Z ppłk. Michałem Kuraczykiem o doświadczeniach z rosomakami rozmawiają Norbert Bączyk i Piotr Bernabiuk.
Panie Pułkowniku, pamięta Pan swoje pierwsze spotkanie z rosomakiem?
Pierwszy raz zobaczyłem ten wóz, kiedy w 2010 roku przybyłem do 17 Brygady. Przyszedłem wówczas jako major na stanowisko szefa sekcji S2 [rozpoznawczej] brygady. Wcześniej czytałem o tym pojeździe i widziałem go na zdjęciach.
Wówczas to był już dość znany wóz bojowy – rosomaki operowały w Afganistanie i Czadzie. Jakie było pierwsze wrażenie?
Na pewno był większy niż BWP-1 i BRDM-2, na których wcześniej służyłem. Znałem jednak parametry rosomaka, więc nie byłem zaskoczony. Zaraz po przybyciu do brygady zacząłem przygotowania do wyjazdu do Afganistanu, ale tam również pełniłem funkcję szefa rozpoznania brygady i nie miałem zbyt wiele czasu na zaznajomienie się z tym sprzętem. Oczywiście byłem zainteresowany możliwościami rosomaka, zwłaszcza uzbrojeniem i wnętrzem wozu, jego mobilnością. Jednakże w Polsce nie miałem okazji się nim przejechać.
Czyli tak naprawdę poznał go Pan dopiero na misji?
Dopiero w Afganistanie, ale w roli pasażera, a nie bezpośredniego użytkownika. Z perspektywy szefa S2 interesowałem się przede wszystkim użyciem wozów w kontekście działań przeciwnika, stąd generalnie miałem dobre informacje na temat skuteczności rosomaków w walce ogniowej, manewrowości oraz przeżywalności załóg w razie porażenia wozu. Wiedziałem też, że żołnierze darzą go dużym zaufaniem. Nie wdając się w szczegóły, co się działo na naszej zmianie, realne doświadczenia potwierdziły opinię co do skuteczności i dobrej konstrukcji rosomaka. Pozwalał on na szybki manewr, przenoszenie silnego uzbrojenia i transport piechoty w dość komfortowych warunkach. Także załadowanie odpowiedniej ilości amunicji, wyposażenia, wody. Przyrządy optyczne umożliwiały dobrą obserwację. Odporność na wybuchy tamtejszych min domowej produkcji była duża, chociaż były ofiary wśród żołnierzy przebywających wewnątrz wozu. Żaden pojazd jednak nie jest odporny na wszystko.
Konkluzje z Afganistanu?
Choć wówczas nie byłem bezpośrednim użytkownikiem wozu, miałem dobre informacje o efektywności działań, co mi dało do myślenia na temat konstrukcji wozu i jego przydatności w działaniach zwanych asymetrycznymi. Rosomak doskonale sprawdził się na pierwszej linii, jako „mocny argument” dla wspieranej piechoty. Jako szef rozpoznania zauważyłem, że wóz umożliwiał szybki manewr w terenie, poza drogami. Na tle wozów amerykańskich z rodziny MRAP, których używaliśmy, odznaczał się lepszą manewrowością i przewagą siły ognia. Był też bardziej odporny na ostrzał z RPG. Tyle że dno wozu nie jest minoodporne, ale w tym wypadku istotny okazywał się układ wielu kół. Jeśli Rosomak najechał na ładunek kołami, to w razie wybuchu utracił jedno lub kilka z nich i mógł jechać dalej. Eksplozja nie powodowała wówczas poważnych obrażeń wśród załogi.
Kiedy objął Pan dowodzenie batalionem piechoty zmotoryzowanej?
Po Afganistanie, w 2012 roku.
W czasie wojny partyzanckiej rosomak był królem pola walki, a teraz musiał Pan zapewne spojrzeć na niego z perspektywy zupełnie innych wyzwań taktycznych. Jakie wnioski nasuwają się po dwóch latach dowodzenia batalionem?
Rozumiem, do czego panowie zmierzają. W konflikcie pełnoskalowym nie jest to broń do bezpośredniej, czołowej konfrontacji z pododdziałami ciężkimi konwencjonalnego przeciwnika. Nie należy wysyłać rosomaków wprost na czołgi, nawet gdyby miały do samoobrony wyrzutnie ppk. Tyle że te wozy pozwalają na dynamiczne działania manewrowe, zwłaszcza na terenie z bogatą siecią dróg bitych i gruntowych, czyli takim jak w Europie. Umożliwiają wykonywanie manewrów oskrzydlających, nagłe przerzucenie piechoty w rejon działań, szybkie wsparcie, zajęcie rubieży ogniowych. Ale to nie jest wóz na bardzo ciężki, błotnisty teren. Chociaż rosomaki mają dużą zdolność pokonywania przeszkód terenowych, to jednak mniejszą niż pojazdy gąsienicowe, w tym BWP. Manewrowość to największa zaleta rosomaków, ich najmocniejszy atut. Może nie bez znaczenia jest charakter dowódców załóg i kierowców wyszkolonych na tych wozach. Ci ludzie, w większości mający doświadczenia afgańskie, są skłonni do energicznego manewrowania. Moi dowódcy pododdziałów, w tym trzech dowódców kompanii, dowodziło plutonami w „Afganie”. Tam nauczyli się sprawnego, szybkiego, skoordynowanego manewru.
Podobny manewr wydaje się oczywistością na wojnie, ale w czasie pokoju wyjechanie ciężkim sprzętem poza zamknięty poligon to nie lada wyzwanie…
Dzięki niezawodności technicznej, sile ognia i szybkości te wozy na drogach działają płynnie. Gdy dysponuje się prawie całym batalionem na kołach, to ruch tyłów można skoordynować z ruchem elementu bojowego. Nawet na ćwiczeniach na mapach jest do przyjęcia, że taki batalion jest w stanie się przemieszczać sprawnie, w miarę zwartym ugrupowaniem. Oczywiście taki efekt można też osiągnąć, gdy miesza się elementy gąsienicowe z kołowymi, ale wychodzi to mniej płynnie. Trzeba też przełamać w sobie pewną barierę, która jest efektem użytkowania wozów gąsienicowych w czasie pokoju. Dowódcy przyzwyczaili się, że pojazdami gąsienicowymi, takimi jak BWP, nie wyjeżdża się na drogi, są zatem przywiązani do poligonu. Tymczasem rosomakami można bardzo odważnie manewrować poza takim terenem. Większym wyzwaniem są tu procedury, biurokracja, ograniczenia formalnie, a nie technika.
Służył Pan w batalionie rozpoznawczym. Czy ponad-dwudziestotonowy, wysoki jak ciężarówka, rosomak nadaje się do rozpoznania?
Na pewno nie do klasycznego rozpoznania, rozumianego jako skryte przenikanie. Gdy tworzono nasze brygady na rosomakach, pod względem struktury wzorowano się na amerykańskich brygadach Stryker. Tam cały batalion rozpoznawczy ma takie wozy, a u nas mają je tylko kompania i plutony rozpoznawcze w kompaniach dowodzenia batalionów piechoty. Na pewno pozytywem jest to, że rozpoznanie wyposażone w wozy bojowe tego samego typu będzie mogło operować z taką samą szybkością, jak siły główne brygady. Plutonowi rozpoznawczemu na rosomakach będzie jednak ciężko w walce, bo nie jest to pełnowartościowy pluton piechoty. On tylko powiela strukturę z wozami BRDM – drużyna rozpoznawcza liczy cztery osoby. Już zwykła drużyna piechoty jest słaba, a ta jest jeszcze słabsza. Dobrze, że ich rosomaki niczym nie różnią się od pozostałych wozów batalionu piechoty, choć docelowo mają mieć dodatkowe sensory do rozpoznania.
Rosomaki jednak zastępują BWP-1. Czy to jest dobre narzędzie walki dla piechoty liniowej?
Rosomak, według norm i traktatów, jest bojowym wozem piechoty, tak jak BWP-1. Jest to jednak nieco inna konstrukcja i nierozsądnie byłoby uważać go za następcę BWP czy porównywać z pumą, bradleyem albo warriorem. Rosomak to jest silnie uzbrojony transporter piechoty. Wieża z armatą kalibru 30 mm skłania do traktowania go jako wozu bojowego, który może wykonać natarcie w linii, wspierając atakującą piechotę. Dlatego uważałbym z takimi pomysłami. W kontakcie z przeciwnikiem mającym czołgi, które dają przewagę ogniową, trzeba być bardzo roztropnym. Dowódca batalionu nie zawsze będzie w stanie uniknąć takiego kontaktu, a otwarty teren będzie zabójczy dla rosomaków. Praktyka ćwiczeń na symulatorach potwierdza, że ten wóz nie służy do walki w otwartym terenie, nawet ze wsparciem czołgów. Rosomaki mogą przerzuć piechotę w odpowiedni rejon, udzielać jej wsparcia, niemniej ich natarcie powinno następować tylko w określonej sytuacji taktycznej. Ze względu na wielkość wozu trzeba dobierać teren i ukrycia, żeby mógł on wykorzystać swoje walory, a minimalizować słabości. Nowoczesne czołgi, takie jak Leopard 2, potrafią bardzo szybko poruszać się w trudnym terenie. Rosomaki, nie wszędzie jednak za nimi pojadą. Choć szybkie, uszkodzą zawieszenie. Ponadto nawet ze wsparciem czołgów będą narażone na duże straty w razie bezpośredniego kontaktu z bronią pancerną przeciwnika. Dlatego tak ważne są rozwój zintegrowanego rozpoznania i koordynacja działań z innymi jednostkami. Walki czołowej można uniknąć manewrem, wykonać odskok, zaatakować przeciwnika lub jego linie zaopatrzeniowe ze skrzydła.
Zamontowanie ppk nie rozwiązałoby problemu słabości uzbrojenia rosomaka?
W pewnym sensie tak. Zacznę jednak od tego, że rosomak w porównaniu do BWP-1 już dziś jest bardzo dobrze uzbrojony. Porównywanie go z pojazdem z lat sześćdziesiątych mija się przecież z celem. BWP łatwo jest ukryć w terenie, bo jest niski, ale obserwacja z niego jest ograniczona. Pociski kierowane Malutka, używane niegdyś na BWP, były trudne w obsłudze, szkolenie zaś operatorów żmudne i stosunkowo mała była pewność trafienia celu ruchomego. Armata kalibru 73 mm miała ograniczoną wydajność ogniową i niewielką prędkość początkową pocisków. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych to było coś, ale później pojawił się BWP-2 i to raczej z jego uzbrojeniem można porównywać teraz rosomaka. Ma on 30-milimetrową armatę szybkostrzelną, której wydajność ogniowa i parametry balistyczne oraz celność dzięki systemowi kierowania ogniem są bardzo dobre. Z powodzeniem możemy eliminować wozy opancerzone potencjalnego nieprzyjaciela. Czołgów jednak nie. Nie mamy ppk, a taka broń jest bardzo potrzebna. Rozstawiane w terenie spike’i są wprawdzie w kompanii wsparcia, ale nie ma mobilnych wyrzutni w wozach kompanii piechoty. Ćwiczenia „Gepard ’13” wykazały małą skuteczność rosomaków w natarciu na czołgi. To nie jest nic odkrywczego. Ten wóz nie jest do walki z czołgami. Podobnie było w BWP – ppk służył przecież głównie do samoobrony piechoty w razie ataku wozów pancernych.
Pewnym mankamentem jest kanał obserwacji w paśmie światła widzialnego przy armacie 30 mm, który jest czarno-biały. Kolor tymczasem też jest przecież elementem identyfikacji. Jeśli jest światło widzialne, to chciałoby się widzieć barwę. Podam przykład z Afganistanu. Tam nie było wszystko jedno, czy się szuka czarnej, czy białej toyoty… a zawsze była biała. Również w kraju kolory są elementem identyfikacji celu. Żeby je zobaczyć, trzeba spojrzeć w inny celownik, pomocniczy. Dowódca na swoim monitorze nie ma takiej możliwości, chyba że użyje peryskopu. To jest wada. Innym mankamentem jest brak środków łączności: tylko jedno radio i brak wozów dowodzenia. Na pojazdach do szczebla plutonu wymaga to użycia protez w postaci radiostacji przenośnych montowanych na wieży czy w desancie.
Jest Pan zwolennikiem wdrożenia do służby wozu wsparcia bezpośredniego na bazie rosomaka z armatą kalibru 105 mm?
Skoro Amerykanie mają takie wozy w brygadach Stryker, Włosi w swoich brygadach, a Francuzi w pułkach, to dlaczego my nie moglibyśmy mieć takich? Taki wóz zwiększyłby naszą siłę ognia.
Jakie są mankamenty rosomaka?
Generalnie to bardzo dobry wóz, ale nie ma ideału. Najbardziej narażone na uszkodzenia są elementy układu jezdnego, mające bezpośredni kontakt z terenem, zwłaszcza półosie. To najczulszy punkt pojazdu. Podobnie opony. Czasem zdarzają się wgniecenia pancerza, uszkodzenia pływaków, urywanie stopnia przy drzwiach desantu piechoty. Zimą niekiedy zamarza woda wewnątrz osłon i przegubów układu jezdnego. Kierowcy szczególnie muszą też uważać w czasie jazdy po terenie zmarzniętym, żeby nie dopuścić do uszkodzenia podzespołów. Należy pamiętać, że ogromny wpływ na poziom sprawności wozów ma wyszkolenie i doświadczenie załóg. Niedoświadczona załoga znacznie łatwiej uszkodzi pojazd.
No to zdaje się, że niedługo liczba awarii wzrośnie, gdyż kończy się 12-letnia służba szeregowych zawodowych, a większość kierowców czy działonowych to właśnie tacy żołnierze. Odejdzie sporo doświadczonych ludzi.
W 2016 roku ten proces faktycznie się nasili. Należy mieć nadzieję, że przeszkolenie nowych będzie odbywać się w miarę sprawnie.
A jak się Panu podoba pomysł, żeby na tak skomplikowanych i wymagających stanowiskach dotychczasowi szeregowi służyli w stopniu kaprala?
Jeśli to ma być sposób przedłużenia ich służby, i tylko dlatego mają zostać kapralami, to mi się nie podoba. Bo kapral jest podoficerem, a podoficer to dowódca. Podoficerowie mogliby być specjalistami, jest to kwestia przyjęcia pewnych rozwiązań i przyzwyczajenia się do tego. Wolałbym jednak kojarzyć kaprala z dowodzeniem, a nie z technikiem specjalistą. Moim zdaniem tacy żołnierze mogliby pozostać szeregowymi, ale ich służba byłaby wydłużana o kilka lat, pod warunkiem że spełnialiby normy sprawnościowe. To jednak kwestia przepisów i odgórnych regulacji.
Czy rosomak musi pływać? Wymóg wyporności przecież blokuje wiele programów modernizacyjnych tego wozu.
Z jednej strony, jak się popatrzy na liczbę spraw, które ów wymóg pływalności blokuje, to można się zgodzić z moim dotychczasowym dowódcą, gen. Rajmundem T. Andrzejczakiem, który uważa to za niepotrzebne. Z drugiej jednak pływalność zwiększa mobilność operacyjną.
Kompania piechoty zmotoryzowanej się przeprawi, ale już kompania wsparcia i dowodzenia batalionu – nie. Na co więc taka możliwość?
Nigdy nie było tak, że wszystkie wozy musiały pływać. Raczej wykorzystywano to jako element manewrowy do uchwycenia przyczółków. Choć, jak stwierdził jeden ze znanych mi saperów, w Polsce jest wiele miejsc, gdzie łatwo można wjechać rosomakiem do wody, ale bardzo mało, gdzie da się z niej wyjechać. Pływalność tego wozu wydaje się zatem nie tak istotna. Wyjazd z wody to najtrudniejsza część forsowania. Dobrych miejsc do tego jest w Polsce mniej więcej tyle samo, ile dogodnych brodów na rzekach. A nie zawsze saperzy będą mieli warunki, aby wysadzać przeciwległy brzeg, zwłaszcza gdy jest broniony.
Ppłk Michał Kuraczyk jest dowódcą 1 Batalionu Piechoty Zmotoryzowanej 17 Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej.
autor zdjęć: Arch. 17 WBZ