O powstaniu listopadowym zwykło się mówić, że miało największe szanse na odniesienie zwycięstwa. Przeciwko rosyjskiemu zaborcy stanęła do walki dobrze wyszkolona i wyekwipowana regularna armia. Cóż jednak z tego, jeśli nawet jej głównodowodzący w większości nie wierzyli w powodzenie walki, która wybuchła w Warszawie 29 listopada 1830 roku.
Starcie belwederczyków z kirasjerami rosyjskimi na moście w Łazienkach 29 listopada 1830 r. - Wojciech Kossak. Źródło: Wikipedia
W „Nocy listopadowej” Stanisława Wyspiańskiego zszokowany wielki książę Konstanty mówi sam do siebie: „Tak teraz jest listopad, niebezpieczna pora./ Zaczęło się to wczoraj – tak wczoraj z wieczora./ Od czego się zaczęło – i co to się stało?”. Faktyczny wielkorządca Królestwa Polskiego i wódz jego armii zdawał się nie rozumieć, jak mogło dojść do rebelii w Warszawie i dlaczego ci niewdzięczni Polacy podnieśli rękę na swego dobroczyńcę, za jakiego się uważał. Typowe rozterki dyktatora, który w godzinie klęski zapomniał o raportach swoich policmajstrów i własnych bezeceństwach. To prawda, że ożenił się z Polką i marzył o polskiej koronie. To prawda, że jego oczkiem w głowie było wojsko i że polskich żołnierzy uważał za najlepszych na świecie. Wszystko prawda, lecz jednocześnie dla swego carskiego brata uczynił z Królestwa państwo policyjne, łamiąc na każdym kroku jego konstytucję. W armii stosował drakońskie kary i upokarzał na każdym kroku oficerów…
Polska generalicja znosiła to ze zdumiewającym spokojem, ale należy pamiętać, że w większości byli to ludzie zaczynający swe kariery w armii napoleońskiej. Po upadku cesarza car Aleksander I wspaniałomyślnie pozwolił im ze sztandarami powrócić do kraju i zamiast dymisji – otrzymali stanowiska w armii Królestwa Polskiego. Byli wdzięczni carowi za łaskę, że zapomniał o tym, iż w 1812 roku zdobywali z Napoleonem Moskwę… Co innego młodzi oficerowie. Nie mogąc znieść upokorzeń od carskiego knuta i widząc, że dla Petersburga „Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica”, zaczęli spiskować.
Wiatr od zachodu
Tajne organizacje i sprzysiężenia nie były liczne. To powołane w grudniu 1828 roku w Szkole Podchorążych Piechoty w Warszawie zrzeszało około 200 osób. Po dwóch latach okrzepło i miało kontakty z innymi stowarzyszeniami studenckimi, jednocześnie bliskie było rozbicia przez policję wielkiego księcia Konstantego. Najpewniej podchorążowie ze swym szefem – podporucznikiem Piotrem Wysockim podzieliliby tragiczny los wcześniejszego spiskowca majora Waleriana Łukasińskiego, którego zdegradowano i w kajdanach zamknięto w karcerze. Jednak jak to bywa przed rewolucją, rewolucjonistom zaczęło sprzyjać „rewolucyjne szczęście”, czyli zła koniunktura gospodarcza w kraju i ferment polityczny za granicą. Królestwem w 1830 roku wstrząsały inflacja, drożyzna w sklepach i strajki, a latem we Francji i Belgii wybuchła rewolucja.
„Żandarm Europy” – car Mikołaj I ogłosił 19 i 20 listopada postawienie w stan gotowości bojowej armie rosyjską i polską. Terytorium Królestwa miało być zajęte przez wojska interwencyjne, które stąd planowano przerzucić na zachód Europy. Wśród polskich spiskowców zrodziła się całkiem uzasadniona obawa, że przy tej okazji car spacyfikuje kraj, odbierze mu resztki suwerenności i raz na zawsze przekreśli marzenia o niepodległości. Do tego doszły hiobowe wieści, że policja Konstantego ma już pełną listę spiskowców i w każdej chwili rozpoczną się aresztowania. Nie pozostawało nic innego, jak wzniecić insurekcję i pociągnąć za sobą wojsko oraz społeczeństwo do walki.
Tragedia zmieszana z farsą
W Warszawie stacjonowało wówczas ponad 6 tysięcy żołnierzy rosyjskich i prawie 10 tysięcy polskich. Dysproporcja była jednak tylko pozornie korzystna dla planujących powstanie spiskowców. Wielką niewiadomą było bowiem, czy żołnierze, a przede wszystkim ich dowódcy staną po ich stronie w chwili ogłoszenia insurekcji. A tę zaplanowano na 29 listopada o godzinie 18.00. Sygnałem do walki miał być pożar browaru na Solcu, lecz nieoczekiwanie wyznaczeni do jego wzniecenia ludzie nie mogli długo rozniecić pod budynkiem ognia. W zapadających szybko ciemnościach widać było tylko rachityczny dym, jakich wiele było wówczas z palonych w parkach liści. Zdezorientowani spiskowcy nie wiedzieli, co mają czynić. By ratować sytuację, podporucznik Piotr Wysocki pobiegł do Szkoły Podchorążych w Łazienkach, bezpardonowo przerwał wykład z taktyki i, jak wspominał po latach, krzyknął do zdumionych podchorążych: „Polacy! Wybiła godzina zemsty. Dziś umrzeć lub zwyciężyć potrzeba! Idźmy, a piersi wasze niech będą Termopilami dla wrogów!”. Na ten apel za porucznikiem wybiegło ze szkoły ponad 160 podchorążych i wszyscy udali się na miejsce zbiórki, pod pomnik króla Jana III Sobieskiego.
Atak spiskowców na Belweder, 29 listopada 1830. Źródło. Wikipedia
Jednocześnie osiemnastoosobowa grupa spiskowców, głównie studentów, wtargnęła do Belwederu – rezydencji wielkiego księcia z zamiarem jego pojmania lub zabicia na miejscu, jeśliby stawiał opór. Napastnicy przeszukiwali komnatę po komnacie, szamotali się ze służbą i oficjelami Konstantego, ale samego księcia nie mogli odnaleźć. Okazało się, że Konstanty przeczekał napad na strychu, w ostatniej chwili uciekłszy tam ze swej sypialni w samej koszuli nocnej. Tymczasem podporucznik Wysocki przebijał się z Łazienek w stronę placu Trzech Krzyży. Podchorążowie, maszerując „pięknymi dzielnicami”, czyli Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem zamieszkanymi przez arystokrację i bogate mieszczaństwo, wykrzykiwali co chwila apel swego dowódcy: „Polacy, do broni! Do broni!”. W odpowiedzi słyszeli jedynie trzask zamykanych bram i okiennic. Co gorsza, odwracali się od nich spotykani po drodze generałowie. Żaden z byłych napoleońskich oficerów nie chciał stanąć na ich czele lub choćby wesprzeć dobrym słowem. Przeciwnie, słyszeli wyzwiska i groźby służbowych konsekwencji. Na to odpowiadali kulą w głowę „zaprzańców ideałów narodowych”. Tak zginęli generałowie Ignacy Blumer, Maurycy Hauke, Józef Nowicki, Stanisław Potocki, Tomasz Siemiątkowski, Stanisław Trębicki i kilku innych oficerów.
Broń dla ulicy
Sytuacja stawała się coraz bardziej krytyczna. Wielki książę Konstanty zdołał przedrzeć się do oddziałów rosyjskich przy placu Broni i w Alejach Ujazdowskich. Były tam też wierne księciu wciąż liczne oddziały polskie. Część z nich przeszła na stronę powstania, ale nie tyle, na ile liczyli spiskowcy. Wtedy języczkiem u wagi stała się warszawska ulica. Około godziny 21.00 żołnierzom 4 Pułku Piechoty udało się opanować Arsenał. Broń z niego popłynęła strumieniem w ręce mieszkańców Warszawy. Stało się to, czego obawiali się wielki książę, generalicja i arystokracja, a na co liczyli spiskowcy: „broń dostała się w ręce zrewoltowanego pospólstwa”. Lud Warszawy wespół z żołnierzami po północy opanował Stare Miasto, Powiśle i Pragę. Konstanty nie zdecydował się na szturm na zbuntowane dzielnice, dał tylko rozkaz do odwrotu do Wierzbna.
Wzięcie Arsenału 1830 r. - Marcin Zaleski. Źródło: Wikipedia
Wielkorządca Królestwa dobrze wiedział z raportów policyjnych, że to wielka improwizacja, że powstańcy nie mają żadnego zaplecza politycznego. I rzeczywiście, następnego dnia zaczęły się burzliwe debaty, co robić dalej. Początkowo górę wzięły głosy, by natychmiast rozbroić ulicę i prosić cara o przebłaganie. Wydawało się, że wszystko idzie po myśli Konstantego, lecz nagle inicjatywę przejęli członkowie tzw. klubu patriotycznego z Joachimem Lelewelem na czele. Zrzeszeni w nim inteligenci postanowili paktować z Konstantym i carem, ale jednocześnie nie zamierzali gasić powstania. Tak zaczęła się wojna polsko-rosyjska, w której istniały szanse zwycięstwa, ale nie chciał w nie uwierzyć do końca żaden z powstańczych wodzów.
Bibliografia:
„Powstanie Listopadowe 1830–1831. Dzieje wewnętrzne. Militaria, Europa wobec powstania”, praca zbiorowa, Warszawa 1990
Stanisław Wyspiański, „Warszawianka, Lelewel, Noc listopadowa”, Wrocław 1974
Władysław Zajewski, „Powstanie Listopadowe 1830–1831, Warszawa 2012
autor zdjęć: Źródło: Wikipedia
komentarze