Gavia, Hugin, DriX – lista bezzałogowych systemów, z których korzysta polska marynarka, jest coraz dłuższa. Choć morskie drony nie zastąpią okrętów, mogą znacząco zwiększyć ich możliwości, a przy tym stać się ważnym elementem w systemie międzynarodowego bezpieczeństwa. Większość bezzałogowców należących do MW to pojazdy podwodne, które służą do poszukiwania i zwalczania min.
Na pierwszy rzut oka wygląda niepozornie: ma nieco ponad 2 m długości i 40 cm średnicy. Aby ją przerzucić we wskazane miejsce, wystarczą samochód dostawczy i łódź motorowa. Opuszczona do wody przeradza się jednak w prawdziwego potwora. Porusza się po zaprogramowanej wcześniej trasie, kolejno skanując 120-metrowe pasy morskiego dna. Jeśli trzeba, może zejść na głębokość sięgającą 200 m, rejestrowany zaś przez nią obraz jest na tyle dokładny, że operator z dużym prawdopodobieństwem może rozstrzygnąć, czy na danej pozycji spoczywa mina, niewybuch czy jedynie niegroźny kawał metalu, kłoda drewna, kamień. Oto Gavia – autonomiczny pojazd podwodny (Autonomous Underwater Vehicle – AUV). Z urządzeń tego typu polska marynarka korzysta od blisko ośmiu lat. Pierwsze trafiły do 12 i 13 Dywizjonu Trałowców 8 Flotylli Obrony Wybrzeża. Niebawem też marynarze przekonali się o ich skuteczności. W 2015 roku, podczas operacji rozminowania „Open Spirit” u wybrzeży Estonii, gavia opuszczona z pokładu ORP „Mewa” namierzyła 111 min z okresu II wojny światowej. Był to najlepszy w historii wynik okrętu działającego w natowskim zespole przeciwminowym. Rekord niepobity do dziś. Oczywiście pojazdy miały swoje mankamenty. Brakowało im na przykład urządzeń, które mogłyby skanować dno morskie bezpośrednio pod nimi. Problem udało się jednak rozwiązać. Dwa lata temu gavie zostały uzupełnione o moduł BlueViev MB 2250. Do tego nowe baterie pozwoliły wydłużyć czas pracy pojazdów z trzech i pół do siedmiu godzin. Ich efektywność zatem znacząco wzrosła. Niebawem też wojsko dokupiło dwa kolejne zestawy. Trafią na „Albatrosa” i „Mewę”, czyli dwa niszczyciele min projektu 258, które do służby pod biało-czerwoną banderą wejdą jeszcze w tym roku. Dronów w polskiej marynarce zatem przybywa. Podobnie zresztą dzieje się praktycznie we wszystkich krajach mających siły morskie. „Przyszłość należy do bezzałogowców”, podkreśla kmdr Piotr Sikora, oficer z Zarządu Uzbrojenia w Inspektoracie Marynarki Wojennej Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych.
Sterowanie pod wodą
Większość morskich bezzałogowców, z których korzysta polska marynarka, to pojazdy podwodne. Służą do poszukiwania, klasyfikacji i zwalczania min, a gavia stanowi zaledwie jeden z przykładów. Do wyposażenia ORP „Kormoran”, a więc pierwszego z niszczycieli min projektu 258, wszedł również autonomiczny pojazd Hugin 1000MR norweskiej firmy Kongsberg. Rozmiarami przewyższa gavię – jego długość wynosi 4,5 m, jednorazowo potrafi prześwietlić bardziej rozległy obszar, do tego jest w stanie zejść na znacznie większą głębokość – nawet do 1 tys. m. Ma też nieco inne systemy, m.in. sonar syntetycznej apertury, który rejestruje obraz dna morskiego w niezwykle dużej rozdzielczości. Z kolejnych dwóch huginów będą korzystać załogi wspomnianych już „Albatrosa” i „Mewy”.
Oprócz pojazdów AUV siły morskie RP mają też drony typu ROV (Remotely Operated Vehicle). Są to urządzenia przewodowe, zespolone z macierzystą jednostką za pomocą kabloliny bądź światłowodu, dzięki którym operator bezpośrednio nimi kieruje. Należą do nich choćby skonstruowane przez szwedzkiego Saaba pojazdy Double Eagle Mk III z ORP „Kormoran” i Double Eagle Sarov, kupione z myślą o pozostałych niszczycielach min projektu 258. Pierwsze urządzenie może być wykorzystywane jako sonar zmiennej głębokości. Przeczesuje akwen w poszukiwaniu min równolegle z okrętowym sonarem podkilowym. Dzięki takiemu rozwiązaniu załoga w krótkim czasie sprawdza znacznie większy rejon. Sarov natomiast będzie wykorzystywany do podkładania ładunków wybuchowych typu Toczek w akwenach o różnym nasileniu prądów morskich.
Polska marynarka korzysta też z pojazdów ROV rodzimej produkcji, choćby morświna, skonstruowanego przez specjalistów z Politechniki Gdańskiej. Marynarze używają go do identyfikacji znalezionych obiektów podwodnych, a także niszczenia min i innych przedmiotów niebezpiecznych oraz niewybuchów. Morświn na stałe stacjonuje na pokładzie ORP „Kormoran”. Listę zamykają drony Ukwiał i Głuptak zbudowane głównie po to, by niszczyć niebezpieczne obiekty. Robią to na różne sposoby – ukwiały, podkładając ładunki, głuptaki zaś... eksplodując w pobliżu wskazanego celu. I jedne, i drugie zostały zbudowane w Polsce. Na tym jednak nie koniec. Polska marynarka dysponuje też bowiem dronami nawodnymi.
Prawdziwa rewolucja
W początkach grudnia do Gdyni prosto z Francji przyjechał DriX. Urządzenie zamówione przez Biuro Hydrograficzne Marynarki Wojennej służy do prowadzenia pomiarów morskiego dna. Dane, które zbierze, pomogą w tworzeniu map dla żeglugi. „W wyposażeniu mamy już autonomiczny bezzałogowy pojazd nawodny typu Z-Boat 1800, ale zakup DriX-a to prawdziwa rewolucja”, mówił jeszcze w październiku kmdr por. Marcin Banaszak, szef Pionu Pomiarów Hydrograficznych w Dywizjonie Zabezpieczenia Hydrograficznego, który wchodzi w skład 3 Flotylli Okrętów. To właśnie marynarze z tej jednostki prowadzą na Bałtyku działania na rzecz Biura Hydrograficznego Marynarki Wojennej.
DriX jest na tyle duży, że może działać na pełnym morzu – samodzielnie albo we współpracy z okrętem hydrograficznym i, jak przyznają specjaliści, wyposażeniem praktycznie nie ustępuje jednostkom załogowym. Pojazd posiada na przykład wielowiązkową echosondę do obserwacji dna. Ma również własny miernik, który pomaga określić, z jaką prędkością rozchodzi się w wodzie dźwięk, a to kluczowy wskaźnik do określenia głębokości.
Urządzenie porusza się po określonej wcześniej trasie, ale operator w każdej chwili może przejąć nad nim kontrolę. Z założenia będzie śledził jego poczynania z pokładu okrętu hydrograficznego. Równie dobrze jednak pojazd może wyruszyć we wskazane miejsce samodzielnie. Jak przyznaje kmdr Piotr Sikora, na nawodne drony z dużym zainteresowaniem spoglądają też... specjaliści od wojny minowej. „Nad pojazdami AUV mają one tę przewagę, że są w stanie przesyłać do operatora obraz w czasie rzeczywistym. Z drugiej strony, poruszając się po powierzchni, stają się łatwiejszym celem dla przeciwnika, ich mechanizmy są bardziej podatne na zakłócenia elektroniczne”, wylicza zalety i wady tego systemu kmdr Sikora. Tak czy inaczej oficer nie wyklucza, że w niedalekiej przyszłości polskie siły przeciwminowe wzbogacą się i o takie urządzenia. „W planie modernizacji technicznej Sił Zbrojnych RP znalazł się projekt »Kijanka «. Zakłada on pozyskanie bezzałogowego systemu zwalczania min. Nad podobnymi rozwiązaniami pracują już Francuzi, Holendrzy i Belgowie oraz Brytyjczycy, którzy niebawem przeprowadzą testy w Zatoce Perskiej. Do 2024 roku będą dysponowali pierwszymi wnioskami. Przyglądamy się tym działaniom, choć oczywiście o naszej »Kijance « w tej chwili jeszcze wiele powiedzieć nie możemy”, przyznaje kmdr Sikora.
Warto jednak rozmawiać o bezzałogowcach. Nie zastąpią one okrętów, ale znacząco zwiększają możliwości części z nich. „Dzięki nim uzyskujemy jednostki zupełnie nowego typu. Wystarczy spojrzeć na seryjne kormorany II. Odwołując się do tradycyjnej klasyfikacji, nazywamy je niszczycielami min. Faktycznie jednak są one czymś więcej – to raczej platformy obrony przeciwminowej. Poszukiwanie, klasyfikację i neutralizację min mogą prowadzić na wiele różnych sposobów, często ze znacznych odległości, co przekłada się na bezpieczeństwo załogi”, podkreśla kmdr Sikora. Ale rozbudowa floty bezzałogowców ma też inny wymiar. Wkrótce mogą się one stać istotnym elementem międzynarodowego systemu bezpieczeństwa.
Element systemu ORP
„Czajka” wszedł w rejon, gdzie mogą znajdować się miny. Wtedy do wody została opuszczona gavia, która miała zlokalizować zagrożenie. Zgromadzone przez marynarzy dane trafiły do EU MOC (Maritime Operation Centre), czyli prototypowego europejskiego centrum operacyjnego. To zaledwie jeden z epizodów międzynarodowych ćwiczeń u wybrzeży Szwecji. W sierpniu 2021 roku na wodach Zatoki Hano przez kilka dni współpracowały trzy bezzałogowe systemy powietrzne, cztery nawodne drony i pięć autonomicznych pojazdów podwodnych. Do tego doszło kilka okrętów, statek badawczy z Niemiec i cywilny samolot wyposażony w radar najnowszej generacji. Uczestnicy wykorzystywali też informacje pozyskane z satelity COSMO SkyMed.
Ćwiczenia stanowiły część międzynarodowego projektu „Ocean ’20”, prowadzonego pod kierunkiem Europejskiej Agencji Obrony (European Defence Agency – EDA). Wzięły w nim udział 43 różnego typu instytucje z 15 państw. Celem była prezentacja możliwości różnego typu bezzałogowych platform, a także zintegrowanie ich z obecnie używanymi systemami do monitoringu sytuacji na morzu. Wszystko to w przyszłości ma pomóc w lepszej obronie europejskich granic morskich i kluczowych szlaków żeglugowych. Kulminacyjnym momentem prac były ćwiczenia na morzach Śródziemnym i Bałtyckim. W obydwu wzięli udział Polacy. Co prawda gavia operująca z pokładu ORP „Czajka” należała do sił morskich Portugalii, ale i tak polski wkład w sam projekt był znaczący. A wszystko za sprawą Ośrodka Badawczo-Rozwojowego – Centrum Techniki Morskiej w Gdyni (OBR-CTM).
Zaproszenie do udziału w „Ocean ’20” placówka otrzymała od koncernu Leonardo, który stanął na czele konsorcjum powołanego na potrzeby projektu. Specjaliści z Gdyni wykonywali zadania w ramach większości pakietów roboczych, a w jednym zostali nawet liderem. „Uczestniczyliśmy m.in. w projektowaniu nowych rozwiązań dotyczących systemów łączności, aby finalnie wziąć udział w ćwiczeniach na Morzu Bałtyckim i sprawdzić ich funkcjonowanie w praktyce”, wyjaśnia Marcin Wiśniewski, prezes OBR-CTM. „Do łączności pomiędzy okrętami a stanowiskiem dowodzenia zostały użyte nasze radiostacje RKP-8100”, dodaje. Projekt przyniósł wiele korzyści. Pozwolił na przykład opracować rozwiązania, które mogą ułatwić obsługę systemów bezzałogowych, wymianę informacji, szkolenie operatorów, ale też budowanie platformy wymiany informacji pomiędzy instytucjami cywilnymi, przemysłem zbrojeniowym a wojskiem. Tymczasem o szerszym wykorzystaniu pojazdów bezzałogowych myśli nie tylko Unia Europejska. W 2018 roku podczas szczytu w Brukseli ministrowie obrony 13 państw Sojuszu Północnoatlantyckiego zainicjowali program NATO „MUS” (Maritime Unmanned Systems). Zadeklarowali, że wspólnie będą rozwijać tego typu technologie. Powód: mogą się one okazać przydatne w ochronie najważniejszych szlaków żeglugowych, poszukiwaniu min czy nawet śledzeniu okrętów podwodnych przeciwnika. Wśród sygnatariuszy dokumentu znalazła się Polska, z czasem też do projektu zaczęły się przyłączać kolejne państwa. Dziś jest ich 17. Przedstawiciele tych krajów co roku spotykają się w Portugalii przy okazji ćwiczeń REP (Recognized Environmental Picture). Aktywny udział bierze w nich także Polska.
Podczas ostatniej edycji marynarze z 13 Dywizjonu Trałowców poszukiwali na Atlantyku ćwiczebnych min przy użyciu pojazdu Gavia. W tym samym czasie w okolicach półwyspu Troia swoje zadania realizowali operatorzy dronów z 15 innych państw NATO oraz Australii. W przedsięwzięcie byli zaangażowani też przedstawiciele kilkunastu placówek naukowo-badawczych. A wszystko po to, by budować schematy współdziałania i jak najefektywniejszego wykorzystania morskich bezzałogowców.
Bsm. Mateusz Pasiecznik, operator gavii, w ćwiczeniach REP bierze udział od samego ich początku. „Pierwsze edycje stanowiły okazję do zapoznania się z procedurami i systemami, których używają poszczególne państwa NATO. W zeszłorocznej duży nacisk został położony na obróbkę i analizę danych. Zajmowała się tym specjalna komórka, której dostarczaliśmy zebrane informacje”, wspomina i dodaje: „Ćwiczenia pokazały też, że dzięki sprzętowi o zbliżonych parametrach możemy bardzo blisko współpracować na przykład z kolegami z Turcji czy Belgii. Oni są w stanie obrabiać zgromadzone przez nas dane, i odwrotnie. To na pewno cenna lekcja”.
Znaczenie bezzałogowych pojazdów z każdym rokiem będzie rosło. Technologie tego typu powoli stają się ważnym elementem w polityce wspólnego bezpieczeństwa. „Ważne, by Polska i na tym polu dokładała do niej swoją cegiełkę”, podsumowuje kmdr Sikora.
autor zdjęć: arch. 13 Dywizjonu Trałowców
komentarze