Przebieg kampanii 1939 roku był szokiem zarówno dla wojska, jak i dla społeczeństwa. Nie rozumiejąc przyczyn klęski, ogół społeczeństwa uznał, że winna jest wyższa kadra dowódcza oraz obóz rządowy, który był u władzy od 1926 roku. Choć w znacznym stopniu były to słuszne pretensje, to dopiero klęska w 1940 roku mocarstwa, jakim była Francja, pozwoliła ujrzeć polski wysiłek we właściwych proporcjach.
16 września 1939 roku płk Józef Jaklicz, szef oddziału III Sztabu Naczelnego Wodza, zsumował wojska, jakie dotarły lub wciąż docierały do tzw. przedmościa rumuńskiego, gdzie planowano bronić się, czekając na ofensywę zachodnich sojuszników. Wyliczył, że Naczelny Wódz będzie dysponował siłami stanowiącymi odpowiednik ośmiu dywizji piechoty, trzech dywizjonów artylerii ciężkiej oraz batalionu czołgów R-35.
Jednak już dzień później było wiadomo, że zrealizowanie tego planu nie jest możliwe. Natarcie 17 września Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej na całej granicy polsko-sowieckiej faktycznie oznaczało koniec kampanii. Wariant prowadzenia wojny z dwoma sąsiadami jednocześnie nigdy nie był rozpatrywany. Już marszałek Piłsudski twierdził: „Ja was wojny na dwa fronty uczyć nie będę. Wojna na dwa fronty to znaczy ginąć tu, na Placu Saskim z szablami w dłoni w obronie honoru narodowego”. W tej sytuacji marszałek Edward Śmigły-Rydz wydał wojskom rozkaz wymarszu na południe i przekroczenia granic z Węgrami i Rumunią. Liczył, że umowy dotyczące przejazdu rządu przez terytorium Rumunii (droit de passage) zostaną dotrzymane i Polacy będą mogli przy wsparciu Francji walczyć dalej.
Wódz, który nie docenił oficerów
W stronę przejść granicznych podążali objęci ewakuacją urzędnicy i funkcjonariusze z rodzinami oraz masy uciekinierów. Przygraniczne drogi były zawalone porzuconymi z braku paliwa samochodami. Na Węgry i do Rumunii przedostała się część oddziałów, które miały działać na przedmościu. Jednak rozkazy dotyczące przekroczenia granicy spotkały się z oporem oficerów i żołnierzy, którzy toczyli walki z Niemcami lub Sowietami. Sytuacja była patowa: żołnierze nie chcieli złożyć broni, ale wiedzieli, że mogą trafić do niewoli u czerwonoarmistów.
Początkowo marszałek Śmigły zamierzał udać się ze swoim najbliższym otoczeniem do miejscowości Stryj, aby dołączyć do walczących tam trzech batalionów piechoty. Jednak po informacji, że Sowieci zajmują właśnie Śniatyń (40 km wzdłuż szosy od Kosowa, gdzie znajdował się Sztab NW), zmienił decyzję i postanowił przekroczyć granicę państwa. 18 września jadąca na południe kolumna pojazdów Naczelnego Dowództwa przejeżdżała przez most w Kutach. Na jej drodze stanął płk Ludwik Bociański, były komendant Szkoły Podchorążych Piechoty i wojewoda poznański. Oficer próbując zatrzymać marszałka, strzelił sobie w pierś. Został ciężko ranny, ale przeżył. Takich samobójczych strzałów polskich oficerów padło w tamtym czasie więcej.
Według historyka prof. Pawła Wieczorkiewicza, Śmigły-Rydz, „chociaż opuścił kraj później niż Mościcki i rząd, to powinien był to zrobić jeszcze później. Proponowano mu, i to było genialne, żeby przekroczył granicę z karabinem w ręku, symbolicznie ostrzeliwując się przeciwko nadciągającym oddziałom sowieckim. Byłby to piękny czyn, i myślę, że wtedy nikt nie mógłby mieć do niego nawet cienia pretensji”.
Piechota polska w marszu.
Trudno dziś jednoznacznie stwierdzić, czy profesor miał rację. Pewne jest natomiast, że w polityce i historii liczą się również gesty. Tę teatralizację życia publicznego dobrze rozumiał Józef Piłsudski. Marszałek Śmigły-Rydz był drugą osobą w państwie, a jako Naczelny Wódz był symbolem dla społeczeństwa. Jednak 18 września, opuszczając kraj, chyba nie wziął tego pod uwagę. Dla społeczeństwa II RP, wychowanego na legendzie 1863 roku, standardy zachowania przywódców wyznaczała postać ostatniego dyktatora powstania, Romualda Traugutta.
W Rumunii. Oczami niemieckiego wywiadu
Granicę rumuńską przekroczyło w sumie ok. 25 tysięcy żołnierzy oraz drugie tyle cywilów. Wojskowi od razu zostali internowani. Panujące wśród nich nastroje opisywał niemiecki wywiad: „Ucieczka Śmigłego-Rydza z kraju wywołała u polskich oficerów głębokie rozgoryczenie. (...) Niektórzy z nich zamierzają rozstrzelać marszałka. Szczególne rozgoryczenie panuje w jednostkach polskich z powodu postawy części oficerów, którzy – gdy tylko sytuacja uległa pogorszeniu – rekwirowali wozy, samochody prywatne, by ratować się ucieczką przez granicę rumuńską (...) We Lwowie wydano rozkaz, że do uciekającego dezertera może strzelać każdy żołnierz”. Większość internowanych stanowili żołnierze formacji tyłowych lub ośrodków zapasowych, którzy nie widzieli swoich oficerów w walce. Oficerowie nie byli zżyci z podwładnymi, a w pododdziałach brakowało spójności, którą umacnia się w walce. Wśród żołnierzy szeregowych narastała nieufność wobec oficerów, obarczano ich odpowiedzialnością za klęskę.
Na Węgrzech. Maczkowcy trzymają morale
Podobnie jak w Rumunii, było na Węgrzech. Tam oprócz masy uchodźców cywilnych i 40 tysięcy wojskowych znalazła się 10 Brygada Kawalerii (zmot.) płk. Stanisława Maczka z całym swoim uzbrojeniem oraz jeńcami niemieckimi. Szeregowcy wstydzili się ucieczki Naczelnego Wodza, nastroje się w oddziałach pogarszały się. Jednak 10 BK zdecydowanie różniła się pod tym względem od pozostałych oddziałów. „Tu miało się przed sobą prawdziwe wojsko. Żołnierze zachowywali się jak na jakimś obozie ćwiczeń. Wszędzie panował porządek i widać było dyscyplinę. Żołnierze nie tylko nie wygadywali na swoich oficerów, ale z ogromną troską wypytywali się o swego dowódcę, pułkownika [Jana] Bokszczanina, rannego pod Lwowem. Tu zobaczyłem, co to znaczy zwarty oddział, który nie tylko bił się cały czas z wrogiem pod tymi samymi oficerami, ale i z nimi przeszedł granicę, pozostając nadal pod ich opieką. To było zachwycające i wyjątkowe na Węgrzech zjawisko. (…) To robiło swoje” – pisał Adam Studziński, później dominikanin i kapelan Pułku 4 Pancernego „Skorpion”.
We Francji. Rozrachunki
Powołany na urząd premiera oraz stanowisko naczelnego wodza gen. Władysław Sikorski wykorzystał pojawiające się wśród uchodźców wezwania do rozliczenia „rządu klęski narodowej” i polecił utworzyć w Paryżu Biuro Rejestracyjne. Na jego czele stanął gen. Fryderyk Mally. Intencją twórców Biura było skompromitowanie obozu sanacyjnego w oczach opinii publicznej i podważenie jego legitymacji społecznej do sprawowania władzy, a także przeprowadzenie personalnych czystek. Postanowiono wyeliminować z wojska oraz służby publicznej osoby odpowiedzialne – według stronników gen. Sikorskiego – za klęskę we wrześniu 1939 roku. Wszyscy oficerowie oraz urzędnicy zostali zobowiązani do napisania specjalnych sprawozdań, w których mieli m.in. ocenić działania swoich byłych przełożonych z Września ‘39.
Generał Stanisław Kopański wspominał, że „nastroje wśród Polaków przybyłych do Francji były na ogół poklęskowe. Szukano winnych nieszczęść (…). Załatwiano przy tym nieraz i dawne porachunki osobiste. Potępiano wszystko, co się działo przed 1939 r. i za wszystko czyniono odpowiedzialnym reżim sanacyjny Becka, Śmigłego i Naczelne Dowództwo”.
Z perspektywy czasu
Za podsumowanie powrześniowych rozliczeń niech posłużą słowa przedwojennego zawodowego oficera i powojennego aktora, porucznika z batalionu KOP „Hel”, Sławomira Lindnera. Jako jeniec w Oflagu II C w Woldenbergu, uważał niewolę „za więzienie niczym nie zawinione. Nie mając właściwego poglądu na sytuację, wzięliśmy całą winę na siebie. Dopiero upadek Francji trochę otworzył nam oczy i pozwolił zobaczyć siebie we właściwym świetle. Ale ostatecznie plecy wyprostowały nam się dopiero wtedy, kiedy zobaczyliśmy, z jakimi trudnościami cały świat stara się dokonać tego, co my próbowaliśmy zrobić sami”.
Bibliografia:
Józef Jaklicz, A więc wojna! Kampania wrześniowa 1939 oraz inne pisma i wspomnienia, Warszawa 2016;
Paweł Piotr Wieczorkiewicz, Wojna polska, [w:] P.P. Wieczorkiewicz „Łańcuch historii”, Łomianki 2012;
Eugeniusz Guz, Losy Mościckiego i Rydza-Śmigłego, „Polityka” nr 9 (1252), Rok XXV, Warszawa 28.02.1981;
O. mgr płk hm. Adam Franciszek Studziński, Wspomnienia kapelana Pułku 4 Pancernego „Skorpion” spod Monte Cassino, Kraków 1998;
Stanisław Kopański, Wspomnienia wojenne 1939-1945, Warszawa 1990;
Sławomir Lindner, Ale serce boli. Wspomnienia starego kadeta, Warszawa 1983;
autor zdjęć: Wikipedia
komentarze