Na lądowisku są zawsze pierwsi. Desantują się na spadochronach, jak najszybciej oznaczają pas startowy i sprawdzają, czy nic nie zagraża znajdującej się w powietrzu maszynie. Potem przejmują kontrolę nad przestrzenią powietrzną i bezpiecznie sprowadzają samolot na ziemię. To właśnie od kontrolerów bojowych w dużym stopniu zależy powodzenie operacji specjalnej.
Tuż nad ziemią zawisł wielozadaniowy amerykański samolot Osprey (maszyna pionowego startu i lądowania). Z jego pokładu na tzw. grubej linie desantuje się sekcja żołnierzy. – Od tego momentu liczy się każda minuta. Samolot nie może przebywać w powietrzu bez końca, dlatego im szybciej wykonamy swoją robotę, tym lepiej – mówi jeden z operatorów Jednostki Wojskowej Nil.
Żołnierze natychmiast przystępują do działania. – Oceniamy twardość podłoża wskazanego lądowiska, sprawdzamy, czy w okolicy nie znajdują się żadne przeszkody terenowe, które mogłyby zagrażać naszej misji. Oznaczamy pas startowy, nawiązujemy łączność z pilotami. Dopiero wtedy mogą oni podejść do lądowania – opowiada.
A to jeszcze nie wszystko. Zadaniem operatorów jest także kontrolowanie całej przestrzeni powietrznej wokół wyznaczonego lotniska, nadzorowanie ruchu lotniczego, czyli tzw. separowanie samolotów. Specjalsi oceniają też prędkość wiatru, jego kierunek i inne wartości meteorologiczne. Gdy są pewni, że na ziemi i w powietrzu jest bezpiecznie, naprowadzają samolot do lądowania. Wszystko nie może trwać dłużej niż 20 minut. Wykonują zadania, za które w warunkach lotniskowych odpowiada zespół osób: kontrolerzy w wieży, kontrolerzy zbliżania i naziemni.
– Tym razem współpracowaliśmy z załogą Ospreya. My działamy skrycie, więc piloci również używali noktowizji. Ich zadaniem było dostarczenie głównych sił w rejon operacji – wyjaśnia jeden z żołnierzy. Według takiego m.in. scenariusza trenowali w Nowym Targu operatorzy Jednostki Wojskowej Nil. To kontrolerzy bojowi (ang. combat controler), czyli żołnierze, którzy kontrolują przestrzeń powietrzną poza stałą infrastrukturą lotniskową, odpowiadają za bezpieczne lądowanie i start różnego rodzaju statków powietrznych: samolotów transportowych czy śmigłowców. W treningach towarzyszą im najczęściej załogi samolotów transportowych polskich sił powietrznych. Tym razem jednak do Polski przylecieli specjalsi z amerykańskiej 7 Eskadry Operacji Specjalnych z Wielkiej Brytanii.
– Z załogami Osprey’ów trenowaliśmy już kilka razy. To dla nas ciekawe doświadczenie, bo maszyna łączy w sobie cechy samolotu i śmigłowca – mówi żołnierz Nila. – Poza tym mamy okazję szlifować terminologię lotniczą i procedury obowiązujące przy naprowadzaniu. Amerykańskie siły specjalne mają w tej specjalności największe doświadczenie, początki służby bojowych kontrolerów przestrzeni lotniczej w amerykańskich siłach powietrznych sięgają II wojny światowej, więc sporo możemy się od nich nauczyć – dodaje.
Na wzór amerykański
W polskich sił zbrojnych nie istnieje termin Combat Control Team. Nazwa jest zapożyczona od amerykańskich komandosów i używana nieoficjalnie w środowisku żołnierzy m.in. Nila.
Amerykanie od lat korzystają z pracy bojowych kontrolerów. Byli oni obecni m.in. na Haiti w 1994 roku, gdzie doszło do trzęsienia ziemi. – Infrastruktura lotniskowa była zniszczona, dlatego w pierwszej kolejności na Haiti wylądowało amerykańskie CCT (red. Combat Control Team, zespół kontrolerów bojowych) – mówi żołnierz z krakowskiej jednostki specjalnej. – To oni sprawdzili jakość dróg startowych oraz wszystkie inne elementy lotniska pod kątem przydatności do wykonywania operacji lotniczych po tej katastrofie. Sprawdzili panujące wokół warunki meteorologiczne, a następnie przejęli kontrolę nad przestrzenią powietrzną – dodaje żołnierz. Pomagali sprowadzać m.in. samoloty z pomocą humanitarną.
Kontrolerzy bojowi działali także na lotnisku w afgańskim Bagram. CCT amerykańskich sił specjalnych przejęło kontrolę nad terenem i przestrzenią powietrzną. Ich praca utorowała drogę do utworzenia tam potężnego portu lotniczego NATO. W Afganistanie specjalsi z USA często wysyłali CCT także do zabezpieczania przerzutu sił specjalnych drogą powietrzną. – Lądowanie śmigłowca nie stanowi większego problemu, jeżeli zachowamy ustalone procedury. Tu chodzi o lądowanie dużych samolotów. Trzeba znać właściwości takiej maszyny, na przykład wagę i rozpiętość skrzydeł, a potem wskazać teren, na którym może lądować – zaznacza operator.
Z aptekarską dokładnością
Nie każdy żołnierz wojsk specjalnych może zostać kontrolerem bojowym. Specjalsi przyznają, że szkolenie jest trudne i czasochłonne. Warunkiem podstawowym jest znajomość języka angielskiego na bardzo wysokim poziomie. Trzeba także być w pełni wyszkolonym operatorem z doświadczeniem bojowym. Następnie kandydat na kontrolera musi zaliczyć szereg specjalistycznych kursów, podczas których poznaje specyfikę pracy z samolotami i śmigłowcami, zasady nadzorowania ruchu lotniczego, przepisy lotnicze oraz funkcjonowanie lotnisk. Żołnierze z JW Nil szkolili się głównie za oceanem, są także absolwentami specjalistycznych kursów w Lotniczej Akademii Wojskowej w Dęblinie. – Szkolenie w tej specjalności nigdy się nie kończy – twierdzą specjalsi.
Zadania kontrolera bojowego wymagają szczególnej precyzji. Na określonym obszarze muszą dokładnie wybrać nawierzchnię, na której będzie mogła lądować maszyna o dużym tonażu. Następnie trzeba ten teren zbadać, wyznaczyć odpowiednio długi pas startowy, określić jego współrzędne: wysokość nad poziomem morza, nachylenie terenu. Kontrolerzy określają m.in. pod jakim minimalnym kątem samolot może podejść do lądowania i wyznaczają strefę bezpieczeństwa wokół nowego „lotniska”. Następnie wszystkie zebrane przez nich dane i wyliczenia są analizowane, by można było podjąć decyzje, czy wybrany teren spełnia warunki do lądowania czy też nie. A gdy już wszystko jest dopięte na ostatni guzik i samolot z żołnierzami na pokładzie ma wylądować, kontrolerzy ponownie oceniają, czy warunki się nie zmieniły, by wreszcie sprowadzić maszynę na ziemię.
Co sprawia im największą trudność? Operatorzy jednostki Nil przyznają, że wyzwaniem jest praca w nocy, gdy mają niewiele czasu na działanie. A jeśli samolotów w powietrzu jest kilka, to dodatkowo trzeba je odpowiednio poukładać w przestrzeni, by zachowały bezpieczne odległości i kolejno, jeden po drugim wylądowały.
Bojowi kontrolerzy z Nila sprawdzili już swoje umiejętności podczas międzynarodowych ćwiczeń i szkoleń. Współdziałali także z innymi jednostkami wojsk specjalnych.
autor zdjęć: Bartek Bera
komentarze