Na arktyczną wyprawę nie wybieram się po to, aby przejechać na wózku 150 km. Chcę pokazać, że niepełnosprawny może w arktycznych warunkach funkcjonować – jak zdrowi ludzie – i jest samowystarczalny. Oczywiście, to nie będzie proste i łatwe, ale jest to możliwe – mówi Leszek Bohl, z Wojskowego Klubu Biegacza Meta Lubliniec. Za kilka dni rusza do Finlandii.
Przyzwyczaił Pan ludzi ze środowiska biegowego do przecierania szlaków dla niepełnosprawnych na nietypowych dla nich imprezach. Teraz zaskoczył Pan wszystkich tym, że chce spędzić tydzień w drewnianej chacie za kręgiem polarnym. Skąd pomysł na taką wyprawę?
Leszek Bohl: Narodził się po obejrzeniu reportaży Romualda Koperskiego o Syberii. Ten podróżnik pokonał tam w potężnych mrozach i śniegu setki kilometrów. Ja na zimową wyprawę wybrałem inne miejsce, a to dlatego, że od lat marzy mi się zobaczenie zorzy polarnej. Od 1986 roku pasjonuję się krótkofalarstwem. Jedną z jej dyscyplin jest aurora, czyli łączność przez odbicie sygnału od zorzy polarnych. Korespondenci kierują anteny na północ, odbijają sygnał radiowy od wytworzonego pola magnetycznego i tak prowadzą łączność. To jest trudne do odbioru, ale cieszy się ogromną popularnością na całym świecie. Specjalne służby informują krótkofalowców, kiedy powstają odpowiednie warunki i wtedy wszyscy siedzą godzinami przy radiostacjach i „polują” na aurorę. To coś pięknego. Teraz nie tylko chcę usłyszeć tę zorzę, ale i zobaczyć. Wreszcie na myśl o wyprawie wpłynął też typowo sportowy aspekt. Chcę pokazać ludziom, że nie mylą się, jeśli sądzą, że człowiek, który chce uprawiać sport, zrobi to w każdych warunkach. Na arktyczną wyprawę nie wybieram się po to, aby przejechać na wózku 150 km. Ja chcę pokazać, że niepełnosprawny może w arktycznych warunkach funkcjonować, jak zdrowi ludzie i jest samowystarczalny. Oczywiście, że to nie będzie proste i łatwe, ale jest to możliwe. Na wózku można bowiem normalnie funkcjonować, normalnie żyć. Tylko trzeba chcieć.
Pokonując w 2012 roku jako pierwszy niepełnosprawny zawodnik kultowy Maraton Komandosa już Pan udowodnił, że w ekstremalnych imprezach sportowych również mogą startować sportowcy na trzykołowych rowerach.
Maraton Komandosa zawiesił mi poprzeczkę bardzo wysoko. I wcale jej nie pokonałem za pierwszym razem. W 2011 roku musiałem się wycofać na czwartym kilometrze. Na piaszczystych odcinkach byłem bezradny. Jak zakopałem się w piachu, to mimo olbrzymiego wysiłku nie mogłem ruszyć do przodu. Kręcenie w miejscu było bezsensowne i wycofałem się. Jednak mocno przeżyłem to niepowodzenie. Przez rok przygotowywałem się do kolejnej próby na trasie dla kolarzy górskich pod Toruniem. Kombinowałem z przerzutkami i oponami. Trud się opłacił. Kolejny Maraton Komandosa już ukończyłem. Po jakimś czasie skontaktował się ze mną podróżnik Romuald Koperski. Z filmu z Maratonu Komandosa dowiedział się, że ukończył go niepełnosprawny zawodnik. Musiało to zrobić na nim wrażenie, bo od razu mnie zapytał, czy nie wybrałbym się z nim na wyprawę na Syberię. Potraktowałem to jako żart. Człowieka znam z telewizji, czytałem jego książki, a on mi proponuje taką wyprawę. Po kolejnej wymianie korespondencji przekonałem się, że wcale nie żartował i latem wybieram się z nim na dwumiesięczną wyprawę na Syberię. A teraz udzielał mi wielu rad przed arktyczną eskapadą. Na Syberii dał sobie radę z 60-stopniowymi mrozami. Nie sposób więc nie korzystać z jego doświadczeń. Udzielił mi rad na temat ubioru. Polecił też, abym zabrał ze sobą do jedzenia smalec ze skwarkami.
Czy przed najbliższą wyprawą korzystał Pan jeszcze z doświadczeń innych ludzi?
Debiutuję w roli podróżnika. Chętnie bazuję więc na doświadczeniach innych ludzi. Słuchałem również i rad naszych specjalsów, którzy ostatnio byli w Himalajach. Dzięki temu, że jestem zawodnikiem Mety Lubliniec, miałem okazję poznać na święcie Jednostki Wojskowej Komandosów kustosza tamtejszej izby tradycji. Poprosiłem go, aby podpytał swoich kolegów, którzy byli w Himalajach, w co mam się ubrać? Powiedzieli mi, co jest najlepsze, co najlepiej kupić i gdzie najtaniej. Kupiłem więc taką kurtkę typowo alpinistyczną, jaką oni mieli. Spodnie też mam takie, jakie mi polecili. Biorę też folię aluminiową i ciepłe buty. Zabieram również ze sobą bieliznę termoaktywną, którą testowali żołnierze podczas działań na Alasce. Będę przebywał w trudnym terenie. Jeśli z czymś nawalę, to może się to nieciekawie skończyć w tamtych warunkach. Nie mogę sobie pozwolić na błędy.
A zabiera Pan ze sobą jakiś amulet?
Spakowałem już zielony beret wojskowy, który przed drugim startem do Maratonu Komandosa dostałem od wiceprezesa Mety, starszego chorążego sztabowego Zbigniewa Rosińskiego. W tym berecie przejechałem Maraton Komandosa i uważam, że ma on jakąś „tajemną” moc. Kiedy tylko coś mi nie wychodzi lub czymś się na maksa zdenerwuję, to biorę do ręki ten beret i od razu przypomina mi się maraton. Złość mija od razu i poprawia mi się nastrój. Naprawdę coś jest w tym berecie… Poza tym Maraton Komandosa przypomina mi też o Wojskowym Klubie Biegacza Meta, którego jestem członkiem, oraz o lublinieckiej jednostce. W zeszłym roku komandosi zaprosili faceta na wózku na swoje święto, a następnie na obiad z premierem i ministrem obrony narodowej. Akceptacja takich ludzi, jak ja choćby przez pułkownika Sławomira Drumowicza, którego ogromnie szanuję, cenię i lubię – zobowiązuje. Naprawdę dużo w moim życiu się zmieniło, kiedy trafiłem do Mety. To samo widzę u mojego młodszego niepełnosprawnego kolegi Maćka.
Maciej Drożdżal dzięki Panu trafił do Mety, a w listopadzie na trasie przygotowanej specjalnie dla zawodników niepełnosprawnych pokonał Maraton Komandosa.
Maciek zawsze był szykanowany przez rówieśników. Od czasu jak trafił do Mety, to się skończyło. Wszyscy są pełni podziwu dla niego. Robi niesamowite rzeczy, działa w różnych organizacjach i pomaga dzieciom niepełnosprawnym. Chłopak dzięki sportowi uwierzył w siebie. To jest jedyny niepełnosprawny sportowiec z obustronnym porażeniem mózgowym. Kończy w tej chwili drugi fakultet na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika. Tak się zżył z rowerem i takie poczynił postępy sportowe, że teraz muszę się mocno napracować, aby go wyprzedzić. Mam nadzieję, że w przyszłości pokona też trasę Maratonu Komandosa, po której biegną zawodnicy z plecakami. Sport bardzo zmienia ludzi, tylko trzeba chcieć się nim zajmować i poważnie do tego podejść.
Jednak nie zawsze do startu zawodników niepełnosprawnych w maratonach czy innych biegach ulicznych poważnie podchodzą ich organizatorzy.
Na szczęście jednak wiele się zmieniło w ostatnich latach. W moim przypadku rozmowę z organizatorem zawodów ułatwia mi to, że wspomnę o pokonaniu Maratonu Komandosa. Tak było na przykład w Opolu. Prezes Rosiński nie polecał mi tam startu z uwagi na trudne podjazdy po bruku. Trudno tam podbiec, a co dopiero podjechać. Ale udało mi się ukończyć zawody, a kończąc ostatnią rundę podziękowałem młodym wolontariuszom pracującym na trasie. Dyrektor maratonu podziękował mi za słowa skierowane do ochotników i powiedział, że jestem mile widziany na maratonie w 2014 roku. Podkreślił, że po raz pierwszy ktoś tak podziękował wolontariuszom, a dla mnie to normalna rzecz. Dzięki sportowi poznałem fajnych ludzi. Dzięki nim to życie zupełnie inaczej wygląda. Dzięki Mecie i aktywnemu życiu nawet nie mam czasu myśleć o tym, że jestem niepełnosprawny. Natomiast dzięki dziennikarzom, którzy w swoich relacjach nie zapominają o sportowcach , zmieniło się podejście do nas organizatorów imprez. Portal polska-zbrojna.pl również ma w tym swój udział. Dziękuję.
Wróćmy do wyprawy do Finlandii. Co było najtrudniejsze w przygotowaniach do niej?
Na początku najtrudniejsze wydawało mi się znalezienie sponsorów. Okazało się to na szczęście najprostszą sprawą. Dzięki ich ogromnemu wsparciu wszystkie pozostałe przedsięwzięcia nie były już takie trudne. Logistycznie jestem świetnie przygotowany do wyjazdu i tygodniowego pobytu w drewnianym domku położonym w odległości około siedmiu kilometrów od najbliższej miejscowości. Zabieram ze sobą zapasy jedzenia. Mam zupki błyskawiczne, chleb z długoterminowym okresem ważności do spożycia, wodę i oczywiście polecany przez Romualda Koperskiego smalec ze skwarkami. W ostateczności będę miał i śniegu pod dostatkiem… Jestem ubezpieczony na wszelkie możliwe okoliczności, które mogą się wydarzyć, w tym i na wypadek poszukiwań. Będę miał też łączność satelitarną.
A nie obawia się Pan kłopotów, z jakimi mogą się spotkać na lotniskach osoby niepełnosprawne, które samotnie podróżują?
Czeka mnie skomplikowana podróż z ośmioma przesiadkami, zawiłości związane z odprawami na lotniskach. Sam jestem ciekawy, jak to wszystko będzie. Myślę, że wszystko się uda. Jestem mile zaskoczony postawą linii lotniczej Finnair. Po wykupieniu biletów poinformowałem ich przedstawiciela, że jestem osobą niepełnosprawną i poprosiłem o usługę assistance. W odpowiedzi szybko skontaktowały się ze mną obsługi wszystkich lotnisk, w tym i osoba z lotniska arktycznego w miejscowości Kittilä, z której będę miał te około siedem kilometrów do wynajętej chaty. Wszyscy zapewnili mnie, że mogę być spokojny o pomoc i życzyli mi udanej podróży. Zobaczymy, jak to wyjdzie w rzeczywistości.
Jaki ma Pan plan pobytu w miejscowości Kittilä i jej okolicach?
Chciałbym odwiedzić największą w Europie kopalnię złota. Mam już zgodę na filmowanie w niej. Postaram się pokazać, jak wyglądają tamtejsze sztabki złota. Planuję też obejrzenie typowo arktycznego husky marathon. Wybieram się również do hodowli reniferów, które okoliczna ludność wykorzystuje do zaprzęgów. Wierzę, że wszystko się uda i będę miał ogromną satysfakcję z tego, że ta wyprawa zdopinguje osoby niepełnosprawne, w tym i weteranów rannych podczas misji czy wykonywania zadań w kraju. Mam nadzieję, że przekonam ich do tego, że naprawdę warto aktywnie żyć.
A jak ocenia Pan sportową aktywność naszych weteranów?
Uważam, że nie jest najlepiej. W zeszłym roku kontaktowałem się ze Stowarzyszeniem Rannych i Poszkodowanych w Działaniach poza Granicami Kraju. Byli na etapie organizowania specjalistycznych wózków, które miała im zasponsorować firma zbrojeniowa. Przekonywałem ich nawet do tego, aby zaopatrzyli się w najlepszy tego typu sprzęt dostępny na europejskim rynku. Wyjaśniałem, dlaczego te rowery powinny być doskonałe. Niestety, ich cena zaczyna się od 30 tysięcy złotych. Bariera cenowa, to największa bolączka niepełnosprawnych, którzy chcą prowadzić aktywne życie dzięki sportowi. Ale naprawdę warto pokonać tę barierę. Start w zawodach, to najciekawsza forma i rekreacji, i rehabilitacji. Ściganie na trójkołowych rowerach jest bardzo widowiskowe i daje dużo radości niepełnosprawnym. Szczególnie to doceniają w Stanach Zjednoczonych, gdzie jest organizowany słynny Marine Corps Marathon. Podoba mi się w nim to, że niepełnosprawni mogą startować razem z innymi biegaczami. Ci, którzy chcą się ścigać, ruszają z pierwszych rzędów. Natomiast ci, którzy chcą jechać w tłumie biegaczy, ustawiają się dalej. Atmosfera tego biegu jest cudowna i nic dziwnego, że w zeszłym roku w dwie godziny po uruchomieniu zapisów lista uczestników na pół roku przed imprezą została zamknięta.
Znajomi wiedzą, że udział w Marine Corps Marathon jest Pana największym marzeniem. Co z planem startu w Waszyngtonie?
Plan jest, ale ograniczają mnie możliwości finansowe. Trzeba lecieć do Nowego Jorku, a potem do Waszyngtonu. Sam nie zabiorę ze sobą wózka i roweru. Samodzielna wyprawa jest więc niemożliwa. Koszty wylotu dla dwóch osób są wysokie. Marzenia o Marine Corps Marathon odkładam na później. Na ten rok mam dwa główne cele: Arktyka oraz dwumiesięczna wyprawa na Syberię z Romualdem Koperskim.
Życzymy zatem udanej eskapady do Finlandii i miłych spotkań z zorzą polarną. Będziemy czekali na zdjęcia i filmy z Arktyki.
Niestety, filmy i zdjęcia nie będą miały dużej wartości artystycznej. W warunkach całodobowej nocy polarnej będę tam miał szarówkę. Mam nadzieję, że śnieg da taki rozbłysk, iż coś na tych zdjęciach będzie widać. A te najlepsze znajdą się w albumie, który zamierzam wydać po powrocie. Natomiast zyski ze sprzedaży chcę w całości przekazać na paliwo na wyjazdy niepełnosprawnych sportowców z Torunia na zawody sportowe.
autor zdjęć: Jacek Szustakowski, CSUiA
komentarze