Dla trzeźwo oceniających sytuację Polski w ostatnich dekadach XVIII wieku było oczywiste, że bez gruntownych reform państwa, w tym powiększenia i modernizacji armii, jest ona skazana na zagładę. Niestety, chociaż przy dobrej woli magnatów i szlachty I Rzeczpospolita mogła wystawić stutysięczne albo nawet większe siły zbrojne, warstwy te nie chciały ponosić kosztów ich utrzymania. Również wzmocnienie władzy królewskiej, które usprawniłoby funkcjonowanie struktur państwowych, spotykało się z silnym oporem związanym z obawami, że będzie to równoznaczne z końcem szlacheckiej wolności.
Piechota wojsk koronnych 1794.
Zderzenie trzech koncepcji
Nic dziwnego, że kwestia obrony kraju stała się jedną z najważniejszych podczas obrad Sejmu Wielkiego (1788–1792). Powstały wówczas trzy projekty reformy sił zbrojnych, w różny sposób nakreślające ich kształt i rolę. Wspólna dla tych koncepcji była jedynie postulowana liczebność wojska – 100 tys. ludzi. Zgodnie z propozycją obozu królewskiego armia miała być zasilana przez stały kontyngent chłopskich rekrutów i składać się z 30 tys. piechoty oraz 15 tys. jazdy, wspieranych przez milicje wojewódzkie i artylerię forteczną. Magnaci również mieli pomysł budowy stutysięcznego wojska, ale dowodzonego przez nich, a nie przez króla i opartego głównie na kawalerii, co było rozwiązaniem dość anachronicznym. Według trzeciej koncepcji, forsowanej przez obóz patriotyczny, siły zbrojne I Rzeczypospolitej miały się składać z wzorowanej na rozwiązaniach pruskich armii regularnej i wspieranej przez pospolite ruszenie szlachty, mieszczan oraz chłopów. Ostatecznie zwyciężył projekt kompromisowy, zgodnie z którym miało powstać stutysięczne wojsko z przewagą kawalerii, oparte na zawodowej kadrze oficerskiej, a finansowane z podatków i dobrowolnych ofiar. Mimo wielu problemów szybko przystąpiono do reformy. Mieli w niej pomóc wybitni oficerowie: książę Józef Poniatowski, bratanek króla Stanisława Augusta – oficer w służbie austriackiej, weteran wojny z Turcją, Jan Henryk Dąbrowski – oficer armii saskiej, czy Tadeusz Kościuszko – bohater walk o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Do lata 1791 roku stan armii wzrósł z marnych 24 tys. do 65 tys. Choć był to imponujący skok, nadal taka wielkość nie odpowiadała ani możliwościom kraju, ani też potrzebom w przewidywanym konflikcie z Rosją i Prusami, posiadającymi kilkakrotnie większe siły zbrojne. 18 kwietnia 1791 roku sejm uchwalił również prawo dotyczące miast królewskich, które otworzyło mieszczanom drogę do stopni oficerskich, dotychczas zastrzeżonych dla szlachty.
Starano się zadbać też o uzbrojenie żołnierzy. Powstawały manufaktury produkujące broń strzelecką, ludwisarnie odlewające armaty, wytwórnie broni białej. Zdecydowano się także na zakupy za granicą. Niestety, pełna modernizacja i wyposażenie wojska w nowoczesny sprzęt były niemożliwe ze względu na zbyt małe nakłady finansowe.
Reformy Sejmu Wielkiego zostały usankcjonowane w „Konstytucji 3 maja”. Zgodnie z nią w czasie pokoju armią kierowała Komisja Wojskowa Obojga Narodów, będąca odpowiednikiem Ministerstwa Spraw Wojskowych, a w czasie wojny – król. Sile Zbrojnej Narodowej – jak określano polskie wojsko – poświęcono cały rozdział XI rządowej ustawy. Podkreślano w nim odpowiedzialność narodu za sprawy bezpieczeństwa państwa oraz potrzebę bezwzględnego posłuszeństwa wojska wobec władzy wykonawczej.
Zapał i patriotyzm
Niestety, tak jak nie zdążono wprowadzić w życie większości reform Sejmu Wielkiego i „Konstytucji 3 maja”, tak zabrakło też czasu i środków, a może też chęci niektórych środowisk, na budowę nowoczesnych sił zbrojnych. Już wkrótce armia stanęła w obliczu zdrady magnatów, wyrażonej przez akt konfederacji targowickiej oraz rosyjskiej interwencji zbrojnej po ich stronie.
Ogłoszenie Konstytucji 3 maja, akwaforta Jan Matejko.
Wobec zagrożenia wojennego sejm postanowił o przeznaczeniu środków na dalszą rozbudowę armii – do 100 tys. żołnierzy. Niestety, mimo uchwał oraz zapowiedzi Sejmu Wielkiego i króla, polskie wojsko nie było gotowe do walki. Tak o zaopatrzeniu i wyposażeniu armii koronnej donosił w piśmie do króla książę Józef Poniatowski: „Wielka część parku bez koni, kilka korpusów bez namiotów i polowych rekwizytów. Kasy bez pieniędzy, gdy od kwartału do kwartału późno pieniądze przychodzą. Broń od piechoty zła, kulbaki, ekwipaże końskie w najniegodziwszym stanie, lazarety nie zaopatrzone ani felczerami, ani rekwizytami, umundurowanie zaczęte, ale dla opóźnienia sukna nigdzie nie dokończone. Wielka część oficerów od korpusów oderwana”. Mimo tych braków wśród kadry i żołnierzy panowała – jak pisał ich dowódca – „ochota największa w służeniu Królowi i Ojczyźnie”. Podobnie sytuacja wyglądała w armii litewskiej. O wysokim morale i wielkim patriotyzmie kadry świadczy to, że konfederatom targowickim nie udało się – mimo czynionych prób – przeciągnąć na swoją stronę oficerów polskiego wojska.
18 maja 1792 roku armia rosyjska, po wcześniejszym manifeście Katarzyny II oskarżającym Polaków m.in. o sprzyjanie Turcji, prześladowanie Rosjan i prawosławnych oraz obrażenie imperatorowej, wkroczyła w granice Rzeczypospolitej. Latem polskie wojsko stoczyło kilka bitew z siłami rosyjskimi, zadało im straty i – mimo przewagi nieprzyjaciela – uniknęło zniszczenia. Bitwy pod Zieleńcami i Dubienką to tylko przykłady kunsztu i wysokiego morale polskich żołnierzy. Docenił to również król Stanisław August – dla uczczenia zwycięstwa pod Zieleńcami ustanowił Order Virtuti Militari, do dziś najwyższe polskie odznaczenie wojskowe.
Polacy się cofali, ale nie zostali jednak rozbici. Mieli wsparcie miejscowego społeczeństwa, które mogło skutecznie wesprzeć swoich żołnierzy logistycznie oraz przez napływ ochotników. „Armia polska skoncentrowała się, nabrała do siebie zaufania, pragnęła bić się dalej”, podkreślał historyk Wacław Tokarz. Rosjanie z kolei, wyczerpani marszem i zmuszani do pozostawiania po drodze garnizonów, żeby zachować panowanie nad terenem i zabezpieczyć linie komunikacyjne, doprowadzili pod Warszawę tylko około 60 tys. ludzi. Siły zatem prawie się wyrównały.
Mimo porażek morale wojska nadal było wysokie. Odwrót nie spowodował upadku ducha – pozostawała wiara w zakończenie sukcesem walki i ostateczne zwycięstwo. Wpływ na to z pewnością miały osobowości księcia Józefa Poniatowskiego i Tadeusza Kościuszki, którzy potrafili zdobyć i utrzymać zaufanie żołnierzy oraz wymóc na nich bezgraniczne posłuszeństwo. Tak uczucia wojskowych charakteryzował Kościuszko: „Duch był wszędzie, zapał i patriotyzm, ale nie korzystano, bardziej uchylano jeszcze… Były jeszcze sposoby zbicia wojska rosyjskiego”.
Medale Virtuti Militari z 1792 r.
Palące uczucie hańby
Niestety, potwierdziły się złowróżbne informacje, które od jakiegoś czasu docierały do walczących żołnierzy: król i jego otoczenie, zamiast działać na rzecz maksymalizacji wysiłku wojennego, szukali możliwości porozumienia z carycą Katarzyną II. 23 lipca 1792 roku król podpisał w imieniu swoim oraz armii akces do konfederacji targowickiej. Dzień później wydał rozkaz do armii koronnej i litewskiej o przerwaniu stawiania oporu. Żołnierzy ogarnęło oburzenie: „Trudno oddać z całą prawdą dziejową psychiczne wrażenie rozsadzające dusze wojskowych, to palące uczucie wstydu i hańby, upokorzenia, żalu i rozpaczy, złowrogie przeczucia o przyszłych losach kraju i konwulsyjne ściskanie szabel złamanych rozejmem”, pisał na ten temat historyk Adam Wolański. Również książę Józef w pamiętniku opisał relację wojskowych na wieść o decyzji króla: „Wszyscy oficerowie zobowiązali się bronić do upadłego. Napisali do marszałków sejmu, prosząc ich, by z sobą króla przywieźli do obozu i woleli raczej zagrzebać się pod gruzami kraju, któremu zdało się już nie pozostawać nic, tylko hańba niewoli, albo zniszczenie zaszczytne”.
W proteście wielu oficerów, w tym najwyżsi dowódcy, złożyło prośby o dymisję i odeszło z wojska. Wśród nich był książę Józef. Kiedy opuszczał szeregi wojska po odebraniu dymisji z rąk króla, pożegnał żołnierzy słowami: „Przyszedł dla mnie ten moment, który dla serca mego jest najnieszczęśliwszy i najczulszy, przyzwyczaiwszy się przewodniczyć żołnierzowi szlachetnemu, który był mi przykładem ochoty i waleczności. Na ostatek, widząc się być w smutnej potrzebie rozdzielić i rozstać się z nimi w tym właśnie czasie, kiedy gorliwość, duch żołnierski i punkt honoru stanął był w tym stopniu, żem sobie obiecywał sławę, dla narodu szczęście, a dla żołnierza zwycięstwo. Żegnam was, kochani kamraci, odważni żołnierze, moi prawdziwi przyjaciele. Rozdzielajmy ciała nasze, ale niech dusze na zawsze spokojne zostaną. Niech czucie honoru tak silne, tak mocne w nas zostanie, aby żadna strata, żadne prześladowanie i śmierć nawet sama nie mogła zatrzeć tej cechy prawdziwej szlachetności. Te są życzenia tego, który wierny przestaje komenderować, któremu wasze wspomnienie będzie zawsze chlubą, a wasze przywiązanie nagrodą”.
Armia polska w momencie wybuchu wojny z Rosją była dopiero w trakcie reformy. Zderzyła się wtedy z przeciwnikiem mającym znaczną przewagę liczebną. Tam gdzie to było możliwe, udowadniała jednak, że potrafi stawić czoła Rosjanom. Mimo wielu niepowodzeń zachowała też karność i wysokie morale. Niestety, ogólny stan państwa i defetystyczna postawa elit, w tym samego króla, uniemożliwiły skuteczny opór. Nie udało się uratować reform Sejmu Wielkiego i „Konstytucji 3 maja”, których spuścizna przetrwała jednak w tradycji i myśli politycznej Polaków jako jeden z symboli ratowania upadającego państwa.
Przemysław Wywiał jest historykiem wojskowości, pracownikiem Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie.
Artykuł pochodzi z majowego wydania miesięcznika „Polska Zbrojna”.
autor zdjęć: polona.pl
komentarze