przez śmigła. To było coś. Niesamowita dynamika działania, adrenalina buzowała – opisuje Kamil. – Śmigłowiec zastyga w powietrzu kilka metrów nad dachem budynku, a my mamy tylko kilka sekund, by „wysypać” się z jego wnętrza i wejść do środka obiektu. Super wrażenie – dodaje Tomek.
Za nimi szkolenie z zielonej i czarnej taktyki. Przed nimi to, co dla Formozy najbardziej charakterystyczne: taktyka niebieska, czyli działania w środowisku wodnym. Kursanci rozpoczęli teraz kurs nurka bojowego, który jest obowiązkowym etapem poprzedzającym szkolenie z niebieskiej taktyki. Czego się spodziewają? – Bałtyk jest zimny, niespokojny, trudny… Więc na pewno będzie się dużo działo. Mówią, że niebieska taktyka jest najtrudniejsza. Super! Nie możemy się doczekać! Właśnie po to przyszliśmy do Formozy – zapewniają.
autor zdjęć: Bartek Bera
komentarze