Na koncie ma siedem misji zagranicznych oraz wiele operacji bojowych. – Kiedyś w prowincji Kandahar namierzyliśmy przywódców talibów odpowiedzialnych za zamachy. Operację trzeba było wykonać wysoko w górach… – wspomina snajper GROM-u. W tym roku elitarna jednostka obchodzi 30. urodziny, jej żołnierze opowiadają nam, jak to jest być w szeregach najlepszych.
Jak można zostać snajperem?
Krzysztof, snajper JW GROM: Snajperów wybieramy spośród żołnierzy zespołu bojowego, którzy mają przynajmniej dwuletni staż w szturmie, tzn. mają już niezbędne doświadczenie, znają taktykę oraz obowiązujące procedury. Najlepszymi kandydatami są żołnierze, którzy wyróżniają się na tle grupy dobrym „warsztatem strzeleckim” oraz mają inne niezbędne predyspozycje psychiczne. Następnie ta wyselekcjonowana grupa żołnierzy przechodzi kilkumiesięczne szkolenie snajperskie.
O jakich predyspozycjach Pan mówi?
Snajper musi się charakteryzować ponadprzeciętną cierpliwością oraz być wyjątkowo odporny na stres. Ta ostatnia cecha jest szczególnie ważna, ponieważ misje snajperskie są bardzo wymagające: zwykle prowadzone są w trudnych warunkach terenowych oraz w zmiennych warunkach atmosferycznych. Pomimo narastającego z czasem zmęczenia snajper od początku do końca musi być gotowy do oddania celnego strzału. Ma świadomość, że od jego czujności i celności zależy pomyślne wykonanie zadania oraz bezpieczeństwo kolegów z zespołu. Mówiąc o cechach charakteru, nie można też pominąć komunikatywności oraz umiejętności pracy w parach.
Czyli to nie jest robota dla samotnych wilków?
Stereotypy ukazują snajpera jako samotnika, który przemierza ogromne tereny w pojedynkę w poszukiwaniu celu. To mit. Współczesny snajper nigdy nie pracuje sam! Zwykle jesteśmy w kilkuosobowych grupach, by poprzez rotacyjne zmiany na posterunkach móc nieprzerwanie efektywnie działać przez kilka dni i nocy.
Od jak dawna jest Pan związany z jednostką GROM?
Od ponad 20 lat. Początkowo zajmowałem się medycyną, ponieważ z wykształcenia jestem ratownikiem medycznym. Odpowiadałem m.in. za szkolenie medyków i byłem odpowiedzialny za dobór sprzętu dla nich, np. zaprojektowałem pierwsze plecaki dla ratowników pola walki. Z czasem przestało mi to wystarczać, szukałem dla siebie nowej ścieżki rozwoju, więc zgłosiłem się na szkolenie dla snajperów. W zespole bojowym na stanowisku snajpera spędziłem 13 lat.
Na początku lat 90. precyzyjnego strzelania uczyliście się od Brytyjczyków i Amerykanów.
Zgadza się, od początku czerpaliśmy wiedzę i zdobywaliśmy umiejętności pod okiem najlepszych zagranicznych instruktorów. Zarówno u nas w kraju, jak i w ośrodkach szkoleniowych za granicą, by zdobyć bezcenne doświadczenie w zróżnicowanym terenie oraz w odmiennych warunkach klimatycznych. Dostaliśmy od Amerykanów broń, której wówczas nikt w Polsce nie używał oraz przeszkolenie na takim poziomie, o jakim nikomu się wtedy nie śniło. Używaliśmy wtedy z kultowych karabinów snajperskich Remington 700.
Trzydzieści lat później wyposażenie snajperów bardzo się zmieniło, a co za tym idzie zwiększył się zasięg skutecznego strzelania. Obecnie wykorzystujemy komputery balistyczne, które określają temperaturę powietrza, ciśnienie, sprzęt termo- i noktowizyjny oraz lunety obserwacyjne. Niezmienne jest to, że snajper niezależnie od dostępnej czy wykorzystywanej technologii powinien być doskonale i wszechstronnie wyszkolony. Musi poradzić sobie w sytuacjach, kiedy zawiedzie elektronika lub po prostu nie będzie jej miał do dyspozycji.
Czy miał Pan możliwość sprawdzić zdobyte umiejętności w warunkach bojowych?
Tak, mogłem zweryfikować zdobyte umiejętności podczas działań bojowych. Na koncie mam siedem misji zagranicznych i na niemal wszystkich służyłem jako snajper. Zdobywałem doświadczenie w różnych warunkach: na pustyni, w terenie górzystym oraz zurbanizowanym. Ta wszechstronna praktyka pozwala mi stwierdzić, że najtrudniejszym i najbardziej wymagającym terenem pracy dla snajpera jest właśnie miasto. To obszar, gdzie trudności piętrzą się na każdym kroku, ciężko jest znaleźć dobre stanowisko obserwacyjne, jest bardzo duża dynamika działań, wąskie sektory obserwacji oraz zmieniający się wiatr.
Jaką rolę podczas operacji specjalnej odgrywa sekcja snajperska?
Najlepiej będzie, jak wyjaśnię to na przykładzie operacji, którą przeprowadziliśmy w 2007 roku w Afganistanie. Od dłuższego czasu próbowaliśmy namierzyć przywódców rebeliantów, którzy w tym regionie odpowiadali za zamachy na wojska koalicji, poza tym podkładali ładunki wybuchowe przy trasie łączącej Kandahar z Kabulem i Ghazni, a także przy innych najczęściej używanych drogach na terenie całego Afganistanu. Wielokrotnie też ostrzeliwali żołnierzy z broni maszynowej. W końcu dostaliśmy informację, że poszukiwane przez nas osoby organizują spotkanie w górach. Rozpoczęliśmy planowanie i przygotowania do operacji, po czym ruszyliśmy w teren.
Jako pierwsi poszli właśnie snajperzy…
Tak. Wiedzieliśmy, że w terenie przyjdzie nam spędzić przynajmniej dwie lub trzy doby, więc każdy z nas na plecach poza prowiantem i wodą dźwigał amunicję, karabiny snajperskie, lekkie karabinki, noktowizję i sprzęt do obserwacji. W sumie jakieś 55 kilogramów! Nocą, by pozostać niezauważonymi, wspinaliśmy się na strome wzgórze. Dopiero po kilku godzinach wspinaczki zajęliśmy odpowiednie stanowiska.
Po co wspinaliście się tak wysoko?
Dobrze dobrane stanowisko pozwala kontrolować sytuację z góry, a jednocześnie daje gwarancję, że nikt nas nie zauważy. Musieliśmy się też odpowiednio zamaskować, dobrać umundurowanie i maskałaty. Tuż po wschodzie słońca trzeba było skorygować nasze położenie, sprawdzić, czy żaden element naszego wyposażenia nie zdradza naszej obecności. Potem przez kilka godzin prowadziliśmy obserwację terenu, a operatorzy w wybranym rejonie szykowali się do operacji.
Rebelianci pojawili się we wskazanym miejscu?
Tak, zgodnie z uzyskanymi informacjami. Zauważyliśmy ich, gdy podchodzili od zachodniej strony wzgórza. Musiałem wtedy zmienić punkt obserwacyjny i dostrzegłem, że u podnóża góry, na której byliśmy, porusza się kilku uzbrojonych mężczyzn. Mieli zamiar obejść wzgórze, ale to oznaczałoby, że znajdą się na tyłach naszych szturmowców. Nawiązałem łączność z dowództwem i zameldowałem o zaistniałej sytuacji. Rozkaz był jasny: nie dopuścić do tego, by przeciwnik dostał się na nasze tyły. Nie było wyjścia… Oddaliśmy strzały.
Ryzykowny ruch, przecież w ten sposób mogliście zdradzić swoją pozycję.
Takie było nasze zadanie: chronić bezpieczeństwo operatorów w czasie akcji. Nie było więc wyjścia. Doprowadziło to jednak do otwartej walki. Rebelianci byli uzbrojeni, mieli nie tylko karabiny maszynowe, karabinki, ale i granatniki.
Operacja zakończyła się sukcesem?
Jako snajperzy czuliśmy ogromną odpowiedzialność, ale też wielką satysfakcję. Zareagowaliśmy w kluczowym momencie i nie dopuściliśmy, by nasi koledzy wpadli w zasadzkę. W operacji nie zginął żaden z naszych żołnierzy, nie mieliśmy też żadnych rannych. Natomiast talibowie zostali zneutralizowani oraz schwytani.
Krzysztof z JW GROM związany jest od 27 lat. Brał udział w siedmiu misjach zagranicznych, m.in. na Haiti, w Iraku i Afganistanie. Obecnie w jednostce odpowiada za prowadzenie kursów snajperskich.
autor zdjęć: arch. GROM, Michał Niwicz
komentarze