Wojna polsko-bolszewicka niewątpliwie zakończyła się zwycięstwem Polski, ale po podpisaniu pokoju w Rydze Lenin i Trocki odetchnęli z ulgą. Na Zachodzie natomiast nie doceniano wagi tego, co wydarzyło się nad Wisłą w 1920 roku. Dlaczego tak się stało? Na to pytanie stara się odpowiedzieć prof. Andrzej Chwalba w rozmowie z Piotrem Korczyńskim.
Panie Profesorze, nawiązując do wymownego tytułu Pańskiej książki – Przegrane zwycięstwo, nasuwa się pytanie, czy w ogóle było możliwe zyskać coś więcej niż udało się to podczas negocjacji pokojowych w Rydze? A jeśli nawet tak, czy jakieś większe zdobycze terytorialne na wschodzie nie byłyby zarzewiem kolejnego konfliktu. Mówiąc inaczej, Józef Piłsudski podążyłby śladem króla szwedzkiego Karola XII i cesarza Napoleona…
Prof. Andrzej Chwalba: Zdaniem marszałka Piłsudskiego, wygraliśmy wojnę polsko-bolszewicką, ale to zwycięstwo zostało zaprzepaszczone przy stoliku negocjacyjnym w Rydze. I tutaj tkwi sedno problemu. Historycy często podkreślają, że między Marszałkiem a naszą delegacją w Rydze istniał spór co do Mińska, że dyplomaci zaprzepaścili plany inkorporacji tego miasta do Rzeczypospolitej. Jednak ten pogląd stoi w sprzeczności z tym, co sam Piłsudski uczynił. Przecież po zajęciu Mińska przez polskie wojska na początku października 1920 roku na rozkaz Marszałka musiały się one z niego wycofać. Piłsudski wyraźnie uznał, że wchodzenie dalej w głąb białoruskiego terytorium nie ma sensu, gdyż większość jego mieszkańców to prawosławni, ciążący ku Moskwie.
Były pomysły płynące z otoczenia Piłsudskiego, aby ponownie maszerować na Kijów. Ale, po pierwsze, daleko byśmy nie doszli. Po drugie, społeczeństwo polskie było już bardzo wojną zmęczone. Nawet ochotnicy, którzy latem 1920 roku tak gremialnie odpowiedzieli na apel wstępowania do Armii Ochotniczej generała Józefa Hallera, jesienią już w większości chcieli wracać do domu. Polscy politycy uznali, że po wygraniu dwóch wielkich bitew z bolszewikami – pod Warszawą i nad Niemnem, nie wolno już dalej maszerować na wschód, bo to skończy się tragicznie dla Polski.
Istnieje jednak kwestia ważniejsza od ewentualnych, dalszych zdobyczy terytorialnych. Ale po kolei. O składzie polskiej delegacji na rokowania pokojowe w Rydze decydował Sejm. Przeważali w nim przeciwnicy Piłsudskiego i jego wizji stworzenia na kresach dawnej Rzeczypospolitej państw buforowych sprzymierzonych z Warszawą. Dlatego polscy delegaci cofnęli uznanie państwowości Ukrainy Petlury, natomiast uznali podmiotowość sowieckiej Ukrainy, państwa w pełni zależnego od Moskwy. Piłsudczycy uważali, że jest to bardzo poważny błąd: po zwycięstwach militarnych doprowadziliśmy do porażki negocjacyjnej. Symboliczne starcie Piłsudskiego i Lenina – symboliczne, gdyż obaj politycy nie pojawili się tam osobiście – wygrywa ten drugi dzięki między innymi polskiej delegacji, która poszła na daleko idące ustępstwa. Polscy delegaci zgodzili się także, by stroną w rokowaniach ryskich była Ukraińska Republika Sowiecka. Paradoksalnie Lenin osiągnął to, o co Marszałek walczył i o czym marzył przez całe lata, żeby na wschód od Polski powstały państwa buforowe. Upodmiotowienie białoruskiej i ukraińskiej republiki sowieckiej faktycznie oznaczało przyznanie im prawa do przejęcia wszystkich ziem ukraińskich i białoruskich w przyszłości, co nastąpiło we wrześniu 1939 roku.
Tyle tylko, że Lenin odwrócił tak zwany federacyjny plan Piłsudskiego…
Dokładnie tak. Marszałek planował tworzenie buforów, które miały odsunąć Rosję od polskich granic daleko na wschód, a tymczasem w 1921 roku pojawiły się pasy transmisyjne sowieckiej Rosji – sowieckie Ukraina i Białoruś.
Ciężki karabin maszynowy 7,92 mm Maxim wz. 1908 podczas ostrzeliwania Rosjan. Rok 1920. Źródło zdjęcia: Wojskowe Biuro Historyczne
Zwraca Pan uwagę, że przywódcy Zachodu nie zdawali sobie do końca sprawy, jak poważne mogą być konsekwencje przegrania przez Polskę wojny z Rosją sowiecką. Zastanówmy się jednak, jak daleko Tuchaczewski mógł dojść w marszu, jak sam to określił, „po trupie Polski” na Zachód. Czy istniała wtedy realna groźba, że mógłby zdobyć Berlin i maszerować dalej: do Wiednia, Paryża, Rzymu, jak roiło się bolszewickim przywódcom?
Rzeczywiście Zachód, zwłaszcza Anglicy, a za nimi Francuzi, nie mieli wyobrażeń o potencjale i charakterze Rosji sowieckiej, ale nie tylko zresztą oni. Ale Rosja sowiecka istniała od niedawna, walczyła z białą Rosją i trudno było przewidzieć, co dalej nastąpi.
Wracając do Tuchaczewskiego, jego hasło o „marszu po trupie Polski na Zachód ” jest zgrabną figurą retoryczną. W rzeczywistości Armia Czerwona, nawet po utworzeniu w swych ramach polskich jednostek, nie miałaby większych szans w konfrontacji z armią niemiecką. Niemiecka rewolucja listopadowa, poza niewielkimi ogniskami, już się wypaliła. Tuchaczewski, jako wykonawca rozkazów Lenina i Trockiego, wcale nie miał planów marszu na Berlin. Bolszewiccy przywódcy nie byli samobójcami i zdawali sobie sprawę, że pokonanie armii polskiej nie jest tym samym, co zdobycie przewagi nad armią niemiecką, a tym bardziej pokonanie armii alianckich. Nie mamy co do tego pewności, ale historycy podejrzewają, i ja uważam podobnie, że po zwycięstwie bolszewików nad Polską doszłoby do sojuszu Berlina rządzonego przez socjaldemokratów z komunistyczną Moskwą. Sojusz ten byłby wymierzony przeciwko systemowi wersalskiemu. I tenże alians mógłby być dla aliantów groźny. Czyli zagrożeniem byłoby nie tyle uderzenie i zniszczenie Niemiec przez Armię Czerwoną, ile właśnie owo porozumienie. Mamy dziesiątki dowodów na to, że Niemcy bardzo wspierali Sowietów. Wysyłali między innymi ochotników i broń, a przede wszystkim ogłosili neutralność, co, jak wiemy, skomplikowało dostawy zaopatrzenia z Zachodu dla Wojska Polskiego. Czyli robili wszystko, by bolszewicy wygrali, ale nie dlatego, żeby później znaleźli się w Berlinie! Władze sowieckie ogłosiły, że jak zwyciężą, to dawne ziemie zaboru pruskiego z Poznaniem oraz Wolne Miasto Gdańsk wrócą do Niemiec. Przykładowo po zdobyciu Działdowa przez sowiecką kawalerię władzę nad tym mazurskim miasteczkiem przekazano miejscowym Niemcom.
Czy możemy zatem stwierdzić, że pakt Ribbentrop-Mołotow mógłby się ziścić dwadzieścia lat wcześniej?
To zbyt mocno powiedziane, ale w 1939 roku również chodziło o zniszczenie systemu wersalskiego, który uwierał zarówno Berlin, jak i Moskwę. Wiemy też, że w 1922 roku doszło do podpisania niemiecko-sowieckiego traktatu w Rapallo. To był pierwszy tak wyraźny sygnał, że dwa przegrane w wielkiej wojnie państwa łączą siły. Możliwość współpracy Berlina i Moskwy będzie zagrażać II Rzeczypospolitej przez cały okres międzywojnia.
W dyskusjach o roli Polski w II wojnie światowej jak mantra powtarza się zdanie, że zostaliśmy zdradzeni przez aliantów i sprzedani Sowietom. Ale czy w 1920 roku nie uczyniliśmy tego samego z sojuszniczą Ukrainą? Czy nie kierowaliśmy się wtedy swoistym realizmem politycznym, na który mogą pozwolić sobie zwycięzcy? A może pozostawienie Petlury walczącego z bolszewikami było jednak błędem? Może trzeba było z powrotem iść na Kijów?
Zdecydowanie nie można porównywać poczynań Polski z 1920 roku do polityki zachodnich mocarstw wobec niej w II wojnie światowej. Brytyjczycy i Francuzi w 1939 roku zachowali się wobec Rzeczypospolitej haniebnie, choć formalnie wojnę Niemcom wypowiedzieli. Ale w 1939 roku Wielka Brytania i Francja były naszymi sojusznikami. Natomiast nie byli nimi w 1920 roku. Po I wojnie światowej Polska dopiero się rodziła, dla Zachodu byliśmy krajem znikąd. Piłsudski był człowiekiem dla nas wielkim, lecz dla zachodnich polityków był jednym z wielu konspiratorów i rewolucjonistów z Imperium Rosyjskiego, który nagle uczynił woltę na rzecz państw centralnych, tworząc Legiony, a później zrobił kolejną woltę, opowiadając się po stronie ententy… Jest to więc dla nich figura dość podejrzana: pan nikt na czele państwa znikąd. Trudno z takim państwem się wiązać. Możemy oczywiście utyskiwać, że alianci nie doceniali siły i ambicji Polaków, że postępowali niegodnie wobec nas, lecz – raz jeszcze powtórzmy – realizowali tylko swoje interesy, a uważali, że ich państwa jako mocarstwa mają monopol na decydowanie o granicach w Europie.
Bateria 6 pułku artylerii ciężkiej na stanowisku bojowym. Widoczna haubica ciężka 155 mm wz. 1917. Rok 1920. Źródło zdjęcia: Wojskowe Biuro Historyczne
Bardzo źle przyjęli między innymi wieści o wyprawie kijowskiej Piłsudskiego wiosną 1920 roku.
Powiedzmy sobie od razu, że wyprawa na Kijów była w istocie polityczną porażką, która przyczyniła się później do pasma niepowodzeń militarnych. Wracając do Petlury, o którym wspomniał pan w pytaniu, to był on formalnie sojusznikiem Piłsudskiego, choć polski Sejm nie ratyfikował tego układu. W Sejmie miała wtedy większość narodowa demokracja i ludowcy skupieni wokół Wincentego Witosa. Politycy obu tych stronnictw byli przeciwni wyprawie i sojuszowi z Ukraińską Republiką Ludową. Co więcej, uważali, że przedstawiona wtedy przez Sowietów oferta pokojowa przyszła w dobrym momencie. Jesienią 1919 roku polskie wojska wywalczyły już bardzo korzystne granice. Granice frontu polsko-bolszewickiego na północnym wschodzie sięgały rzek Dźwina i Berezyna, a na południu – biegły sto kilkadziesiąt kilometrów od rzeki Zbrucz. Czyli były wysunięte znacznie dalej na wschód w stosunku do granicy ryskiej z 1921 roku. To była korzystna pozycja do rokowań z Rosją sowiecką, która bardzo chciała pokoju. Jak długo trwałby ten pokój, to inna kwestia. Nie wiemy, czy za trzy, pięć lub dziesięć lat Rosja nie uderzyłaby. A po wyprawie kijowskiej – wielkim, ale krótkotrwałym triumfie – następiłaby ofensywa Armii Czerwonej, odwrót armii polskiej i walka o niepodległość, która na szczęście skończyła się zwycięską Bitwą Warszawską. Dodajmy jeszcze, że na wieść o marszu Piłsudskiego z Petlurą na Kijów na Kremlu wybuchł entuzjazm.
To kolejny wielki paradoks tamtych lat, bo bolszewicy sięgają wówczas po wydawałoby się raz na zawsze pogrzebany rosyjski, by nie powiedzieć – wielkoruski patriotyzm.
Rzeczywiście liczni oficerowie carscy, z generałem Aleksiejem Brusiłowem na czele, uważanym za najlepszego rosyjskiego dowódcę I wojny światowej, wstępują w szeregi Armii Czerwonej. Uważają, że Polacy zagrażają kolebce państwowości rosyjskiej i świętemu miastu prawosławia – Kijowowi. Dziś uważamy Kijów tylko i wyłącznie za stolicę Ukrainy, lecz wówczas dla Rosjan było to miejsce, gdzie narodziła się rosyjska cywilizacja. To był święty gród. Po zajęciu go przez Polaków gwałtownie spadła dezercja z Armii Czerwonej. Na przykład Siemion Budionny wspominał, że jej szeregi opanował nieprawdopodobny entuzjazm do walki z Polakami. Sami stworzyliśmy warunki do potężnej rosyjskiej kontry, która zaskoczyła nas w czerwcu, kiedy z Kaukazu przybyła Armia Konna Budionnego, następnie w lipcu 1920 roku, kiedy z impetem ruszył Tuchaczewski.
Pośród polskich dowódców liniowych w wojnie polsko-sowieckiej niewątpliwie można wskazać dwóch generałów, którzy okazali się mistrzami wojny manewrowej. Mam na myśli Edwarda Rydza-Śmigłego i Władysława Sikorskiego. Jak wiemy, Sikorski został w późniejszych latach odsunięty na boczny tor i dopiero katastrofa 1939 roku pozwoliła mu odegrać rolę męża opatrznościowego Polski. Natomiast Rydz-Śmigły po śmierci marszałka Piłsudskiego zajął jego miejsce i po agresji niemiecko-sowieckiej w 1939 roku w opinii większości historyków zawiódł całkowicie jako Wódz Naczelny. A przecież Niemcy uczyli się blitzkriegu między innymi na przykładach jego dowodzenia w 1920 roku. Skąd, według Pana, wzięła się ta przepaść między generałem Rydzem-Śmigłym z 1920 roku a marszałkiem Rydzem-Śmigłym z 1939 roku?
Być może Rydz-Śmigły był najlepszym generałem w wojnie polsko-sowieckiej. Operacja wileńska, mińska, zajęcie Kijowa, uderzenie znad Wieprza w sierpniu 1920 roku i operacja niemeńska – to między innymi jego dzieła. Powierzanie Rydzowi-Śmigłemu tych kluczowych zadań wiązało się również ze świadomą polityką Piłsudskiego, by najbardziej spektakularne operacje przeprowadzały formacje legionowe. To oficerowie pochodzący z Legionów mieli decydować o władzy w przyszłej Polsce. Ten zamysł Piłsudski realizował już w 1920 roku i trzeba przyznać, że z politycznego punktu widzenia było to doskonałe posunięcie.
Natomiast bardzo trudno jest bronić poczynań Rydza-Śmigłego w 1939 roku. Zastygł na lata w swoich wyobrażeniach wojny. Był przekonany, że przyszły konflikt zbrojny będzie mieszanką wojny manewrowej na wschodzie z wojną pozycyjną przeciwko Niemcom. Marszałek Rydz-Śmigły zbyt późno dostrzegł, że zarówno w Niemczech, jak i w Związku Sowieckim pojawiły się nowe koncepcje użycia broni pancernej i lotnictwa, co lepiej rozumiał generał Sikorski.
Rydza-Śmigłego może usprawiedliwiać to, że Polska miała słaby potencjał gospodarczy – nas nie było po prostu stać na dywizje pancerne i korpusy czy armie powietrzne. Jeszcze jedno: do 1938 roku przygotowywaliśmy się głównie do wojny z Sowietami, a nie z Niemcami. Stąd plany wojny manewrowej z użyciem dużych formacji kawaleryjskich. Rydz sięgał właśnie do doświadczeń z 1920 roku, przede wszystkim do walk z 1 Armią Konną Budionnego, która swą ruchliwością i przebojowością przysporzyła nam tyle kłopotów.
Stanowisko bojowe pod Radzyminem. Sierpień 1920 r. Źródło zdjęcia: Wojskowe Biuro Historyczne
Dlaczego Piłsudski tak niechętnie godził się na przyjmowanie obcych ochotników w szeregi Wojska Polskiego? Właściwie zrobił wyjątek tylko dla amerykańskich lotników kapitana Meriana Coopera, którzy sformowali słynną 7 Eskadrę Myśliwską im. Tadeusza Kościuszki. Gdyby nie opór Marszałka, takich amerykańskich formacji mogłoby być znacznie więcej, a wówczas i percepcja wojny polsko-bolszewickiej na Zachodzie byłaby dzisiaj zupełnie inna.
Ta niechęć Piłsudskiego nie dotyczyła tylko Amerykanów, ale i Francuzów czy Brytyjczyków. Rząd francuski chciał przysłać więcej instruktorów wojskowych – oficerów i podoficerów, niż ostatecznie znalazło się ich nad Wisłą. Wynikało to z faktu, że był zazdrosny o chwałę wojenną. Był przekonany, że ze względu na klęski w wielkiej wojnie, rewolucję i wyniszczającą wojnę domową Rosja – biała czy czerwona – nie jest już poważnym przeciwnikiem dla zdeterminowanej i przekonanej co do swoich celów armii polskiej. Obawiał się, że wielcy zwycięzcy z I wojny światowej: Francuzi, Brytyjczycy i Amerykanie, jeśli ich żołnierzy będzie zbyt wielu w szeregach Wojska Polskiego, mogą mu to zwycięstwo odebrać. Mówiąc kolokwialnie: spiją całą śmietankę. Nie można Marszałkowi nie przyznać racji…
Wszak na Zachodzie wciąż obowiązuje opinia, że wojnę z bolszewikami wygrał nam francuski generał Maxime Weygand, przyszły marszałek…
Istotnie. My wciąż spieramy się, kto zwyciężył w Bitwie Warszawskiej: marszałek Piłsudski czy generał Tadeusz Rozwadowski… A o tym sporze świat w ogóle nie wie. Piłsudski wygrywa Bitwę Warszawską w pięknym stylu – to prawdziwy majstersztyk. I co się dzieje? Premierzy wielkich mocarstw składają gratulacje Weygandowi, który tak naprawdę przyjechał kilkanaście dni przed operacją. Niewiele pomógł, bo miał zupełnie inną wizję prowadzenia wojny, która na szczęście dla nas nie została wprowadzona w życie. Nie rozumiał sytuacji na froncie, bo myślał kategoriami wojny pozycyjnej. Jednak świat uznał, że to „państwo znikąd” nie mogło samodzielnie wygrać wojny z Rosją. To dalej było imperium, które dominowało w Europie Wschodniej i Azji, pokonało Wielką Armię Napoleona i było sojusznikiem Zachodu w wielkiej wojnie! Dla aliantów – mimo bolszewickich rządów na Kremlu – nadal było to imperium. Kto pokonałRosję latem i jesienią 1920 roku? Przecież z założenia prześmiewcza koncepcja „cudu nad Wisłą”, którą później szafowała endecja na Zachodzie, nie mogła być poważnie brana pod uwagę. Nazwisko Piłsudskiego także nie było brane pod uwagę – Marszałek nadal miał opinię wojskowego dyletanta i rewolucjonisty. Pozostawała więc jedna odpowiedź, która niestety obowiązuje w zachodniej publicystyce i historiografii w znacznej mierze do dzisiaj: architektem zwycięstwa był szef sztabu armii francuskiej generał Maxime Weygand. Nawet w ostatnio wydanych książkach na Zachodzie jest to wciąż jedyna i obowiązująca wersja wydarzeń. Nadal podkreśla się, że bez pomocy Francji i Wielkiej Brytanii Polska nie miałaby szans w starciu z Rosją sowiecką. Brytyjczycy idą jeszcze dalej, twierdząc, że to George Lloyd wygrał wojnę polsko-bolszewicką, bo przysłał do Warszawy genialnego Weyganda. Zważywszy na rzeczywistą, a bardzo nam niechętną rolę brytyjskiego premiera w tym konflikcie, jest to teza dość karkołomna.
Andrzej Chwalba – historyk i eseista, profesor nauk humanistycznych, kierownik Zakładu Antropologii Historycznej Uniwersytetu Jagiellońskiego, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Historycznego, były prorektor UJ, autor ponad 30 książek, m.in. Wielka Wojna Polaków 1914–1918 (także w języku angielskim i niemieckim); Peter Lang; Samobójstwo Europy. Wielka Wojna 1914–1918; 1919. Pierwszy rok wolności; Przegrane zwycięstwo. Wojna polsko-bolszewicka 1918–1920; 1914–1918. An anatomy of global conflict.
autor zdjęć: Michał Niwicz, Wojskowe Biuro Historyczne
komentarze