To było największe i najdłuższe powstanie w dziejach Polski. Do walki poszło 200 tys. ochotników, którzy stoczyli w sumie 1,2 tys. bitew i potyczek. Przez ponad półtora roku nękali rosyjską armię, wywołując dyplomatyczną rozgrywkę pomiędzy europejskimi mocarstwami. Cena powstania styczniowego była jednak dla Polaków dramatycznie wysoka.
Tadeusz Ajdukiewicz - Scena z powstania styczniowego. Źródło: Wikipedia
„Do świtu pozostało jeszcze wiele godzin, noc była ciemna, mglista i ciepła – jak cała zima tego roku. Do stojącego na stacji kolejowej pociągu relacji Warszawa–Praga wskoczyła grupa mężczyzn z naczelnikiem stacji, Leopoldem Plucińskim i inżynierem kolejowym Ignacym Mystkowskim. Maszynista Szwander rozpędził lokomotywę, a palacz Cyrc dorzucił pod kocioł. Po pięciu kilometrach stanęli i zerwali druty. Telegraf pomiędzy Warszawą a Petersburgiem przestał działać” – tak pierwsze godziny powstania styczniowego opisywał historyk dr Jarosław Szarek. Zbrojne wystąpienie, które według sceptyków miało zostać szybko zdławione, przerodziło się w najdłuższy zryw narodowowyzwoleńczy w dziejach Polski i doprowadziło do napięć pomiędzy europejskimi mocarstwami. Do dziś też historycy spierają się o to, czy miało szanse powodzenia.
„Czerwoni” i „biali”
Lata pięćdziesiąte XIX wieku przyniosły Rosji głęboki wstrząs. Klęska w wojnie krymskiej dobitnie wykazała, że imperium jest fatalnie zarządzane, jego armia zaś pod względem wyposażenia i taktyki zdecydowanie odstaje od wojsk francuskich czy brytyjskich. Rosjanie, przyjmując traktat pokojowy, musieli zgodzić się m.in. na demilitaryzację Morza Czarnego i oddanie Turcji miasta Kars. Nowo koronowany car Aleksander II rozumiał, że państwo wymaga pilnych reform. Postanowił rozluźnić nieco opresyjne rządy, co odczuli także mieszkańcy Królestwa Polskiego. Po śmierci osławionego namiestnika Iwana Paskiewicza na stanowisku zastąpił go daleko łagodniejszy Michaił Gorczakow. Car zgodził się na amnestię dla więźniów politycznych na Syberii, przystał też na uruchomienie w Warszawie wyższej uczelni – Akademii Medyko-Chirurgicznej i niezależnego Towarzystwa Rolniczego. Jednocześnie uciął wszelkie spekulacje dotyczące dalszej liberalizacji polityki. Podczas spotkania z delegacją polskiej szlachty i duchowieństwa stwierdził krótko: „Żadnych marzeń, panowie”.
Ale Polacy marzeń się nie wyzbyli. Jeszcze pod koniec lat pięćdziesiątych w Królestwie Polskim zaczęły się rodzić organizacje spiskowe. Z czasem skupiły się one wokół dwóch stronnictw. Radykalni „czerwoni” chcieli powstania i odrodzenia niezależnego od Rosji państwa. Głośno mówili też o uwłaszczeniu chłopów. W ten sposób zamierzali pozyskać ich dla sprawy. Do najważniejszych działaczy stronnictwa należeli Jarosław Dąbrowski, Stefan Bobrowski i Zygmunt Padlewski. „Czerwoni” wyłonili spośród siebie Komitet Centralny Narodowy, który miał przygotować kraj do walki. Stronnictwo „białych” – skupiające arystokrację, bogatych kupców i fabrykantów – wolało uniknąć zbrojnej konfrontacji z bądź co bądź potężną Rosją. Nad walkę jego zwolennicy przedkładali pracę organiczną i żmudne działania, które krok po kroku miały poszerzać granice swobody w Królestwie, a potem na innych ziemiach zagarniętych przez zaborców. „Biali” nie odcinali się definitywnie od powstania, ale jego wybuch przesuwali na bliżej nieokreślony czas, kiedy okoliczności staną się bardziej korzystne. W zachowawczym stronnictwie pierwsze skrzypce grali Andrzej Zamoyski, Edward Jürgens czy Leopold Kronenberg.
Tymczasem jednak inicjatywę wśród spiskowców zaczęli przejmować „czerwoni”.
„Wrzód pękł”
W czerwcu 1860 roku w Warszawie zorganizowali ogromną patriotyczno-religijną manifestację. Pretekstem stał się pogrzeb Katarzyny Sowińskiej, wdowy po bohaterze powstania listopadowego, gen. Józefie Longinie Sowińskim. Jak się okazało, było to pierwsze z całej serii podobnych wystąpień. Kilka miesięcy później tłum manifestował w Warszawie z okazji trzydziestej rocznicy wybuchu powstania listopadowego, śpiewając przerobioną pieśń autorstwa Alojzego Felińskiego. Prośba o błogosławieństwo dla cara została zamieniona frazą „ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. Początek kolejnego roku przyniósł publiczne upamiętnienie bitwy pod Olszynką Grochowską i protest przeciwko rozwiązaniu Towarzystwa Rolniczego. Tym razem jednak rosyjska armia nie zamierzała się biernie przyglądać tym wystąpieniom. Podczas pierwszego z nich otworzyła do manifestantów ogień, zabijając pięć osób. Podczas drugiego doszło do prawdziwej masakry. Strzały padły po tym, jak tłum dotarł pod Zamek Królewski. „Pacyfikacja trwała z górą godzinę, nim wreszcie oczyszczono z demonstrantów plac Zamkowy i przyległe ulice – pisał prof. Stefan Kieniewicz, historyk powstania styczniowego. – Gorczakow nazajutrz depeszował do cara: »Zabito około 10 ludzi, tyleż rannych. Aresztowano 45 opornych. Z naszej strony zginęło 5 ludzi« […]. W Warszawie wiedziano, rzecz jasna, o dużo większej liczbie poległych, chociaż nie można było ich porachować, bo wszystkie ciała zostały zebrane przez wojsko i pochowane jeszcze tej samej nocy. Konsul austriacki twierdził, że władze przyznają się poufnie do 110 zabitych. Listy imienne zestanowione z polskiej strony dochodzą do 98 nazwisk”.
Warszawa wrzała. Aby nie dopuścić do społecznego wybuchu, w październiku 1861 nowy namiestnik Karol Lambert wprowadził na terenie Królestwa Polskiego stan wojenny. Rosjanie sprowadzali na okupowane ziemie coraz więcej wojska. Według wyliczeń Stefana Kieniewicza w początkach 1863 roku w Królestwie stacjonowało 100 tys. rosyjskich żołnierzy, nie licząc załóg fortecznych, żandarmerii, straży granicznej i formacji pomocniczych. Ale kiedy i to nie uspokoiło nastrojów, Aleksander Wielopolski, ugodowy wobec zaborców naczelnik rządu cywilnego, postanowił sprowokować wybuch powstania. Przedstawił Rosjanom projekt branki, czyli przymusowego poboru do carskiej armii, który miał objąć 8 tys. rekrutów. Akcja została przeprowadzona w nocy z 14 na 15 stycznia 1863 roku. Józef Dąbrowski, wówczas student, a za chwilę powstaniec, wspominał: „Poboru dokonano z całą brutalnością, na jaką żołdactwo zdobyć się mogło, toteż działy się rzeczy straszne. Odrywano synów od umierających matek, zabierano gości i młodego męża z wesela, stawiających opór bito bez miłosierdzia i zakuwano w kajdany”. Spora część młodych ludzi zdołała co prawda uciec przed wojskiem, ale dla Komitetu Centralnego Narodowego branka była sygnałem, że planowane na wiosnę powstanie trzeba rozpocząć już. Ostatecznie wybuchło ono w nocy z 22 na 23 stycznia. Wielopolski zacierał ręce: „Wrzód wezbrał i rozciąć go należy. Powstanie stłumię w ciągu tygodnia i wtedy będę mógł rządzić”. Nawet nie przypuszczał, jak bardzo chybione są jego rachuby.
„Jesteśmy sami, pozostaniemy sami”
Władzę nad powstaniem objęła Komisja Wykonawcza Rządu Narodowego, na czele której stanął Stefan Bobrowski. Polacy byli nie najlepiej uzbrojeni. I choć z czasem to się zmieniało – walczący korzystali z broni zdobycznej, wyposażenie kupowano też za granicą – powstańcy wiedzieli, że w otwartej konfrontacji z armią rosyjską nie mają szans. Dlatego też od samego początku stawiali na walkę partyzancką. W ciągu dwóch pierwszych dni, jak wylicza Kieniewicz, polskie oddziały przypuściły 24 ataki na Rosjan. Do starć doszło m.in. na Mazowszu, Podlasiu, w okolicach Lublina, Płocka i Kalisza. Powstańcy zdołali opanować szosę brzeską i odcinek Kolei Petersburskiej, na krótko zrywając połączenie pomiędzy Królestwem Polskim a Rosją. W kolejnych miesiącach powstanie rozlało się na Litwę, Białoruś i Ukrainę, czyli tzw. ziemie zabrane, a do walki włączyli się też zwolennicy „białych”. Z czasem nawet przejęli funkcje kierownicze – jednym z kolejnych dyktatorów zrywu został ich kandydat Marian Langiewicz.
W tym czasie doszło do kilku potyczek, które odbiły się szerokim echem nie tylko wśród Polaków. Jedną z nich było starcie pod Węgrowem. Mazowieckie miasteczko zostało wydarte zaborcom już w dniu wybuchu powstania. Kilka dni później Rosjanie rzucili jednak do boju prawie tysiąc żołnierzy z garnizonu Siedlce, którzy do dyspozycji mieli kilka armat. 3 lutego otoczyli oni kilkukrotnie mniejsze siły powstańcze. Sytuacja Polaków wydawała się beznadziejna. Szalę zwycięstwa na stronę powstańców przeważył dopiero brawurowy atak kosynierów pod wodzą Władysława Jabłonowskiego. Wielki książę Konstanty pisał w liście do brata – cara Aleksandra II: „Buntownicy poszli do ataku z nieoczekiwaną zuchwałością i podeszli do dział na 30 kroków, tak że równocześnie armaty strzelały kartaczami, a oficerowie artylerii z rewolwerów”. Do Węgrowa przylgnęła potem nazwa polskich Termopili. W bitwie miało polec około 150 Polaków i nawet 300 Rosjan.
Nie mniej zacięta była bitwa pod Sławatyczami na Lubelszczyźnie stoczona 6 i 7 lutego 1863 roku. Powstańcy opanowali miasteczko, a potem starali się je utrzymać wobec przeważających sił wroga. Bezskutecznie. Rosjanie puścili z dymem niemal wszystkie zabudowania, nie zdołali jednak rozbić wycofujących się polskich oddziałów. Podczas trwającego ponad półtora roku powstania podobnych bitew i potyczek było prawie 1,2 tys. Dr Marek Rezler, autor książki „Polska niepodległość 1918”, pisał: „Zadziwiała wielka mobilność poszczególnych zgrupowań i oddziałów, ich zdolność do odradzania się po kolejnych porażkach, waleczność mimo różnicy wyposażenia i wyszkolenia”. Zauważał też, że będąca w trakcie reorganizacji armia rosyjska z trudem radziła sobie z tego rodzaju przeciwnikiem. „Było to nowe zjawisko, które zwróciło uwagę dowódców na całym kontynencie. Do polskich oddziałów dołączali obserwatorzy zagraniczni, wśród nich szczegółowy raport pozostawił szwajcarski pułkownik Franz von Erlach. Obserwacje wojny w Królestwie były dla nich cennych doświadczeniem”.
Ale powstanie to nie tylko walka zbrojna. Prof. Tadeusz Łepkowski, specjalista od historii XVIII i XIX wieku, podkreślał: „Kierownictwo powstania zorganizowało sprawnie działające »państwo podziemne«. Posłuch wobec tajnego rządu, pracującego w pełnej żołnierzy i policjantów rosyjskich Warszawie, był przez kilka miesięcy zupełny. Rozkazy rządu stemplowane pieczątką zamiast podpisu przyjmowano i wykonywano bez wahania”. Na tym jednak nie koniec. Powstańcy robili wiele, by umiędzynarodowić konflikt. W Paryżu działała Agencja Główna, czyli dyplomatyczne przedstawicielstwo rządu. Podlegały jej placówki w kilku innych europejskich miastach. Walka Polaków spotkała się z żywym zainteresowaniem zwykłych ludzi i działaczy na rzecz demokracji. Do powstania ściągali ochotnicy z Włoch, Francji, Węgier czy ze Szwecji. Grupa Anglików wynajęła nawet parowiec, który miał popłynąć walczącym na odsiecz. Na jego pokład weszli m.in. Giuseppe Mazzini, który wcześniej walczył o zjednoczenie Włoch, czy rosyjski demokrata Aleksander Hercen. Parowiec wiózł prawie 200 ochotników i uzbrojenie, ale na skutek interwencji władz Rosji został internowany w Szwecji.
Najważniejsze było jednak poparcie rządów. Paradoksalnie pewną nadzieję dawał Polakom zawiązany w lutym 1863 roku rosyjsko-pruski układ o udzielaniu sobie pomocy w tłumieniu powstania. Tak zwana konwencja Alvenslebena mogła zachwiać europejskim ładem. Zgodnie z oczekiwaniami wywołała ona reakcję Francji, Wielkiej Brytanii, Austrii, a także kilku innych europejskich państw. Wspólnie wystosowali oni do cara notę z żądaniem przywrócenia swobód w Królestwie Polskim i amnestii dla powstańców. Jednocześnie Napoleon III mamił Austriaków perspektywą rekonstrukcji Polski pod ich rządami. Sprawa jednak spełzła na niczym. Tymczasem Rosja notę zignorowała. Efekt – w miarę jak słabło powstanie, słabł i zapał zachodnich państw. W kwietniu 1864 roku książę Władysław Czartoryski usłyszał od francuskiego cesarza: „Nie ma w tej chwili dla was żadnej szansy powodzenia. Krew przelana teraz zostałaby przelana bez celu”. Kilka dni później Czartoryski depeszował do Romualda Traugutta, kolejnego i już ostatniego przywódcy powstania: „Jesteśmy sami, pozostaniemy sami”.
Car kusi chłopów
Traugutt liczył nie tylko na pomoc z zagranicy. Miał też nadzieję, że do walki porwie chłopów. Jak dotąd w powstanie angażowało się ich niewielu. W grudniu 1863 roku wydał zarządzenie o bezwzględnym i pilnym wykonaniu dekretu uwłaszczeniowego, który rząd przyjął jeszcze zaraz na początku zrywu. „Kto by się odważył w czymkolwiek prawa te gwałcić, ma być uważany za wroga ojczyzny i to za wroga gorszego od Moskala i Niemca” – podkreślał. Na niewiele się to jednak zdało. Chłopi nie wstępowali gremialnie w powstańcze szeregi. Ostateczny cios rachubom Traugutta zadał Aleksander II, który 2 marca 1864 roku wydał swój dekret o uwłaszczeniu chłopów w Królestwie Polskim. Zakładał on, że chłopi dostaną na własność ziemię, na której pracowali, bez konieczności jej wykupu.
W kwietniu na skutek denuncjacji został aresztowany Traugutt. Rosjanie stracili go na stokach warszawskiej Cytadeli. Samo powstanie trwało jeszcze do jesieni 1864 roku. Po jego upadku na Polaków spadła fala represji. Rosjanie znieśli autonomię Królestwa Polskiego i wycofali się z używania jego nazwy. Odtąd państewko miało być po prostu jedną z prowincji imperium. Wkrótce rozpoczęła się w nim brutalna rusyfikacja. Prawie 40 tys. powstańców trafiło do więzień, a potem na Syberię. 10 tys. udało się na emigrację. Zaborcy skonfiskowali przeszło 1,5 tys. majątków ziemskich, dziesiątki miast zdegradowano do rangi wsi. Cena zrywu okazała się ogromna. „Z politycznego punktu widzenia nie było żadnego powodu do rozpoczęcia powstania, a sytuacja międzynarodowa w żadnym stopniu nie zapewniała w przyszłości pomocy i poparcia” – przekonuje dr Rezler w książce „Polska niepodległość 1918”. „Powstanie zakończyło się klęską, bo i szans na zwycięstwo nie było żadnych” – konkluduje. W nieco innym tonie wypowiadał się prof. Jerzy Zdrada. W wywiadzie dla portalu Dzieje.pl zauważał: „Na ogół panuje przekonanie, że największe szanse na sukces miało powstanie listopadowe. Tymczasem w przeciwieństwie do barwnej wojennej epopei listopadowej właśnie szare partyzanckie powstanie styczniowe było znacznie bliżej sukcesu […]. Klucz do zwycięstwa leżał w politycznej i militarnej pomocy zewnętrznej idącej w sukurs walczącej Polsce”. Według prof. Łepkowskiego „przegrane »mierzenie sił na zamiary« było szokiem gwałtownym, przyniosło głębokie załamanie psychiczne i moralne”. Z drugiej jednak strony, powstanie „ogromnie rozszerzyło i umocniło polską świadomość narodową, scementowało w walce z zaborcą rodzący się nowoczesny naród”.
Podczas pisania korzystałem z: Stefan Kieniewicz, „Powstanie styczniowe”, Warszawa 1983; Jarosław Szarek, „Powstanie styczniowe. Zryw wolnych Polaków”, Kraków 2013; Marek Rezler, „Polska niepodległość 1918”, Poznań 2018; Tadeusz Łepkowski, „Naród bez państwa” [w:] „Polska. Losy państwa i narodu. Praca zbiorowa”, Warszawa 1992; Adam Leszczyński, „Ludowa historia Polski”, Warszawa 2020.
autor zdjęć: Wikipedia
komentarze