Za mistrzostwo w sztuce naprowadzania lotnictwa na cele naziemne. Tak m.in. kapituła uzasadniła wyróżnienie Buzdyganem Soyersa, jednego z najbardziej doświadczonych żołnierzy JWK z Lublińca. W armii służy od 18 lat. Siedmiokrotnie był w Afganistanie. Na misjach wziął udział w ponad 200 operacjach specjalnych najwyższego ryzyka.
To była jego najtrudniejsza operacja. Na początku 2013 roku stacjonujący w Afganistanie komandosi z Task Force 50 przygotowywali się do schwytania jednego z najgroźniejszych talibskich terrorystów. Zadaniem Soyersa było zapewnienie wsparcia powietrznego, które miało skutecznie zabezpieczyć działania komandosów. Operator przez kilka dni ustalał szczegóły, aby śmigłowce transportowe i bojowe, myśliwce, uzbrojone bezzałogowce, samoloty zakłócające i wywiadowcze pojawiły się w konkretnie wskazanym miejscu i w precyzyjnie wyznaczonym czasie. Gdy wszystko było już gotowe, ruszył na akcję z pozostałymi komandosami. Zakończyła się ona sukcesem. „Użycie środków bojowych z powietrza to ostateczność”, mówi Soyers. „Czasami jednak nie ma wyjścia. Kilkakrotnie przeprowadziłem bojowe naprowadzania, ale takie operacje trzeba starannie rozważyć i zaplanować, żeby przypadkiem nie ranić wojsk własnych ani żadnych cywilów”.
38-letni Soyers jest jednym z najbardziej doświadczonych żołnierzy Jednostki Wojskowej Komandosów w Lublińcu. W armii służy od 18 lat. Siedmiokrotnie był w Afganistanie, gdzie spędził w sumie niemal cztery lata. Na misjach wziął udział w przeszło 200 operacjach specjalnych najwyższego ryzyka.
„Każdy z moich podwładnych na swój sposób jest wyjątkowym żołnierzem, specjalistą w swoim fachu. Prawda jest jednak taka, że są też »najlepsi wśród najlepszych« i kimś takim jest właśnie Soyers”, mówi „Biały”, dowódca zespołu bojowego A z JWK, i dodaje: „To doskonały operator, jeden z pierwszych JTAC-ów [od joint terminal attack controller] w naszej jednostce i pierwszy podoficer mentor, który zajął się wsparciem militarnym na bardzo wysokim poziomie. Soyers jest także ogromnie pomocny dla mnie jako dowódcy. W każdej chwili mogę skorzystać z jego doświadczenia”.
Od dziecka interesował się historią oręża i marzył o wojsku. Wychowywany w duchu patriotycznym (jego przodkiem był hetman kozacki z XVII wieku, który wielokrotnie występował w obronie Rzeczypospolitej przed wojskami moskiewskimi i tureckimi), zaraz po skończeniu liceum zgłosił się do Wojskowej Komendy Uzupełnień w Wejherowie. „Do WKU chodziłem kilkadziesiąt razy”, wspomina komandos. „Przeszedłem wszystkie możliwe badania dopuszczające mnie między innymi do wykonywania skoków spadochronowych i nurkowania. Chciałem dostać się do jednostki powietrznodesantowej, ale komenda, obiecując ciekawą służbę, skierowała mnie do 1 Pułku Specjalnego w Lublińcu”.
W Lublińcu zameldował się 5 marca 1997 roku. Przeszedł służbę zasadniczą, nadterminową, a później został żołnierzem zawodowym. „Widziałem, jak zmienia się ta jednostka. Jestem dumny, że po tylu reformach i transformacjach nadal jestem jej częścią. Dziś z przekonaniem mogę powiedzieć, że służę w jednej z najlepszych jednostek w Polsce”, dodaje. Na początku służby wyszkolił się jako skoczek spadochronowy, płetwonurek, a później jako nurek bojowy. Pod wodą spędził już ponad 1000 godzin. Przyznaje, że bycie płetwonurkiem ukształtowało jego charakter. „To jedna z najtrudniejszych specjalności ogólnowojskowych. Wymaga zarówno samodzielności, jak i współdziałania w grupie. Do takiej służby trzeba mieć predyspozycje i być zdyscyplinowanym”, uzupełnia Soyers.
Po dwóch misjach w Afganistanie rozpoczął szkolenie w nowym kierunku. Nauczył się angielskiego i ukończył kurs dla wysuniętych nawigatorów naprowadzania lotnictwa, tzw. JTAC-ów. Wkrótce przetestował zdobyte umiejętności. Pojechał do Afganistanu po raz trzeci. Tym razem jednak nie z komandosami, lecz z wojskami lądowymi, bo w składzie kontyngentu brakowało wyszkolonych JTAC-ów.
Jak pracuje na misjach? Przede wszystkim odpowiada za skoordynowanie wsparcia lotniczego. Jednym z podstawowych obowiązków JTAC-a jest planowanie i zgłaszanie zapotrzebowania na statki powietrzne, czyli środki do przerzutu wojsk własnych i wsparcia operacji, następnie doradzanie dowódcy w sprawach wykorzystywania lotnictwa oraz skutków jego użycia, zapewnienie bezpieczeństwa wojskom własnym oraz statkom powietrznym, a wreszcie naprowadzanie lotnictwa na cele naziemne. JTAC jest osobą upoważnioną do wydania zgody na otwarcie ognia do celów naziemnych przez załogę statku powietrznego.
„Naprowadzanie lotnictwa na cel to niezwykle trudne i odpowiedzialne zadanie. Trzeba wziąć pod uwagę wysokość i położenie lecących samolotów i być maksymalnie skoncentrowanym. Pracuje się jednocześnie na kilku płaszczyznach. Po angielsku rozmawia się z załogami samolotów i śmigłowców, a po polsku ze swoim dowódcą. Trzeba przy tym śledzić każdy ruch na ziemi i w powietrzu”, opisuje Soyers. O tym, że naprowadzanie lotnictwa jest absorbujące, przekonał się już kilkukrotnie, gdy skoncentrowany na swojej pracy, nie zauważył bezpośredniego zagrożenia. „Zdarzyło się, że kolega rzucił się na mnie i zasłonił własnym ciałem, bo rozpoczął się ostrzał. Czasami wystarczą sekundy nieuwagi”, wspomina.
Komandos na swoim koncie ma kilka naprowadzeń, które zakończyły się skutecznym użyciem uzbrojenia. Ale, jak wyjaśnia, dla JTAC-a to ostateczność. „Wojska specjalne działają małymi grupami. Zwykle nie dopuszczamy do kontaktu bezpośredniego, bo to oznacza dekonspirację naszej misji. Wsparcie powietrzne staje się jednak prawdziwym błogosławieństwem, kiedy dostajemy się pod silny ogień przeciwnika. Kilkukrotnie przekonaliśmy się o tym w Afganistanie”.
Zanim jednak JTAC ruszy na akcję ze swoim pododdziałem, musi ją starannie przygotować. Zwykle planuje z kilkudniowym wyprzedzeniem. Kiedy jego koledzy odpoczywają przed walką, on siedzi w centrum operacyjnym (tactical operation center – TOC) i ustala szczegóły. „Nie ma się kiedy wyspać. Telefon się urywa. Trzeba wszystko zaplanować co do minuty. Koledzy zawsze żartowali, że jeśli w centrum dzwoni telefon, to wiadomo, że do JTAC-a”, wspomina.
„Od 2014 roku Polska jest w NATO państwem wiodącym w dziedzinie operacji specjalnych. Między innymi przewodzimy siłom specjalnym innych państw. Naszym atutem w tych relacjach jest wiedza i doświadczenie”, mówi dowódca JWK, płk Wiesław Kukuła. „Ludzie tacy jak Soyers budują zaufanie do nas. Nie każdy to potrafi”.
Obecnie w jednostce zajmuje etat JTAC-a i mentora. Odpowiada za szkolenie, przygotowanie i prowadzenie zajęć, między innymi w dziedzinie planowania i wykorzystania środków wsparcia powietrznego, a także w posługiwaniu się bronią i strzelaniu. W 2014 roku brał udział w przygotowaniu chorwackich sił specjalnych do służby w Afganistanie. Razem z kolegami z jednostki uczył Chorwatów taktyki, przepisów, ale przede wszystkich tego, w jaki sposób powinni szkolić afgańskie siły bezpieczeństwa. Po certyfikacji Polacy i Chorwaci razem pojechali do Afganistanu, gdzie przez kilka miesięcy doradzali tamtejszym jednostkom w planowaniu i prowadzeniu operacji oraz je wspomagali. Niespełna rok później szkolił żołnierzy brazylijskich sił specjalnych.
„Jako mentor dysponuje wyjątkowym doświadczeniem. Charakteryzuje go cierpliwość i wręcz niewiarygodna umiejętność prostego wytłumaczenia najbardziej skomplikowanych procedur. Podziwiam go za sposób, w jaki niweluje bariery językowe i kulturowe. Podoficerowie tacy jak on są prawdziwymi ambasadorami w mundurach”, przyznaje płk Wiesław Kukuła. Koledzy z zespołu bojowego cenią go przede wszystkim za otwartość, gotowość niesienia pomocy i ogromną wiedzę. „Ma imponujące doświadczenie i konsekwentnie dąży do wyznaczonego celu. Jest wszechstronnie wyszkolony. To uniwersalny żołnierz”, opowiada jeden ze specjalsów i dodaje: „Jest bardzo lubiany i szanowany. Ciężko pracował na swój autorytet”.
autor zdjęć: arch. prywatne
komentarze