„Byliśmy tutaj dzień wcześniej, aby mentorować tutejszych policjantów. Podczas wyjazdu zrobiło się gorąco. Zostaliśmy ostrzelani. Natychmiast odpowiedzieliśmy ogniem”, opowiadał dowódca 3 POMLT, odpowiedzialny za doradzanie policjantom z posterunku w Waghez podporucznik Dariusz Szymczak. „Dzisiaj przyjechaliśmy, aby pokazać naszą determinację, oraz zaznaczyć obecność tutejszych policjantów wśród okolicznej ludności”, dodał.
Po dojechaniu do Waghez członkowie amerykańskiego PRT przystąpili do swoich obowiązków, czyli kontroli realizacji projektów pomocowych w najbliższej okolicy. Natomiast 3 POMLT udał się na posterunek miejscowej policji. Żołnierze cały czas poruszali się pomiędzy afgańskimi zabudowaniami. Bardzo ostrożnie pokonywali każdy odcinek terenu. „Na wszystkich otwartych przestrzeniach, pamiętajcie o ubezpieczaniu pozostałych”, instruował dowódca grupy ochrony 3 POMLT starszy chorąży Krzysztof Pisula.
Po przybyciu komendanta polscy żandarmi i Afgańczycy zaczęli planować działania. Żołnierze ochraniający Polaków, amerykańskie PRT oraz funkcjonariusze ANP co chwilę meldowali o podejrzanych ruchach w okolicach pobliskich gór oraz pomiędzy zabudowaniami. „Musimy cały czas zwracać uwagę na to, co dzieje się wokół nas. Trzeba mieć oczy wokół głowy. Każdy szczegół może znaczyć dla nas wiele, czasami uratować patrol od zasadzki. Polegamy przede wszystkim na gunnerach, którzy mają możliwość obserwacji dookoła”, podkreślił starszy sierżant Radosław Lica z Żandarmerii Wojskowej.
Nagle rozległy się pojedyncze strzały. To strzelcy wyborowi z plutonu ochrony PRT, którzy otworzyli ogień do trzech rebeliantów, którzy zakradali się do stanowisk wojsk koalicyjnych. Napastnicy uzbrojeni byli w ręczny granatnik przeciwpancerny RPG i wszystko wskazywało na to, że chcieli zaatakować jeden z transporterów. Ranieni wycofali się i zniknęli w pobliskich zaroślach.
Po chwili żołnierze wypatrzyli (w odległości około 2500 metrów) dwóch podejrzanych ludzi, którzy najprawdopodobniej uzbrojeni byli w moździerz. Dodatkowe informacje o zwiększonej aktywności w niedalekich zabudowaniach skłoniły dowódcę patrolu do wezwania wsparcia z powietrza. Po chwili na niebie pojawiły się Mi-24. Przelot polskich śmigłowców bojowych skutecznie ostudził zapały przeciwnika, który zniknęli, kiedy tylko usłyszeli warkot potężnych silników. Pozwoliło to żołnierzom bezpiecznie dokończyć przerwany patrol.
Fot.: major Szczepan Głuszczak
komentarze