Podlasie, granica powiatów bialskiego i konstantynowskiego, rok 1874. Za czterdzieści cztery lata Polska odzyska niepodległość. Ale wtedy jeszcze nic tego nie zapowiadało. Wówczas ten skrawek Polski obok codziennego terroru doświadczał najgłębszej istoty zniewolenia – samotności. Upokorzony, bezbronny naród, zepchnięty na margines nie ma gdzie iść po pomoc, bo nie ma państwa, i wie, że nie przyjdzie odsiecz, bo nie ma wojska.
Ukażna, dzisiejsza Kłoda Mała, to kolejna wieś, przez którą przetoczył się walec brutalnej rusyfikacji – mieszkańców przemocą zmuszano do przejścia na prawosławie. Mocna obsada rosyjskiego wojska miała gwarantować powodzenie całej akcji. Żołdacy szczególnie upodobali sobie hardego, młodego chłopa – Józefa Koniuszewskiego. Uparli się, że złamią Polakowi kark. A patrzący na nich spode łba Koniuszewski postanowił, że złamać się nie da. Rzucając twardo w twarz Rosjanom „Jestem Polak, katolik. Nie przejdę” musiał przecież wiedzieć, że wchodzi na drogę bez powrotu. Całe Podlasie żyło bowiem już wówczas wydarzeniami z Drelowa i Pratulina, gdzie w styczniu kozacy rozstrzelali i zatłukli kijami miejscowych chłopów, unitów broniących swych świątyń przed ich zmianą na cerkwie. Ludzie opowiadali, że błoto zmieszane ze śniegiem spływało spod kościoła lepkim, karminowym strumieniem, który rozbryzgiwał się pod ciężarem kopyt kozackiej jazdy. Wieś Józefa też spędzono pod kościół, nahajki kozackie świstały ponad głowami, cięły ciało głęboko jak nóż. Rany trudno się goiły. Po tym wydarzeniu upartych, milczących chłopów z Ukażnej można było już zawsze rozpoznać po nabrzmiałych bliznach. „Nie przejdę” – powtarzał Koniuszewski, gdy wlekli go pobitego do więzienia w Białej Podlaskiej. „Nie przejdę" – mamrotał, gdy wracał stamtąd pieszo, bezzębny, posiwiały nagle starzec z odbitymi nerkami, zmasakrowaną twarzą. „Polakiem mnie wzięli i jako Polak wracam" – odpowiedział na pytający wzrok żony.
Kazali płacić wysoką karę za każdy dzień – wyprzedał się, zapożyczył, ale płacił. Zabrali zboże, zapasy, meble, nawet pościel i odzienie. „Jestem Polak, katolik. Nie przejdę” – powtarzał. Anastazja Koniuszewska krzyczała podobno tylko raz, kiedy z pustej już obory wyprowadzali ostatnią krowę. To oznaczało, że ich dwoje dzieci umrze z głodu. Nie mieli opału, ciepłej odzieży, żywności, nie chcieli dłużej narażać sąsiadów. Ktoś ich ostrzegł, że najmłodsze dziecko siłą zostanie im odebrane. Ochrzcili je z wody. Wieczorem chodzili po wsi i – przepraszając za wyrządzone przykrości – żegnali się serdecznie z mieszkańcami, „przed podróżą”.
Anastazja, Józef, Ewa i Łucja Koniuszewscy – Polacy wyznania grekokatolickiego ze wsi Ukażne – wyruszyli w podróż w grudniową noc 1874 r. Słup ognia oświetlił przebudzoną wieś. A trzask płomieni mieszał się ze śpiewem, który dochodził z płonącej stodoły. Koniuszewscy podpalili swój własny stos.
Nie minęło pół wieku, zmienił się wiatr. Nadeszli kolejni wielcy ludzie naszej historii. Politycy i żołnierze. To właśnie ich przełomowym dokonaniom poświęcamy naszą gazetę. Chcę również, właśnie tutaj i teraz, zaznaczyć, że tragiczne skutki sączonej nam trucizny wynarodowienia nie dosięgły nas tak dotkliwie także dzięki poświęceniu wszystkich polskich „Koniuszewskich”. To oni nie pozwolili karczowanej przez zaborców polskości pogrążyć się w letargu lub usnąć w znużeniu pozbawionym nadziei. Sprawili, że – choć mocno niedoskonali – to jednak gotowi byliśmy powstać wciąż jako naród, kiedy skończyła się najdłuższa noc w naszej historii. W roku 1918, tuż po ogłoszeniu naszej suwerenności, odnaleziono i upamiętniono masowe groby heroicznych podlaskich unitów.
Z okazji Narodowego Święta Niepodległości przygotowaliśmy specjalne wydanie „Polski Zbrojnej”.
Mecenasami jednodniówki są Polska Grupa Zbrojeniowa SA i Polska Spółka Gazownictwa.
Zapraszamy do lektury!
komentarze