Najpierw z powietrza uderzyły samoloty F-16, po nich do akcji wkroczyły polskie czołgi Leopard 2A5 oraz amerykańska i brytyjska piechota. Chwilę później ze śmigłowców desantowali się kanadyjscy, polscy oraz tureccy kawalerzyści. Dziś podczas manewrów „Anakonda-16” ponad 650 żołnierzy z pięciu państw ćwiczyło na poligonie w Wędrzynie szturm na miasteczko.
Wczesnym porankiem niebo nad opustoszałym, niewielkim miasteczkiem, rozerwał ryk nisko przelatujących samolotów F-16. Po kilku sekundach polskie Jastrzębie zniknęły w chmurach, a ziemią wstrząsnęła seria wybuchów. To zrzucone przez lotników pociski dotarły do celu. Nie minęło pięć minut, a nastąpił drugi nalot. Po nim do szturmu na miasteczko ruszyli z południa amerykańscy spadochroniarze wspierani przez kompanię polskich czołgów Leopard 2A5, a z południowego wschodu - brytyjska piechota. Po kilkunastominutowej gwałtownej wymianie ognia żołnierze NATO zdobyli budynki na obrzeżach, a później strategiczne obiekty w centrum.
Gdy Amerykanie, Polacy i Brytyjczycy walczyli o najważniejsze budynki w miasteczku, z północy nadleciało polsko-kanadyjsko-tureckie wsparcie. Kilkuset żołnierzy desantowało się ze śmigłowców zarówno na dachy budynków (przy użyciu lin), jak i na niewielkie place (z przyziemienia). Zaskoczony desantem przeciwnik właściwie nie stawiał oporu. Po kilkudziesięciu minutach miasteczko znalazło się w rękach wojsk sojuszniczych.
Na poligonie w Wędrzynie rozegrał się dziś kolejny epizod manewrów „Anakonda-16”. Tym razem żołnierze ćwiczyli szturm na teren zurbanizowany. W operację było zaangażowanych ponad 650 żołnierzy z: 173 Brygady Powietrznodesantowej armii USA, 1 Brygady Komandosów tureckiej armii, 2 Regimentu Mercian z Wielkiej Brytanii, 1 Batalionu 22 Regimentu Królewskiego kanadyjskiej armii oraz z rodzimych: 25 Brygady Kawalerii Powietrznej, 34 Brygady Kawalerii Pancernej, 2 Pułku Rozpoznawczego, 8 Pułku Rozpoznawczego i 4 Pułku Chemicznego.
Szkolenie na poligonie w Wędrzynie obserwowali generał broni Marek Tomaszycki, dowódca operacyjny i jednocześnie kierownik ćwiczeń, generał dywizji Timothy P. McGuire, zastępca dowódcy wojsk amerykańskich w Europie oraz służący w Polsce attaché wojskowi z państw NATO. Generał Tomaszycki w rozmowie z dyplomatami przekonywał, że zależy mu na poznaniu ocen i wniosków, jakie zagraniczni dowódcy wyciągną z udziału w „Anakondzie”. - Bardziej jednak interesują mnie te negatywne niż pozytywne. Bez względu na to, czy będą pochodziły od państwa, które przysłało tutaj stu żołnierzy, czy takiego, które oddelegowało ich tysiąc. Te uwagi zawsze będą dla nas nieocenionym źródłem wiedzy – zapewniał.
Dowódca operacyjny podkreślał, że choć „Anakonda” składa się z szeregu epizodów szkoleniowych, to każde, nawet najmniejsze, bo dotyczące plutonu lub kompanii, ma znaczenie. - Interakcje, które powstają w czasie wielonarodowych szkoleń na tych najniższych poziomach, mają kolosalne znaczenie. Dowódcy plutonów zostaną przecież kiedyś w swoich armiach dowódcami kompanii, dowódcy kompanii dowódcami batalionów, ci zaś dowódcami brygad. Znajomość rówieśników z innych armii będzie kiedyś nieoceniona – mówił generał Tomaszycki.
Potwierdzali to zagraniczni żołnierze biorący udział w ćwiczeniach. - Możemy mieć takie same regulaminy i procedury, dzięki którym na polu walki będziemy poprawnie współdziałać, jednak tylko wspólne szkolenie pozwoli nam nabrać do siebie zaufania i zdobyć pewność, że możemy na sobie polegać – przekonywał w rozmowie z polską-zbrojną.pl sierżant Christopher Sylvester ze 173 Brygady Powietrznodesantowej US Army.
Podobnie uważa szeregowy Thomas C. z kanadyjskiego 22 Pułku Piechoty. - Tutaj mamy szansę wzajemnie się poznać. To bezcenne, bo inaczej myśli się o walce u boku kogoś, kogo znasz, o kim wiesz, co potrafi, niż z osobami, których nigdy wcześniej nie widziałeś – mówił.
Dzisiejsze szkolenie ze szturmu na miasteczko kończy manewry „Anakonda 2016” na wędrzyńskim poligonie. W środę ponad 3 tysiące żołnierzy z pięciu armii rozpocznie operację powrotu do macierzystych koszar.
autor zdjęć: Krzysztof Wilewski
komentarze