Nie jest przesądzone, że NATO będzie trwać wiecznie. Jednak dziś po obu stronach Atlantyku przeważa opinia, że wzmacnianie sojuszu leży zarówno w interesie USA, jak i państw europejskich – podkreśla dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, politolog i dyplomata. O nowej strategii dotyczącej broni nuklearnej i o tym, jak wyglądałby świat bez sojuszu – w najnowszym wydaniu „Polski Zbrojnej”.
Czy 70. rocznica powstania NATO może być, jak prognozują pesymiści, ostatnią okrągłą?
Dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, politolog i dyplomata: Więcej symptomów przemawia za optymistyczną prognozą dla sojuszu. Organizacje międzynarodowe czy międzypaństwowe rzadko zanikają, częściej stają się wydmuszkami. Rzeczywiście niektóre sojusze stworzone pod przywództwem USA w czasach zimnej wojny zostały rozwiązane – m.in. najbardziej podobna do NATO organizacja SEATO, łącząca USA, Wielką Brytanię i Francję z kilkoma państwami Azji Południowej i Wschodniej. Inne sojusze – jak traktat międzyamerykański o wzajemnej pomocy – pozostały na papierze. Nie jest zatem przesądzone, że NATO będzie trwać wiecznie. Dziś po obu stronach Atlantyku przeważa jednak opinia, że podtrzymywanie sojuszu północnoatlantyckiego oraz jego wzmacnianie leży zarówno w interesie USA, jak i państw europejskich. Gdy sytuacja międzynarodowa się stabilizuje, NATO słabnie. Tak było na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, gdy zakończyła się zimna wojna. Tymczasem teraz jest odwrotnie i znaczna część pesymistycznych prognoz dotyczących NATO jest wyłącznie skutkiem wypowiedzi prezydenta Donalda Trumpa.
Cytował je nawet „New York Times”, a artykuł odbił się szerokim echem w sferach polityczno-militarnych. Na ile jednak poważnie należy brać słowa Trumpa, że USA mogą wystąpić z NATO?
Z badań instytutów opinii publicznej wynika, że około 60% amerykańskiego społeczeństwa opowiada się za pozostaniem w sojuszu północnoatlantyckim, bo to organizacja ważna dla bezpieczeństwa USA. Prezydent ma duże uprawnienia, ale to Kongres jest najpotężniejszym ośrodkiem władzy. Bez jego zgody prezydencka polityka zagraniczna czy wojskowa byłaby bardzo ograniczona. Nie jest zaś jasne, czy prezydent ma prawo wypowiedzieć traktat ratyfikowany za zgodą Senatu. Większość senatorów twierdzi, że nie. Niedawno powstał ponadpartyjny projekt ustawy odmawiający prezydentowi takiej władzy, a Izba Reprezentantów uchwaliła ponadpartyjną większością i przesłała do Senatu osobny projekt zakazu wydawania środków budżetowych na wystąpienie USA z NATO. To mocny sygnał.
NATO powstało w 1949 roku, gdy Europa była zniszczona po II wojnie światowej, więc Stany Zjednoczone wzięły na siebie główny ciężar finansowania programów wzmacniających kraje europejskie. Dziś realia się zmieniły. Jak do nowych wyzwań przystają zobowiązania dotyczące zbiorowej obrony?
Zbiorowa obrona nadal jest głównym zadaniem sojuszu. Niektórzy twierdzą, że mamy teraz nową zimną wojnę Zachodu z Rosją oraz z Chinami. Moim zdaniem nie ma światowej zimnej wojny, co jednak nie oznacza, że panuje pełny pokój, na który liczono po zakończeniu kilkudziesięcioletniego konfliktu. Trwają zimne wojny regionalne i lokalne. Tego rodzaju konflikt toczy się między Koreą Północną i Południową oraz Japonią z udziałem, na odległość, Stanów Zjednoczonych, co sprawia, że dotyczy on także NATO. Gdyby Korea Północna zaatakowała terytorium USA, automatycznie należałoby uruchomić artykuł 5 traktatu północnoatlantyckiego.
Nie przesądza on jednak o automatycznej interwencji pozostałych członków sojuszu.
Państwa członkowskie mają swobodę decyzji dotyczącej tego, jakiej pomocy udzielą. Wsparcie militarne jest jedną z opcji. Nie ma jednak swobody interpretacyjnej początku artykułu 5 – atak na jedno państwo jest uznany za uderzenie w cały sojusz. Jest to istotne w obliczu ciągle rosnących zagrożeń, także tych o charakterze globalnym czy obejmującym jednocześnie kilka regionów świata.
O jakich zagrożeniach pan myśli?
Mam na myśli Rosję – nie tylko w kontekście wojny z Gruzją czy Ukrainą, ale także modernizacji i rozbudowy tamtejszych sił zbrojnych. Szczególne zagrożenie stanowi tutaj taka broń ofensywna, jak m.in. rakiety Iskander. To są prowokacyjne posunięcia wobec NATO oraz krajów dalekowschodnich, głównie Japonii. Poza tym rosyjska doktryna wojenna kładzie nacisk na rozwój broni nuklearnej, a także plany odbudowy imperium, niekoniecznie w dawnym kształcie, ale o statusie supermocarstwa równorzędnego Stanom Zjednoczonym.
Czy temu służą m.in. rosyjskie bazy wojskowe w Syrii?
Jest to przejaw rosyjskiej polityki neoimperialnej. NATO nie może pozostać obojętne na takie posunięcia. Tutaj reakcją sojuszu było „odświeżenie” zbiorowej obrony. Artykułowi 5 nadano nową moc. Gdy w 2010 roku na szczycie w Lizbonie przyjęto obecną koncepcję strategiczną NATO, zbiorowa obrona znalazła się na pierwszym miejscu. W dalszej kolejności umieszczono zarządzanie kryzysowe, rozumiane jako operacje zaprowadzania lub wspierania pokoju poza terytorium traktatowym NATO, oraz „bezpieczeństwo kooperatywne” – dyplomację.
To niejedyny zwrot w polityce NATO w ostatnich latach…
Od 2010 roku sojusz wzmacnia także zdolność odstraszania oraz, w razie potrzeby, obrony ofensywnej. Dlatego na warszawskim szczycie NATO nastąpił ważny zwrot w kwestii sił nuklearnych. Sojusz postanowił wtedy zwiększyć znaczenie broni atomowej, które zmniejszało się od końca zimnej wojny. Po raz pierwszy w historii w dokumentach NATO wysokiej rangi doceniono program współużytkowania broni nuklearnej [Nuclear Sharing] jako wnoszący znaczący wkład w zapewnienie bezpieczeństwa państwom sojuszu. Co więcej, NATO pozostawia sobie swobodę użycia broni atomowej także w wypadku ataku konwencjonalnego.
Czy na tę decyzję miała wpływ sytuacja na Półwyspie Koreańskim?
W pewnym stopniu tak, ale głównym powodem była Rosja. Moskwa bowiem w czasie ćwiczeń „Zapad” prowadziła symulowane ataki atomowe na państwa członkowskie sojuszu, w tym na Polskę.
Jak zmieniły się siły konwencjonalne sojuszu?
Znacznie je rozbudowano. Potrojono Siły Odpowiedzi NATO – zwiększono nie tylko liczbę żołnierzy, lecz także sprzętu i broni. Ich częścią jest szpica, czyli siły bardzo wysokiej gotowości. Duże zmiany zaszły także na wschodniej flance NATO. Mam na myśli wzmocnioną wysuniętą obecność [enhanced Forward Presence – eFP]. Wcześniej siły natowskie czy międzynarodowe w tym regionie były niewielkie i – inaczej niż dziś – nie miały bojowego charakteru.
Od szczytu w Lizbonie w 2010 roku każde takie spotkanie przywódców sojuszu skutkowało ważnymi decyzjami zmieniającymi NATO. Czy to już koniec przeobrażeń?
Nie można zapominać o cyberprzestrzeni. Na szczycie w Newport cyberataki zaliczono do ataków zbrojnych w znaczeniu artykułu 5 traktatu północnoatlantyckiego. Na szczycie w Warszawie uznano cyberprzestrzeń za czwartą domenę operacyjną NATO, obok lądu, morza i powietrza. Później zapadła jeszcze decyzja o stworzeniu Sojuszniczego Centrum Operacji Cybernetycznych. Mogłoby ono stać się zalążkiem dowództwa cybernetycznego, mającego taki status, jak trzy już istniejące dowództwa rodzajów sił zbrojnych – lądowe w Turcji, morskie w Wielkiej Brytanii i powietrzne w Niemczech. Inny pomysł to przekształcenie centrum w dowództwo bojowe. Byłoby to o tyle nowością, że istniejące już dowództwa bojowe w Holandii i we Włoszech mają charakter dowództw połączonych sił.
Członkostwo w NATO jest bodźcem do rozwoju narodowych sił zbrojnych. Które państwa wykorzystały ten pretekst?
Jeden z członków NATO – Islandia – w ogóle nie posiada własnych sił zbrojnych, a bycie częścią sojuszu jest dla niego gwarancją bezpieczeństwa. Pozostałym zaś krajom członkostwo stwarza większe możliwości zakupu broni czy technologii. Wśród państw Europy Środkowo-Wschodniej liderem w tej dziedzinie stała się ostatnio Rumunia, która kupuje w dużych ilościach m.in. bojowe samoloty wielozadaniowe i antyrakiety Patriot. Do takiego modernizacyjnego przyspieszenia doszło pod wpływem wydarzeń na Ukrainie. Wśród państw Europy Zachodniej liderem jest Francja – także jeżeli chodzi o broń atomową – podczas gdy jeszcze większe gospodarczo i nowocześniejsze Niemcy przeznaczają na obronę dwa razy mniej środków, niż wynikałoby z zasad NATO. W skali całej Europy widać wielkie zróżnicowanie polityk narodowych.
NATO zapewnia, że kontynuuje politykę otwartych drzwi, zgodnie z artykułem 10 traktatu waszyngtońskiego. W 2017 roku przyjęto Czarnogórę i zaproszono Byłą Jugosłowiańską Republikę Macedonii. W kolejce czekają Gruzja i Ukraina. Kto jeszcze?
Rozważane jest przyjęcie pozostałych państw byłej Jugosławii, ale dalsze rozszerzanie na wschód będzie trudne i powolne. Traktat północnoatlantycki pozwala zapraszać do sojuszu tylko kraje europejskie, więc najbardziej prawdopodobnymi członkami w kilkuletniej perspektywie są Szwecja i Finlandia. Spośród państw neutralnych Europy najbliżej współpracują one z NATO, czasem uczestniczą nawet w posiedzeniach Rady Północnoatlantyckiej. Według niektórych badań, za wstąpieniem do sojuszu opowiada się większość Szwedów, lecz nie Finów. Pozostałe europejskie kraje neutralne – Austria, Szwajcaria i Republika Irlandii – nie są zainteresowane członkostwem w NATO.
W liczącym 29 członków sojuszu dochodzi do dywersyfikacji zagrożeń, chociażby ze względu na położenie geograficzne. Czy w takiej sytuacji można realizować wspólne cele?
Teoretycznie im więcej jest podmiotów, tym trudniej podejmować decyzje. Ta zasada jednak nie dotyczy NATO. Mimo że tutaj, w odróżnieniu od Unii Europejskiej, w każdej sprawie wymagana jest jednomyślność. W sojuszu panuje kultura dogadywania się bez demonstrowania publicznie różnicy zdań. Zatem nawet gdy dochodzi do kłótni, co rzadko jest ujawniane, cicha dyplomacja ułatwia przezwyciężanie różnic i zakończenie sporów. Zdarzały się co prawda wyjątki od tej zasady, ale wiele lat temu. Najgłośniejszy był spór USA i Francji z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku o broń nuklearną – dawno zakończony. Poza tym realizację wspólnych celów w NATO ułatwia przywództwo Stanów Zjednoczonych, które jednak nie polega na narzucaniu partnerom swojej woli, lecz wynika z amerykańskiego potencjału. Po pierwsze, nakłady obronne USA to około 70% sumy nakładów wszystkich państw sojuszu. Po drugie, ponad 90% potencjału NATO w dziedzinie broni nuklearnej – uznanej w koncepcji strategicznej z 2010 roku za najwyższą gwarancję bezpieczeństwa sojuszników – również należy do Amerykanów.
Płacą, więc dyktują warunki?
Członkowie NATO widzą to inaczej. Takie supermocarstwo jak Stany Zjednoczone jest dla dużo słabszych państw gwarantem bezpieczeństwa. Poza tym Amerykanom nie zawsze udaje się przeforsować swój punkt widzenia. Ważny przykład: USA i Wielka Brytania proponowały, aby NATO było stroną wojny w Iraku w 2003 roku, lecz Francja i Niemcy odrzuciły ten wniosek. Dziś takie różnice zdań mogą pojawić się w sprawie ewentualnej pomocy dla Korei Południowej i Japonii – kraje te znajdują się poza obszarem traktatowym zbiorowej obrony. Sądzę, że dyplomaci NATO od dawna zastanawiają się, jak odpowiedzieć na takie wyzwania.
NATO uważa Rosję za przeciwnika. Czy jednak podobnie myśli prezydent Trump? Czy gdyby ten konflikt się zaognił, zaryzykowałby starcie?
Nie da się jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Prezydent USA wysyła sprzeczne sygnały i wygłasza sprzeczne opinie. Z jednej strony Trump chwali Putina, a z drugiej – administracja amerykańska okazuje nieprzerwane wsparcie dla Ukrainy.
Ciekawy jest casus Turcji, członka NATO, który flirtuje z Rosją i w Syrii zwalcza Kurdów, mających wsparcie USA. Czy pozostaje wiarygodnym członkiem sojuszu?
Z wypowiedzi polityków państw członkowskich wynika, że wiarygodność Ankary została zachwiana. Nie do końca ufają jej także Amerykanie, gdyż w 2016 roku, podczas tureckiego puczu, przez kilka dni nie mieli dostępu do będącej ich własnością broni nuklearnej w bazie Incirlik. Wszystko, co dotyczy broni nuklearnej, grozi wojną światową.
Turcja jednak jest ważna dla sojuszu ze względu na położenie geograficzne.
Dlatego będzie starał się ją zatrzymać, ale nie za wszelką cenę. Ankara też nie chce opuścić NATO, ale zależy jej na uzyskaniu większej samodzielności, na przykład po to, by prowadzić lokalne wojny z Kurdami. Trudno jednak powiedzieć, gdzie zostanie wyznaczona granica. Przypomnę, że według traktatu północnoatlantyckiego sojusz jest wspólnotą cywilizacyjną i reaguje, gdy jakieś państwo zaczyna odchodzić od wspólnych wartości. Kiedy Grecją rządziła junta wojskowa, zawieszono wiele praw członkowskich kraju, mimo że odgrywał dużą rolę w polityce i strategii NATO w czasach zimnej wojny i miał na swoim terytorium nuklearną amerykańsko-grecką bazę wojskową.
Przykładem różnicy zdań między europejskimi członkami NATO i USA jest także Iran.
W NATO nie będzie w tej sprawie jednomyślności, więc nie zostaną podjęte żadne działania. Iran nie jest problemem dla sojuszu, gdyż leży daleko od obszaru traktatowego i nie prowadzi działalności wymierzonej wprost w państwa członkowskie. Międzynarodowy terroryzm dosięgający Europy i Ameryki ma charakter sunnicki, a w Iranie panuje szyicka wersja islamu. Problemem dla całego świata – zatem też dla NATO – byłaby irańska broń atomowa, ale kraje europejskie wierzą, że rozwiązaniem jest dyplomacja, nie wojna.
Czy brexit osłabi NATO?
Brexit może nawet zwiększyć zaangażowanie Brytyjczyków w sojuszu, będą oni bowiem chcieli pokazać, że mimo wyjścia z UE są dobrym członkiem Zachodu. To są jednak tylko przypuszczenia, bo sama Wielka Brytania nie ma jeszcze pomysłu na siebie po brexicie. Co więcej, Zjednoczone Królestwo może przestać być zjednoczone, bo rośnie prawdopodobieństwo wystąpienia Szkocji, która chciałaby być członkiem Unii Europejskiej. Nie wiadomo jednak, czy niepodległa Szkocja pozostałaby w NATO. Na szczęście losy sojuszu od tego nie zależą.
Jak wyglądałby świat bez NATO?
W latach dziewięćdziesiątych XX wieku prezydent Bill Clinton zaproponował, aby NATO podjęło się globalnej misji zapewnienia pokoju. Europejscy sojusznicy odrzucili ten pomysł, bo nie chcieli się zobowiązać do dużo większej odpowiedzialności i przeznaczania znacznie większych środków na obronę. Dziś de facto NATO odgrywa taką rolę, bo cały świat wie, że gdyby doszło do dużej, groźnej dla świata wojny, tylko ta organizacja ma odpowiedni potencjał, aby interweniować. Zatem gdyby nie było sojuszu, na świecie byłoby więcej wojen i panowałby większy chaos w regionach, do których nie sięgają wpływy NATO i gdzie jego globalna rola ma mniejsze znaczenie, tak jak ma to miejsce m.in. w Afryce. Poza tym świat zostałby podzielony na strefy wpływów: amerykańską, rosyjską i chińską. Wschodzące mocarstwa Południa próbowałyby tworzyć własne strefy: Indie w Azji Południowej i Południowo-Wschodniej, a Brazylia w Ameryce Łacińskiej. Nie wiadomo, czy Europa utrzymałaby niezależność. Świat wyglądałby podobnie, jak tuż przed 1939 rokiem.
autor zdjęć: Michał Niwicz
komentarze