Mixed Martial Arts to kwintesencja sportów walki i wspaniałe widowisko. A Polska staje się kolebką MMA w Europie. Jesteśmy w tym fantastyczni – uważa sierżant podchorąży Filip Bątkowski, założyciel, prezes i menadżer Zespołu Sportowego Mieszanych Sztuk Walki „Armia Dęblin”. Opowiada o sukcesach sportowców oraz o rozpowszechnieniu MMA w siłach zbrojnych.
Rozmowa w cyklu „Polska Zbrojna Fit!”. Wojskowi sportowcy i eksperci odpowiadają w nim na Wasze pytania związane z aktywnością fizyczną, odpowiednią do niej dietą oraz sportami uprawianymi w armii. Zapraszamy do czytania i zadawania im pytań na Facebooku oraz mailowo: ekspert@zbrojni.pl (w tytule maila wpiszcie NAZWISKO EKSPERTA, którego dziedziny dotyczą Wasze pytania)
Czy MMA, łączące ze sobą cały dorobek sportów walki, zdominuje świat?
Sierżant podchorąży Filip Bątkowski: Jestem o tym przekonany, gdyż na najwyższym poziomie światowym nie ma już zawodników z wąską ofertą jednej dziedziny sportów walki. Wszystko połączono w jeden system, czyli Mixed Martial Arts.
Czyli wszyscy będą trenowali wszystko?
Podziwiam młodych chłopaków trenujących zintegrowany sport walki niemalże od dziecka, nie po 10 latach kariery zawodniczej w zapasach. Potrafią robić rzeczy niesamowite, są silni, szybcy, dysponują ogromnym wachlarzem technik. Za dziesięć lat MMA będzie dominowało nad wszystkimi innymi sztukami walki.
Jacy wojownicy są w życiu, poza matą i oktagonem?
Najlepsi ludzie, jakich spotkałem w życiu, trenują na macie. Mają wszystkie cechy, których można oczekiwać od wspaniałego człowieka. Łącznie z odwagą, pracowitością, pewnością siebie… To są właśnie żołnierze – wojownicy, jakich sobie wyobrażałem będąc małym chłopcem, gdy pasjonowałem się wojskiem. Żołnierz najpierw powinien ukształtować niezłomny charakter, potem zostać specjalistą.
MMA trafiło na podatny grunt, bo powstają setki klubów i ośrodków treningowych, szczególnie w małych miejscowościach, czego przykładem są Dęblin, Mława, Sochaczew…
Polska staje się kolebką MMA w Europie. Zawodnicy wielu dyscyplin sportowych z Polski uciekają, a zawodnicy MMA ze świata zjeżdżają do nas. Jesteśmy w tym fantastyczni.
MMA wchodzi coraz śmielej do wojska. Powinna sobie znaleźć miejsce właśnie w armii i w policji.
Moim celem jest rozdmuchanie MMA w polskich siłach zbrojnych do wielkich rozmiarów. Tak, żeby do nas przyjeżdżali żołnierze z armii całego świata i od nas uczyli się walczyć wręcz. Usiłuję połączyć rynek cywilny z wojskiem i zrobić podobnie jak w Stanach Zjednoczonych, gdzie jest Martial Arts Centre Of Excellence, komórka szkoląca żołnierzy w walce w bliskim kontakcie, w różnych dziedzinach. Taki jest mój cel, wizja.
Z podobną wizją 20 lat temu wyszło dwóch oficerów, zarazem mistrzów systemu Krav Maga: kapitan Włodzimierz Kopeć i major, dziś już rezerwy, Piotr Tarnawski. Kopeć jest dziś komandorem podporucznikiem w marynarce wojennej, a ich dzieło – walka w bliskim kontakcie i broń lufa otoczenie strzał, systemy opracowane dla wojska – przeżywają bez liderów regres. Powstałą lukę usiłuje wypełnić major Maciej Kupryjańczyk, organizując wojskowe mistrzostwa w MMA, które formalnie i złudnie są nazywane walką w bliskim kontakcie. Nie warto wziąć pod uwagę, jakie losy miały wizje starszych kolegów?
Nie boję się podzielenia ich losu, bo wyciągam wnioski z sytuacji, z którą przyszło się mierzyć komandorowi Kopciowi. Robię to zupełnie inaczej i z pewnością mi się uda. Przede wszystkim zmieniły się czasy, ludzie się otwierają, a dobrze sprzedające się idee wchodzą do gry, jeśli towarzyszy im dobry marketing.
Podchorąży Bątkowski oferuje towar na wolnym rynku, a kapitan Kopeć tkwił w wojskowej strukturze wychowania fizycznego, gdzie nie mógł wykonywać samodzielnych ruchów.
Tak zrobiłem z „Armią Dęblin”, klubem założonym w Wyższej Szkole Oficerskiej Sił Powietrznych przez grupę sympatyków mieszanych sztuk walki. Wojsko dało mi na rozwój sześć tysięcy złotych. Wiele za tę kwotę zrobiłem, bo zamówiłem rozpoznawalne już dziś w Polsce logo naszej „Armii Dęblin”, firmowe stroje oraz podstawowy sprzęt. Ale ważniejsze było to, że zrobiłem dobry wynik, który został pokazany przez telewizyjny kanał sportowy. Widnieje w nim logo uczelni, promuję moją szkołę, a ogląda to cała Polska. W ten sposób kształtuję pozytywny wizerunek oficera Wojska Polskiego, pokazuję charakter i hart ducha moich kolegów – prawdziwych żołnierzy wojowników. Rektor-komendant szkoły jest zadowolony i udziela nam wsparcia.
Które zaowocuje w marcu galą Amateur Fighting Championship (AFC), czyli amatorskich mistrzostw MMA organizowanych w bazie wojskowej w Dęblinie.
I obroną przez Nikodema Ziemeckiego pasa mistrza Polski mieszanych sztuk walki w kategorii 84 kilogramów, który zdobył w zeszłym roku w Zgorzelcu. To będzie gala cywilno-wojskowa. Dzięki niej środowisko cywilne obejrzy świetnie wyszkolonych żołnierzy, walczących na znakomitym poziomie, co rewelacyjnie będzie się sprzedawało w telewizji.
Mówimy o wizjach…
Kluczem do wizjonerstwa są pasja, poczucie misji, a także doświadczenie.
Jakie można mieć doświadczenie w wieku 24 lat?
Gdy miałem 11 lat, zacząłem startować w lekkoatletyce, niedługo później w kick boxingu, następnie w kulturystyce, podnoszeniu ciężarów, siłowaniu na rękę. Wreszcie przyszedł czas na judo i brazylijskie Jiu Jitsu, a w konsekwencji na Mixed Matrial Art… W sumie uzbierałem kilkadziesiąt medali z trzynastu dyscyplin sportowych.
Czyli przygoda ze sportami walki zaczęła się od kick boxingu?
Tak, to wspaniały sport, jest w nim rozmaitość technik, widowiskowe obrotówki, wiele się na ringu dzieje, fajny także do oglądania! Jako junior zacząłem zdobywać medale, byłem wice-mistrzem Polski w semi kontakcie. W Łukowie byłem osobą rozpoznawalną nie tylko w gimnazjum, kolegowałem się w z największymi kujonami i największymi łobuzami.
Cóż, wkrótce rozpocząłem naukę w Liceum Lotniczym, gdzie nie było żadnej sekcji walki.
Skąd wybór Liceum Lotniczego, gdzie panuje dyscyplina i pachnie wojskiem?
Marzyłem o wojsku. Wyobrażałem sobie, że w takiej uwojskowionej szkole rano będę biegał na zaprawy, potem uprawiał katorżnicze biegi, po zajęciach ćwiczył sporty walki…
Ale wizja nie bardzo pasowała do rzeczywistości.
Należało więc zacząć kształtować tę rzeczywistość. W szkole z kilkoma przyjaciółmi pasjonowaliśmy się sportami siłowymi. Przygotowywałem się do zawodów kulturystycznych, co wówczas było tępione.
Trudno się dziwić trosce nauczycieli. Morderczy trening, następnie odwadnianie organizmu przed zawodami są bardzo niezdrowe.
Niezdrowe jest jedzenie w fast foodach i picie alkoholu. Dzięki „morderczemu” treningowi lepiej poznałem swój organizm niż przeciętny człowiek przez całe swoje życie. Byłem absolutnie odtłuszczony, każdy mięsień widoczny, nieprawdopodobny stan, niesamowite uczucie kontroli organizmu. Wiedziałem, o której godzinie będę głodny, ile zjem, wszystko miałem policzone.
Błędy w sporcie często drogo kosztują.
Czasami za mocno trenowałem, za bardzo chciałem, dźwigałem za duże ciężary i zapłaciłem kontuzjami. Zebrałem przy tym bezcenne doświadczenia, dzięki którym mogę teraz świetnie prowadzić kariery innych zawodników. Jeden z moich podopiecznych, czyli wspomniany Nikodem Ziemecki, będzie wkrótce reprezentował barwy Polski w mistrzostwach świata MMA w Las Vegas.
Na kolejnym etapie nauki – w dęblińskiej szkole oficerskiej – grunt dla tych pasji jest już podatny.
Kiedy zaczynałem, była tam nie najlepiej już prosperująca sekcja judo, która wkrótce wygasła. Działała też sekcja Krav Maga prowadzona przez majora Andrzeja Greinera, który jednak zmienił miejsce pracy. Uznaliśmy z przyjaciółmi, że w tej sytuacji otwiera się nam pole do działania i można założyć sekcję sportów walki. Działałem w samorządzie studenckim, a wkrótce zostałem także członkiem senatu uczelni. Korzystając z tej okazji, zacząłem delikatnie zaszczepiać w różnych miejscach swoją wizję, początkowo nie do końca traktowaną serio. W końcu, przy wsparciu dziekana oraz szkolnego prawnika, udało się nam napisać statut i dwa lata temu, w moje urodziny 27 lutego, powołać „Armię Dęblin”.
Kilku młodych ludzi ambitnych i zdeterminowanych. Od razu zaczęło z tego coś wychodzić?
Najpierw przychodziło nas na treningi kilku, ale w końcu zaczęło się robić coraz gęściej. Wkrótce zaczęliśmy jeździć na zawody i wygrywać. Nikodem pierwsze 12 walk w amatorskiej lidze MMA wygrał, ot tak, z rozpędu.
Nikodem Ziemecki to już znacząca postać w sportach walki.
Jest nadto naszą nadzieją na wielkie sukcesy w MMA. Bardzo uzdolniony sportowo, dobrze się czuje w brazylijskim Jiu Jitsu,. Zapamiętuje wszystko, co mu się pokaże, każdy szczegół i świetnie nas tego potem uczy. Dziś łączenie zapasów i BJJ jest charakterystyczne u naszych zawodników.
Z kolei Przemek Gomółka należy do czołowych w kraju zawodników w siłowaniu na rękę. Od początku przyciągaliśmy ludzi i trenowaliśmy ciężko. Mieliśmy w teamie dwóch Filipów, Ostrowskiego i Rybczyńskiego. Pierwszy uczył boksować zawodników, a drugi – noszący ksywę „Filip zapaśniczy styl życia Rybczyński”, i który chyba urodził się na macie do zapasów – uczył nas, jak się przewracać.
Choć nasz zapał, to, co trenowaliśmy na macie, nie wystarczało do wielkich sukcesów. Musieliśmy się rozwijać, więc jeździliśmy po całej Polsce. W stolicy, gdzie mam ukochaną, odwiedziłem chyba wszystkie kluby sportów walki.
Ale zadomowiliście się w amatorskiej lidze MMA.
Od początku mieliśmy spore ambicje, nie zamierzaliśmy brać udziału w walkach organizowanych na dyskotekach, w takim ulicznym MMA. Chcieliśmy wszystko robić profesjonalnie, dlatego też wybraliśmy ALMMA, najlepszą ligę amatorską skupiającą ponad 316 klubów w Polsce. I dość szybko zaczęliśmy się obijać.
Jaką rolę odgrywa w tej historii Mirosław Okniński?
Mirek jest pionierem MMA w Polsce, jeszcze kilkanaście lat temu niemalże linczowanym za próby wprowadzania „barbarzyńskich” walk w klatce. A teraz organizuje rocznie 30 gal MMA w kraju. Każdą z nich w telewizji ogląda do stu tysięcy ludzi. Gdy trafiłem do niego, od razu wyczuł moją energię i motywację. Wkrótce przyjechałem z Nikodemem, który trenował dopiero dwa lata, a walczył z zawodowcami o kilkunastoletnim stażu. Po dwóch galach, w październiku 2015 roku, Nikodem dostał propozycję walki o pas.
Bardzo szybko…
To było podczas gali AFC/MMA w Zgorzelcu, skąd pochodzi. Było wielkie show i miało wspaniałą publikę. Swego przeciwnika Nikodem skończył w dwie minuty, chyba go nawet nie uderzył. To po prostu wybuchło, od razu pojawili się sponsorzy. W marcu 2016 roku chcemy, żeby obronił ten pas, a w lipcu wysłać go na amatorskie mistrzostwa świata.
Czy po nich przyjdzie czas na zawodowstwo?
Czas myślenia o karierze zawodowej przyjdzie później. Chcę, by każdy z prowadzonych przeze mnie zawodników stoczył najpierw kilkadziesiąt walk amatorskich. Nikodemowi, mimo że już dostaje atrakcyjne propozycje, mówię, że na zawodowstwo pójdzie, jak zostanie mistrzem świata amatorów. Swoich zawodników prowadzę bowiem tak, by byli przygotowani wszechstronnie, pokazywali pełen wachlarz swoich możliwości, dając wspaniałe widowisko. MMA stanowi kwintesencję sportów walki, nieprawdopodobny wachlarz technik. Nikodem jest fantastycznie przygotowany motorycznie, robi salta, fiflaki, bije się fajnie w stójce i ma to swoje BJJ, a to się fajnie ogląda.
Wkrótce podchorąży zostanie oficerem i pójdzie do jednostki dowodzić plutonem.
Plutonem będę dowodził w Zegrzu, w Centrum Szkolenia Łączności i Informatyki. Spróbuję również tam rozwinąć MMA, właśnie rozbudowuje się tam kompleks sportowy.
Czy „Armia Dęblin” zostanie spisana na starty?
Nie sądzę, dojrzały już plany, żeby Nikodem został na etacie w WSOSP i ciągnął to dalej.
A jak się mają do tego plany Filipa Bątkowskiego jako zawodnika?
Zdrowieję po operacjach i wracam na matę. Poświęciłem walce kawał życia i cały czas mam z tyłu głowy własny rozwój sportowy. Sądzę, że jeszcze świat o mnie usłyszy.
Zapraszamy do czytania i zadawania pytań ekspertowi na Facebooku oraz mailowo: ekspert@zbrojni.pl (w tytule maila wpiszcie FILIP BĄKOWSKI)!
autor zdjęć: arch. prywatne
komentarze