Dziesięć miesięcy zakuwania teorii, a potem osiem miesięcy praktyk na pokładach różnych jednostek – to program Tymczasowego Kursu Instruktorskiego dla Oficerów, który rozpoczął się 20 marca 1921 roku. Ponieważ nad polskim morzem brakowało wówczas niemal wszystkiego, kształcenie kadry na potrzeby marynarki wojennej odbywało się w… Toruniu.
Podchorążowie SPMW przed kościołem garnizonowym w Toruniu, 1934 r.
„Oto dziś dzień czci i chwały. Jest on dniem wolności, bo rozpostarł skrzydła Orzeł Biały nie tylko nad ziemiami polskimi, ale i nad polskim morzem” – zwrócił się do zgromadzonych w Pucku oficjeli i mieszkańców gen. Józef Haller, po czym dosiadł konia, stanął na skutym lodem morzu i wrzucił do przerębla pierścień, by w ten sposób dokonać symbolicznego aktu zaślubin Polski z Bałtykiem. Był 10 lutego 1920 roku. Wprawdzie Rzeczpospolita uzyskała upragnione okno na świat, ale rzeczywistość nie napawała optymizmem. Polska nie miała portu z prawdziwego zdarzenia, nie miała też floty handlowej, marynarka wojenna zaś sprowadzała się głównie do uzbrojonych statków strzegących rzek. Nie brakowało właściwie tylko chętnych, którzy chcieliby służyć na morzu. Ale i tutaj sytuacja była daleka od ideału.
Toruń wita
Polska marynarka wojenna została powołana do życia jeszcze w listopadzie 1918 roku. Przez kolejne miesiące jej szeregi zasiliło kilkuset szeregowych marynarzy. Do służby zgłaszali się też oficerowie, którzy wcześniej zdobyli ogromne doświadczenie we flotach państw zaborczych – choćby Kazimierz Porębski, bohater wojny rosyjsko-japońskiej, czy Józef Unrug, który w niemieckiej marynarce dowodził flotyllą okrętów podwodnych. – Wśród nich było aż siedmiu generałów – celowo używam takiej formy, gdyż w polskiej marynarce początkowo obowiązywały stopnie charakterystyczne dla innych rodzajów wojsk. Do tego mieliśmy sporo oficerów starszych, ale też oficerów o dużo krótszym stażu, którzy nie zdołali nawet ukończyć studiów, bo ich edukację przerwał wybuch wojny. Uzyskiwali oni specjalne stopnie, po czym byli posyłani do walki – tłumaczy kmdr rez. dr hab. Andrzej Drzewiecki z Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni. Wiedzę pierwszych trzeba było ujednolicić, drugich – uzupełnić. I temu właśnie miały służyć Tymczasowe Kursy Instruktorskie dla Oficerów.
Zajęcia ruszyły 20 marca 1921 roku. Prowadzone były w Toruniu. – O lokalizacji zdecydowało kilka czynników. Po pierwsze, w nadmorskich miejscowościach brakowało odpowiedniej bazy – mówi kmdr Drzewiecki. Gdynia jeszcze wówczas nie istniała, a Gdańsk, mimo usilnych zabiegów polskich dyplomatów, ostatecznie znalazł się poza granicami Rzeczypospolitej. Pozostawał Puck – prowincjonalne rybackie miasteczko, które i tak musiało pomieścić bazy marynarki wojennej oraz lotnictwa morskiego. Miejsca dla kadetów należało więc poszukać poza wybrzeżem. Padło na Toruń. – Był on miastem stosunkowo dużym, o garnizonowych tradycjach, a do tego miał własny port. Atutem okazała się także jego lokalizacja. Toruń położony jest mniej więcej w połowie drogi między wybrzeżem a Warszawą – wylicza kmdr Drzewiecki. Właśnie w stolicy mieścił się Departament dla Spraw Morskich, później przekształcony w Kierownictwo Marynarki Wojennej.
Komendantem kursów został kmdr ppor. Adam Mohuczy, absolwent Korpusu Morskiego w Petersburgu, który w carskiej flocie dowodził kolejno dwoma dywizjonami okrętów podwodnych i wykładał w Akademii Morskiej w Mikołajowie. Do pierwszej edycji kursu zgłosiło się 22 słuchaczy. Brali udział w zajęciach poświęconych nawigacji oraz budowie i uzbrojeniu okrętów. Oprócz dziesięciomiesięcznych zajęć z teorii musieli zaliczyć ośmiomiesięczne praktyki – najpierw na stanowiskach podoficerskich, a następnie oficerskich. Odbywały się one na pokładach świeżo wcielonych do służby kanonierek ORP „Komendant Piłsudski” i ORP „Generał Haller”. Kurs ostatecznie ukończyło 18 oficerów.
Mina na skwerze
Niebawem ruszyły kolejne dwie edycje kursów instruktorskich. Bardzo szybko też słuchacze i wykładowcy przenieśli się pod nowy adres – opuścili przyciasny budynek przy ulicy Dybowskiej i zameldowali się w Koszarach Racławickich, skąd właśnie wyprowadzała się Flotylla Wiślana. Kilka miesięcy po przeprowadzce w Toruniu działała już Oficerska Szkoła Marynarki Wojennej, która w 1928 roku została przemianowana na Szkołę Podchorążych Marynarki Wojennej. Uczelnia przygotowywała do służby nowe kadry – od podstaw kształcone w II RP. Nauka w placówce trwała nieco ponad trzy lata. Aby ubiegać się o miejsce wśród podchorążych, trzeba było zdać maturę, wykazać się nienagannym stanem zdrowia, zaliczyć egzaminy wstępne (m.in. sprawdzian z matematyki i języka obcego) oraz pomyślnie przejść test psychotechniczny, między innymi na orientację i pamięć. Liczba kandydatów kwalifikowanych na studia długo nie przekraczała trzydziestu rocznie. Ale prawdziwe schody rozpoczynały się później. Podchorążowie musieli opanować bardzo obszerny materiał, do tego zaliczyć praktyki na morzu. W programie prócz rejsów na pokładach okrętów były też zajęcia z dzisiejszej perspektywy nietypowe. Kmdr ppor. Zbigniew Węglarz, absolwent toruńskiej uczelni, który później m.in. dowodził niszczycielem ORP „Błyskawica”, wspominał: „Do programu naszego szkolenia włączono również desant morski z założeniem ćwiczebnego zniszczenia latarni morskiej w Jastarni. W tym celu wyszliśmy z portu wojennego Hel przed wschodem słońca i od strony otwartego morza zbliżaliśmy się do półwyspu. Na odległości około dwóch mil opuściliśmy dwie łodzie okrętowe na wodę, w my – ubrani w stroje desantowe wraz z karabinami – zaczęliśmy wiosłować w kierunku brzegu. Akcją kierował nasz oficer kursowy. Według założenia trzeba było podejść jak najbliżej przyboju, odwrócić się dziobem od półwyspu w kierunku morza, rzucić kotwicę i wolno luzując linę kotwiczną, posuwać się rufą w kierunku plaży, uprzednio wyjmując ster i wiosłując tak, aby utrzymać łódź prostopadle do fali i brzegu. Następnie należało wyskoczyć do płytkiej już wody i wejść na plażę”. Szybko okazało się, że sprawa wcale nie jest prosta. Wysoka fala pozalewała łodzie, a podchorążych dosłownie wypłukało z pokładów. „Wreszcie zdołaliśmy zatopione łodzie wyciągnąć na brzeg i przy pomocy wynajętych wołów od kaszubskich rybaków przetransportowaliśmy je, ciągnąc ręcznie od Jastarni aż do portu wojennego Hel, maszerując jak prawdziwi rozbitkowie” – opowiadał Węglarz.
Koszary Kadry Marynarki Wojennej w 1926 r., późniejsza siedziba Uczelni.
Szkoła podoficerska MW funkcjonowała w Toruniu aż do 1938 roku. Z czasem zaczęła potrzebować nowych pomieszczeń, a rozbudowa okazała się niemożliwa. Tuż obok wyrósł też wiadukt, który pozbawił podchorążych części boiska sportowego. Uczelnia została więc przeniesiona do Bydgoszczy. W czasie II wojny światowej tymczasowo działała w Wielkiej Brytanii. Dziś jej spadkobierczynią jest Akademia Marynarki Wojennej w Gdyni.
Tymczasem ślady „morskiej” historii zachowały się w Toruniu do dziś. – Nadal istnieją obydwie siedziby uczelni. W zbiorach muzeum mamy replikę munduru podchorążych oraz archiwalne fotografie. Ale najbardziej widoczną pamiątką po tamtych czasach jest obelisk z kotwicą, który można oglądać nad Wisłą przy Bulwarze Filadelfijskim, oraz stara mina morska umieszczona na Skwerze Oficerskiej Szkoły Marynarki Wojennej – wylicza dr Mirosław Giętkowski z Muzeum Okręgowego w Toruniu. W 2017 roku w tym właśnie mieście Akademia Marynarki Wojennej świętowała swoje 95-lecie.
Cytat ze wspomnień późniejszego dowódcy ORP Błyskawica został przytoczony za tekstem Zbigniewa Wojciechowskiego „Szkoła Podchorążych Marynarki Wojennej w świetle relacji komandora Zbigniewa Węglarza”, opublikowanym w czasopiśmie Wydziału Nauk Humanistycznych i Społecznych AMW „Colloquium”, rocznik III/2011. Ponadto korzystałem z materiałów AMW.
autor zdjęć: arch. AMW
komentarze