Latem 1920 roku polska armia była od tygodni w odwrocie, nadzieja gasła, bolszewicy nie chcieli słyszeć o układach. Święcie wierzyli, że zwycięstwo jest dla nich na wyciągnięcie ręki, że wystarczy jeden szturm, a oni zajmą Warszawę i pójdą dalej. Wielu polityków i publicystów uważało, że Polsce potrzeba cudu. Przyszłość pokazała jednak, że wystarczył dobry plan.
Żołnierze polscy na stanowisku przy karabinie maszynowym podczas walk na szosie pod Radzyminem. Sierpień 1920 r. Źródło zdjęcia: Wojskowe Biuro Historyczne
„I gdy w jutrzejszą niedzielę zbiorą się miliony ludności polskiej w kościołach i kościółkach naszych, ze wszystkich serc popłynie modlitwa: przed Twe ołtarze zanosim błaganie, Ojczyznę, Wolność, zachowaj nam Panie. Błogosławiony tą modlitwą ojców, matek, sióstr i małej dziatwy o ziszczenie się cudu Wisły, żołnierz polski pójdzie naprzód z tym przeświadczeniem, że oto przypadło mu w jednej z najcięższych chwil w naszych tysiącletnich dziejach być obrońcą Ojczyzny” – pisał na łamach dziennika „Rzeczpospolita” związany z endecją publicysta Stanisław Stroński. Był 14 sierpnia 1920 roku. Armia Czerwona szturmowała przedpola Warszawy. Polska znalazła się w krytycznej sytuacji. Ale wcale nie musiała liczyć wyłącznie na cud. Skupieni wokół naczelnego wodza Józefa Piłsudskiego sztabowcy mieli plan. Ryzykowny, może nawet karkołomny, jednak oparty na jak najbardziej racjonalnych przesłankach.
Lenin zaciera ręce
Początkowo nic nie zapowiadało katastrofy. Bolszewicy, którzy w lutym 1919 roku ruszyli rozniecić rewolucję na zachodzie Europy, rychło zostali zastopowani przez polską armię. Co więcej, już wiosną Polacy wspomagani przez Ukraińców pod wodzą Symona Petlury wyprowadzili kontruderzenie i wkroczyli do Kijowa. Na tym jednak dobra passa się zakończyła. Bolszewicy zdołali zebrać wojska i ponownie zaatakować. W czerwcu 1 Armia Konna Siemiona Budionnego przełamała front, by wkrótce stanąć pod Lwowem. Jednocześnie na Białorusi do kontrnatarcia przystąpiły wojska dowodzone przez Michaiła Tuchaczewskiego. Od chwili wycofania się z Kijowa polscy żołnierze znajdowali się w nieustającym odwrocie. A Tuchaczewski zagrzewał swoich sołdatów do boju: „Nadszedł czas rozrachunku. Armia Czerwonego Sztandaru oraz armia drapieżnego Białego Orła stanęły naprzeciw siebie przed bojem na śmierć i życie. Przez trupa Białej Polski prowadzi droga ku ogólnoświatowej pożodze. Na naszych bagnetach przyniesiemy szczęście i pokój masom pracującym!”.
Polacy próbowali szukać ratunku na drodze dyplomatycznej. W lipcu premier Władysław Grabski pojechał na konferencję do Spa, gdzie spotkał się z Davidem Lloydem George’em. Szef brytyjskiego rządu przystał na rolę pośrednika w negocjacjach z bolszewikami, w razie zaś odrzucenia przez nich oferty rozejmu – na dostarczenie Polakom amunicji. Władze w Warszawie musiały jednak pójść na ogromne ustępstwa, m.in. wycofanie wojsk poza linię Curzona (jej przebieg pokrywa się mniej więcej ze współczesną wschodnią granicą Polski), a także oddanie Litwie Wilna. Grabski z bólem serca zaakceptował propozycję, tyle że... odrzucił ją Lenin. „Chcą nam wydrzeć z rąk zwycięstwo za pomocą oszukańczych obietnic” – telegrafował do Józefa Stalina, jednego ze swoich współpracowników, a wówczas komisarza politycznego wojsk, które podeszły pod Lwów. Lenin był pewny swego, dni Rzeczypospolitej zaś wydawały się policzone. Jedyne, co mógł zrobić Piłsudski, to wydać polskim wojskom rozkaz, by odskoczyły od przeciwnika, przegrupowały się i zebrały siły przed ostateczną bitwą. A potem wraz ze współpracownikami zasiąść do opracowania planu batalii, która miała dać odpowiedź na pytanie o przyszłość nie tylko dopiero co odrodzonej Polski, ale najpewniej całej zachodniej Europy.
Dziady znad Wieprza
W sierpniu bolszewicy stanęli na przedpolach Warszawy. Na miasto parli żołnierze Frontu Zachodniego pod komendą Tuchaczewskiego i komisarza politycznego Ivara Smilgi, zgrupowani w czterech armiach, 3 Korpusie Kawalerii Gaj-Chana oraz Grupie Mozyrskiej Tichona Chwiesina. Część tych sił miała uderzyć bezpośrednio na Warszawę. Pozostałe dostały rozkaz, by obejść miasto od północy, przeprawić się przez Wisłę, a potem zaatakować od zachodu. Po identyczny manewr sięgnął carski feldmarszałek Iwan Paskiewicz, podczas ekspedycji tłumiącej powstanie listopadowe. Z powodzeniem zresztą. Bolszewicy mieli również do dyspozycji operujący w okolicach Lwowa Front Południowo-Zachodni pod dowództwem Aleksandra Jegorowa, z Józefem Stalinem w roli komisarza politycznego. Wydzielone z niego oddziały pierwotnie miały wesprzeć Tuchaczewskiego. Ostatecznie jednak do tego nie doszło. Bolszewickie dowództwo z czasem nabrało pewności, że Warszawa – z pomocą Jegorowa, czy bez niej – niebawem i tak padnie, a wojska spod Lwowa lepiej skierować na podbój dawnych Austro-Węgier.
Bitwa warszawska – piechota polska w tyralierze. Fot. Wikipedia
Polacy swoje siły podzielili na trzy części. Frontem Północnym dowodził gen. Józef Haller, Frontem Środkowym gen. Edward Rydz-Śmigły, a Frontem Południowym gen. Władysław Jędrzejewski. Dodatkowo nad rzeką Wieprz, na południe od Warszawy, stacjonowała grupa manewrowa, nad którą komendę objął sam Józef Piłsudski. Plany zakładały, że główna siła polskich wojsk zatrzyma bolszewików na przedpolach Warszawy, oddziały Piłsudskiego zaś wyprowadzą cios od południa, gdzie przemieszczała się stosunkowo słaba Grupa Mozyrska. Jednocześnie na północy 5 Armia dowodzona przez gen. Władysława Sikorskiego zaatakuje bolszewików, rozdzielając prącą ku Płockowi kawalerię Gaj-Chana i główne siły Tuchaczewskiego.
Nad koncepcją pracowali nowo mianowany szef Sztabu Generalnego, gen. Tadeusz Rozwadowski, oraz Piłsudski. Jednocześnie Polacy prowadzili wielki nabór ochotników, którzy mieli wesprzeć regularną armię. Przygotowania do decydującej batalii szły więc pełną parą, jednak o optymizm było niezmiernie trudno. Na dzień przed bitwą Piłsudski niespodziewanie złożył dymisję z funkcji naczelnego wodza. On sam tłumaczył, że rezygnacja ułatwi Polsce pozyskanie pomocy z Zachodu. Ale jego polityczni przeciwnicy nie mieli wątpliwości: marszałek, przewidując nadchodzącą klęskę, po prostu się załamał. Jeśli nawet tak było, chwila słabości nie trwała długo. Nowy premier Wincenty Witos dymisji nie przyjął, a 12 sierpnia naczelny wódz pojawił się w Puławach, by stanąć na czele wspomnianego kontruderzenia. Po latach wspominał: „Po przybyciu […] od razu skonstatowałem kilka rzeczy. Przede wszystkim, że moralny stan wszystkich dywizji […] nie był tak zły, jak poprzednio przypuszczałem”. Tyle że jak zauważał dalej, w oczy rzucały się ogromne braki w wyekwipowaniu i umundurowaniu żołnierzy: „Takich dziadów […] dotąd w ciągu całej wojny nie widziałem”. Do podobnych wniosków, przypatrując się swoim podwładnym, doszedł gen. Sikorski: „Piąta armia, jako twór ostatnich dni, nie posiadała tradycji bojowej […]. W tej chorej gromadzie ludzkiej trzeba było wskrzesić zamierającą duszę, trzeba ją było uleczyć i uczynić z powrotem zdolną do czynu i walki. Trzeba było obudzić wśród żołnierzy poczucie pewności i wiarę w zwycięskie zakończenie rozpoczynającej się bitwy, pomimo liczebnej przewagi przeciwnika”.
Tymczasem 13 sierpnia bolszewicy ruszyli do natarcia.
Biblia szyfrem
Pierwszym celem stał się Radzymin. Pomimo zaciętego oporu do końca dnia miasto padło. Droga na Warszawę stanęła dla bolszewików otworem. Gen. Józef Haller, którego podwładni walczyli na tym odcinku, wiedział, że miasto należy odbić za wszelką cenę. „14 sierpnia był dniem walki wręcz” – konstatuje prof. Norman Davies, autor książki „Orzeł biały. Czerwona Gwiazda”. Ostatecznie po kilku dniach szala zwycięstwa przechyliła się na stronę Polaków. Podobnie było w innym newralgicznym punkcie – pod Ossowem. Napór bolszewików sprawił jednak, że wcześniej, niż planowano, do boju musiała wkroczyć 5 Armia. Oddziały gen. Sikorskiego pokonały Wkrę i runęły na przeważające siły bolszewików. Dzięki niezwykłej determinacji zdołały zająć Ciechanów. Tam właśnie w ich ręce wpadła jedna z dwóch radiostacji, dzięki którym bolszewicy utrzymywali kontakt z dowództwem w Mińsku. Aby dodatkowo pomieszać im szyki, Polacy przestroili nadajnik w Warszawie na sowiecką częstotliwość i zaczęli słać w eter cytaty z Pisma Świętego. Ostatecznie łączność nieprzyjaciela została sparaliżowana. Efekt? Tuchaczewski ze swojej mińskiej kwatery nie mógł na czas odwołać kawalerii Gaj-Chana. Konnica zamiast zawrócić i uderzyć w skrzydło wojsk Sikorskiego, nadal maszerowała na Toruń.
Tymczasem rankiem 16 sierpnia ruszyło kontruderzenie znad Wieprza. Wojska Piłsudskiego rozbiły w puch Grupę Mozyrską oraz poważnie nadwątliły siły 16 Armii Nikołaja Sołłohuba. W tym samym czasie Sikorski zdobył Nasielsk i wyszedł na tyły przeciwnika. Bolszewicy znaleźli się w potrzasku. Tuchaczewskiemu nie pozostawało nic innego, jak zarządzić odwrót. Tym bardziej że porażkę poniosły również oddziały Gaj-Chana, które usiłowały obejść Warszawę, ale zostały zatrzymane w Płocku.
Piechota polska w marszu na front przed bitwą warszawską. Fot. Wikipedia
Tak więc bolszewicy cofali się w pośpiechu, polskie wojska zaś postępowały za nimi krok w krok, zadając ciężkie straty. Działania pościgowe zakończyły się 25 sierpnia. Tuchaczewski wycofał swoje siły na linię Niemna, skąd chciał wyprowadzić kolejny cios. Zakładał, że kontruderzenie tak dalece wyczerpało polskie wojska, że staną się one dla bolszewików łatwym celem. Mylił się. W bitwie niemieńskiej, która rozegrała się pod koniec września, bolszewicy ponieśli ostateczną klęskę.
Być jak Karol Młot
Wielka batalia pod Warszawą kosztowała życie 4,5 tys. polskich żołnierzy. 22 tys. zostało rannych. Straty bolszewików trudno oszacować. Według wyliczeń historyków około 25 tys. z nich zginęło bądź odniosło rany. Dziesiątki tysięcy trafiły do niewoli. Świadomość tego, jak wiele znaczyły ówczesne rozstrzygnięcia, żywa była po obydwu stronach barykady. „Chwała ogromna, triumf zupełny. Wróg rozbity, Polska wolna, Europa uwolniona od zmory »czerwonej armii«, pojącej konie w Renie... Drugi Grunwald w swych dalekosiężnych skutkach” – pisał Ignacy Daszyński, wicepremier i polityk PPS. „Gdyby Karol Młot nie powstrzymał inwazji Saracenów pod Tours, dziś w szkołach w Oksfordzie nauczano by Koranu […]. Gdyby Piłsudskiemu i Weygandowi [francuski generał, członek misji międzysojuszniczej, która tuż przed bitwą zjechała do Warszawy – przyp. red.] nie udało się pod Warszawą powstrzymać tryumfalnego marszu Armii Czerwonej, przyniosłoby to w rezultacie nie tylko niebezpieczny zwrot w dziejach chrześcijaństwa, lecz również fundamentalne zagrożenie całej zachodniej cywilizacji” – zauważał brytyjski dyplomata Edgar Vincent D'Abernon.
Bolszewicy długo jeszcze rozpamiętywali straconą szansę. „Gdybym miał te 300 tysięcy, przeorałbym całą Polskę, a przed końcem lata kopyta naszych koni zadudniłyby na placach Paryża” – pomstował dowódca Konarmii Siemion Budionny. Owe 300 tys. odnosiło się do liczebności rosyjskiej jazdy z czasów carskich. Budionny miał do dyspozycji 16 tys. żołnierzy. Głos na temat przegranej bitwy zabrał także sam Lenin. „Polska wojna była najważniejszym punktem zwrotnym nie tylko w polityce Rosji Sowieckiej, ale także w polityce światowej. Wszystko tam, w Europie, było do wzięcia, lecz Piłsudski i jego Polacy spowodowali gigantyczną, niesłychaną klęskę sprawy światowej rewolucji” – przyznał.
Rzeczpospolita przetrwała, choć pokój, który zdołała sobie wyszarpać, trwał zaledwie dwie niepełne dekady.
Podczas pisania tekstu korzystałem z publikacji Normana Daviesa, „Orzeł biały. Czerwona Gwiazda”, Kraków 2006; Andrzeja Nowaka, „Ojczyzna ocalona. Wojna sowiecko-polska 1919–1920”, Kraków 2012; Agnieszki Knyt, „Bitwa warszawska 1920. Jak Polska zatrzymała bolszewików”, Warszawa 2020.
Z okazji Święta Wojska Polskiego przygotowaliśmy wydanie specjalne „WOJSKO POLSKIE tradycja – siła – duma”.
Możecie je otrzymać podczas obchodów żołnierskiego święta lub pobrać wersję elektroniczną: polską lub angielską.
Zapraszamy do lektury!
autor zdjęć: WBH, Wikipedia
komentarze