Takiej pogody, jaka zapanowała zimą na przełomie 1862 i 1863 roku, nie pamiętali najstarsi ludzie. Po ciepłym grudniu przyszedł równie łagodny styczeń. Idealne warunki na prowadzenie wojny partyzanckiej, która pod koniec miesiąca wybuchła w Królestwie Polskim. Niestety, szybko się okazało, że tylko aura sprzyjała powstańcom, którzy ośmielili się rzucić wyzwanie rosyjskiemu carowi.
Marszałek Józef Piłsudski dekoruje weteranów z 1863 r., m.in. Mariana Dubieckiego, Benedykta Dybowskiego, Bolesława Limanowskiego, Aleksandra Kraushara. Warszawa, Cytadela, 5.08.1921 r.
O powstaniu styczniowym, które wybuchło w czwartkową noc 22 stycznia 1863 roku, mówi się, że było najdłuższe i największe. Jednocześnie było też najgorzej przygotowane pod względem militarnym i rozpoczynało się w terminie narzuconym przez nieprzyjaciela. Dysproporcja między walczącymi stronami była tak ogromna, że w dyskusji nad sensem powstania nierzadko pojawiało się słowo „szaleństwo”. W styczniu 1863 roku armia rosyjska stacjonująca w Królestwie Polskim liczyła 66 batalionów piechoty, 24 szwadrony kawalerii, 60 sotni kozaków i 176 dział, nie uwzględniając załóg twierdz, żandarmerii, straży granicznej i przeróżnych oddziałów pomocniczych. Łącznie pod bronią było ponad 100 tys. ludzi. W razie potrzeby siły te można było szybko podwoić, przerzucając koleją z cesarstwa posiłki. W samej Warszawie stacjonowało 22 tys. żołnierzy rosyjskich, reszta rozmieszczona była w licznych garnizonach na obszarze całego Królestwa.
Komitet Centralny Narodowy, który w dniu wybuchu powstania zmienił się w Tymczasowy Rząd Narodowy, miał w całym Królestwie ponad 20 tys. zaprzysiężonych ludzi. Słabo jednak uzbrojonych i w większości beż żadnego doświadczenia wojskowego. Liczono przede wszystkim na broń zdobyczną i zakupy za granicą, gdyż Królestwo przez drakońskie rozporządzenia zaborcy było z niej ogołocone. Polakom odbierano nawet broń myśliwską, więc w „dobie żelaza i ognia”, kiedy pole walki zdominowała już precyzyjna broń strzelecka i artyleria, polscy powstańcy w większości uzbrojeni byli w kosy i drągi.
Beczka prochu
„Obok Orła znak Pogoni, poszli nasi w bój bez broni” – śpiewano o ludziach, którzy odważyli się stanąć do nierównej walki. I jeśli przyjąć optykę krytyków powstania, którzy nazwali je szaleństwem, to należy dopowiedzieć, że w tym szaleństwie była jednak metoda. Po klęsce Rosji w wojnie krymskiej w imperium nastał czas reform i liberalizacji. Jak grzyby po deszczu powstawały przy tym konspiracyjne organizacje, które chciały pójść dalej i obalić znienawidzony carat. Wiele z nich stworzyli oficerowie rosyjscy w łonie armii. Wiatr odwilży politycznej nie ominął również Królestwa Polskiego, a siatki konspiracyjne oplotły stacjonującą tutaj rosyjską 1 Armię. Zaprzysiężeni oficerowie gotowi byli ramię w ramię z Polakami ruszyć do boju za „wolność naszą i waszą”. Ponadto w Królestwie w dorosłość wchodziło pokolenie, które nie pamiętało klęski powstania listopadowego, ale największą czcią otaczało jego bohaterów i uczestników. W czerwcu 1860 roku pogrzeb wdowy po bohaterskim obrońcy Warszawy z 1831 roku, generale Józefie Sowińskim, zmienił się w wielką demonstrację patriotyczną. W kolejnych demonstracjach pojawiły się chorągwie z Orłem i Pogonią, ale jednocześnie po drugiej stronie stanęły kordony żandarmerii i kozaków. Rozpoczęła się krwawa pacyfikacja, podczas której padli zabici, a Cytadela Warszawska zapełniła się aresztowanymi. Jednocześnie car Aleksander II starał się uspokoić sytuację posunięciami politycznymi. Między innymi pozwolił na reaktywowanie w Królestwie władz cywilnych, ale wyraźnie określił granice swych reform: „Ani konstytucji, ani armii polskiej; żadnej autonomii politycznej; duża autonomia administracyjna”. 22 maja 1862 roku Aleksander II mianował swego brata, wielkiego księcia Konstantego Mikołajewicza, namiestnikiem Królestwa Polskiego, a naczelnikiem rządu cywilnego polskiego arystokratę, margrabiego Aleksandra Wielopolskiego.
Oczywiście nie przerwało to ani patriotycznego fermentu, ani przygotowań do walki zbrojnej. Konstanty i Wielopolski, widząc, że „marchewka” w postaci połowicznych reform nie wystarcza, by załagodzić wrzenie, sięgnęli po „kij”. W korpusie 1 Armii nastąpiły aresztowania, a wiele z zarażonych rewolucją oddziałów rosyjskiej armii wysłano karnie na Kaukaz i zastąpiono je nowymi, często gwardyjskimi formacjami wiernymi carowi. Jednocześnie w październiku 1862 roku Wielopolski ogłosił niespodziewanie pobór do wojska, osławioną brankę. Po raz pierwszy od kilkunastu lat miała się ona odbyć nie drogą losowania, ale na podstawie imiennych list, co miało skutecznie sparaliżować i rozbić polską konspirację. Do historii przeszły słowa margrabiego: „Wrzód wezbrał i rozciąć go należy. Powstanie stłumię w ciągu tygodnia i wtedy będę mógł rządzić”.
Wybuch w noc styczniową
Jak wiadomo, branka wywołała skutek odwrotny do zamierzonego. Mimo że starano się ją przeprowadzić z zaskoczenia w nocy z 14 na 15 stycznia 1863 roku, wielu konspiratorów, ostrzeżonych w porę, uciekło z Warszawy do Puszczy Kampinoskiej. Tam, dzięki łagodnej zimie, od razu zaczęto organizować się w oddziały partyzanckie, zwane wtedy partiami. Jednak najwięcej szkód akcji przysporzył sam Wielopolski. Chcąc zakryć niepowodzenie swego planu, w poniedziałek 19 stycznia 1863 roku opublikował w „Dzienniku Powszechnym” artykuł, w którym obwieścił, że pobór odbył się w całkowitym porządku i spokoju, a rekruci wykazywali wiele dobrej woli i ochoty, nawet radość z perspektywy piętnastoletniej służby wojskowej. Tego było za wiele dla opinii publicznej. Celnie napisał o tym Paweł Jasienica w „Dwóch drogach”: „Artykuł »Dziennika Powszechnego« opinia potraktowała jak kopnięcie wymierzone leżącemu. A tego w Polsce bardzo, ale to bardzo nie lubią. Najspokojniejsi ludzie popadali w szał. Zapanowało przekonanie, że »na tak krwawą obelgę należało odpowiedzieć krwią«”. To dało Komitetowi Centralnemu Narodowemu do rąk lont, który stojący na jego czele Zygmunt Padlewski i Stefan Bobrowski postanowili zapalić w nocy z 22 na 23 stycznia 1863 roku.
Termin ten, jak już wspomniałem, był niefortunny, gdyż pierwotnie planowano rozpoczęcie walk wiosną 1863 roku i organizacja wojskowa była w powijakach. W tę styczniową noc do walki w całym Królestwie ruszyło około siedem tysięcy ludzi. Zaatakowano 17 garnizonów rosyjskich, a kolejnych siedem napadów miało miejsce 24 i 25 stycznia. Największe znaczenie miały akcje w województwie płockim, gdzie zamierzał ujawnić się Tymczasowy Rząd Narodowy po tym, jak zdecydowano, że Warszawa zostanie wyłączona z walk. Próba opanowania Płocka, w którym stacjonowała silna, czterystuosobowa załoga rosyjska, jednak się nie powiodła. Bardziej udane były akcje powstańcze na Podlasiu, gdzie do walki stanęła szlachta zagrodowa i część chłopów. Sukcesy były też na lewym brzegu środkowej Wisły, między Radomiem i Kielcami. Tutaj pierwsze zwycięstwa odniósł jeden z przyszłych dyktatorów powstania, Marian Langiewicz. W zachodniej części Królestwa do wystąpień powstańczych nie doszło w ogóle. W Augustowskiem zebrane oddziały rozeszły się do domów na skutek fałszywego rozkazu, który opóźnił walkę o trzy dni. W Krakowskiem Apolinary Kurowski zebrał wprawdzie znaczne oddziały, ale zajął się przede wszystkim ich szkoleniem i z 22 na 23 stycznia do boju nie ruszył.
Bilans pierwszej nocy powstania był więc niewielki. Na miejscach zbiórek pojawiła się tylko część konspiratorów i tylko połowa z nich ruszyła do walki. Straty zadane nieprzyjacielowi wynosiły najwyżej kilkuset ludzi, a straty powstańcze były nie mniejsze. Zdobyto niewielką liczbę broni, ale jednocześnie utracono wiele własnej. Nie rozgromiono całkowicie ani jednej z zaatakowanych załóg, nie opanowano też żadnego większego miasta. Natomiast mniejszych miejscowości, które udało się zdobyć, na ogół nie utrzymano długo. Dlaczego więc ta „ruchawka”, przypominająca chłopskie bunty, jakich wiele było w cesarstwie rosyjskim, zmieniła się w ogólnonarodowe i tak długie powstanie, trwające do 1864, a gdzieniegdzie nawet do 1865 roku? Co więcej, powstańczy ogień zdołano przenieść na tzw. ziemie zabrane – Litwę i Ukrainę, dzięki czemu na pieczęci symbolizującej władzę Tymczasowego Rządu Narodowego obok siebie znalazły się trzy symbole: Orzeł, Pogoń i Archanioł.
Nadzieja umiera ostatnia
Odpowiadając na pytanie, trzeba stwierdzić, że znowu duża w tym zasługa nieprzyjaciela. Tymczasowy Rząd Narodowy, wydawszy rozkaz do rozpoczęcia walki, ogłosił też dekret o uwłaszczeniu chłopów. Liczył, że zaangażowanie tej najliczniejszej, a jednocześnie najbardziej upośledzonej społecznie części narodu, przechyli od razu zwycięstwo na jego stronę. To jednak nie nastąpiło. Większość chłopów zachowała rezerwę wobec „szlacheckiego” powstania. Jednocześnie wielki książę Konstanty rozkazał dowódcom wojskowym opuścić mniejsze garnizony, skoncentrować siły w większych miastach i organizować kolumny, które miały być następnie użyte do pacyfikacji kraju. Przeprowadzenie koncentracji wojsk i opuszczenie przez oddziały rosyjskie wielu mniejszych miejscowości umożliwiło konsolidację oddziałów powstańczych i dało im czas do okrzepnięcia i lepszego zorganizowania się do walki. Późniejsze działania rosyjskich kolumn wojskowych również były często nieefektywne. Cytowany już Paweł Jasienica stwierdził, że wynikało to nie tyle z nieudolności oficerów rosyjskich, ile z celowego przedłużania stanu wojny w Królestwie. Dla rosyjskiej kadry stacjonowanie w Królestwie i walka ze słabymi partiami powstańczymi były o wiele korzystniejsze niż np. ciężka i niewdzięczna służba na Kaukazie. W Królestwie po prostu łatwiej można było zdobyć awans, ordery i wojenną sławę, a co za tym idzie – wyższy żołd i emeryturę.
Nie umniejsza to oczywiście bohaterstwa polskich powstańców, którzy walczyli samotnie, kolejny raz pozbawieni oficjalnego wsparcia ze strony państw zachodnich, którego nie mogła zastąpić ofiarność nielicznych francuskich, włoskich czy rosyjskich ochotników. Polacy stoczyli około 1200 bitew i potyczek. Więcej było potyczek, ale należy pamiętać, że stan armii rosyjskiej zaangażowanej w tłumienie powstania zwiększył się pod koniec 1863 roku do 400 tys. żołnierzy. Przez szeregi polskie w całym okresie powstania przewinęło się 200 tys. powstańców. Jednak znacznie więcej ludzi uległo magii powstańczej pieczęci symbolizującej władzę Rządu Narodowego. Jego dekrety i rozporządzenia były wykonywane bez szmerania nie tylko przez większość polskiego społeczeństwa, lecz także przez mieszkających w Królestwie Rosjan. I jeszcze długo po śmierci ostatniego dyktatora powstania, generała Romualda Traugutta, który zginął w egzekucji na stokach Cytadeli Warszawskiej 5 sierpnia 1864 roku, pieczęć Rządu Narodowego miała swą moc.
Rzecz charakterystyczna, że w swej fascynacji, wręcz uwielbieniem powstania, Józef Piłsudski właśnie na pierwszym miejscu stawiał ten respekt, jaki wywoływało pokazanie dokumentu z powstańczą pieczęcią. W 1914 roku zobaczył, że podobne działanie może przebudzić Polaków do walki o niepodległość. I tym razem się udało, a ci z weteranów powstania styczniowego, którzy doczekali wolnej Rzeczypospolitej, zyskali w niej status bohaterów.
Bibliografia
P. Jasienica, „Dwie drogi”, Warszawa 1960.
S. Kieniewicz, „Powstanie styczniowe”, Warszawa 1983.
M. Zgórniak, „Polska w czasach walk o niepodległość 1815–1864”, Kraków 2001.
autor zdjęć: Centralne Archiwum Wojskowe
komentarze