Atak we wrześniu na saudyjskie rafinerie Abqaiq i Khurais ujawnił problem dotyczący obrony obiektów infrastruktury krytycznej przed nowym rodzajem środków napadu powietrznego, jakim są drony. Uderzenie roju 18 bezzałogowców oraz siedmiu rakiet manewrujących (przy czym trzy nie doleciały do celu z powodu usterek) spowodowało, że saudyjska produkcja ropy naftowej na blisko dwa tygodnie spadła aż o połowę (ok. pięć procent produkcji globalnej)! Saudyjczycy oskarżyli o atak Iran lub sponsorowanych przez niego jemeńskich Houthi. Teheran oczywiście zaprzecza. Jednak w całej sprawie pewne zdziwienie może budzić fakt, że stosunkowo mało wyrafinowana operacja wywołała tak dramatyczne skutki, o mały włos nie doprowadzając do wybuchu regionalnej wojny.
Arabia Saudyjska dysponuje rozbudowanym systemem obrony powietrznej. W saudyjskim arsenale jest 108 wyrzutni pocisków średniego zasięgu Patriot PAC-2 i PAC-3, 120 wyrzutni pocisków Hawk, 171 wyrzutni pocisków bliskiego zasięgu Crotale/Shahine, ponad 400 systemów obrony punktowej Avenger i Mistral. Do tego należy doliczyć 942 samobieżne i 128 holowanych dział przeciwlotniczych, a także przenośne zestawy rakietowe Stinger (dane za The Military Balance 2018). Co więcej saudyjskie siły zbrojne nie działają w reżimie typowym dla czasu pokoju – kraj jest zagrożony zarówno atakami terrorystycznymi, jak i atakami ze strony wspomnianych Houthi, którzy wielokrotnie wystrzeliwali w kierunku Arabii rakiety balistyczne. O ile jednak te ostatnie były co najmniej kilkukrotnie zestrzeliwane przy użyciu zestawów Patriot, nie wyrządzając przy tym większych szkód, to wrześniowy atak dronów i pocisków manewrujących okazał się nadspodziewanie skuteczny.
Małe i niewidoczne
Pocisk balistyczny porusza się po tzw. krzywej balistycznej, w zależności od typu i zasięgu, wznosi się najpierw na wysokość od kilkudziesięciu do kilkuset kilometrów, by następnie opadać po określonej trajektorii. Podstawową trudnością przy próbie przechwycenia go jest prędkość mierzona w kilometrach na sekundę. Samo wykrycie celu nie stanowi większego wyzwania, choć oczywiście pojedynczy pocisk może przenosić więcej niż jedną głowicę, w tym głowice manewrujące, a także cele pozorne.
Zupełnie inaczej ma się rzecz z rakietami manewrującymi. Pokonują one często znaczne dystanse na wysokości kilkudziesięciu – a w bezpośredniej bliskości celu – nawet kilkunastu metrów. Problem stanowi zatem samo namierzenie pocisku, który obniżając lot może zniknąć z pola widzenia naziemnej stacji radiolokacyjnej. I właśnie podobną trajektorią lotu mogą charakteryzować się również drony, przy czym należy zaznaczyć, że nie mówimy o bezzałogowcach w rodzaju MQ-9 Reaper czy RQ-4 Global Hawk, ale o stosunkowo niewielkich maszynach ważących kilkadziesiąt czy kilkaset kilogramów.
Atak przeprowadzony np. przez terrorystów na cel, który znajduje się kilkanaście czy kilkadziesiąt kilometrów od miejsca startu drona, może zostać dokonany nawet przy użyciu micro-UAV. W tej kategorii mieści się, m.in. produkowany przez WB Electronics dron kamikadze Warmate, który przy masie zaledwie pięciu kilogramów dysponuje zasięgiem ok. 40 km. Z rozmiarami związana jest z kolei tzw. skuteczna powierzchnia odbicia, a więc wielkość echa radiolokacyjnego, jakie daje dany obiekt latający. Jeśli połączymy dwie podstawowe cechy dronów i rakiet manewrujących, a więc niską trajektorię lotu oraz małą skuteczną powierzchnię odbicia, może okazać się, że ich wykrycie będzie możliwe z odległości dopiero trzydziestu, czterdziestu kilometrów od stacji radiolokacyjnej. A w przypadku klasy micro-UAV nawet ta wartość może okazać się przesadnie optymistyczną.
Oczywiście instalacje strategiczne, jakimi bez wątpienia są saudyjskie rafinerie, nie są pozbawione środków obrony powietrznej. W Abqaiq były to zestawy Patriot, będące wersją francuskich Crotale pociski Shahine oraz 35 mm działka Oerlikon GDF. Dlaczego nie były w stanie poradzić sobie z dronami?
Jeśli chodzi o Patrioty, można przyjąć graniczące z pewnością założenie, iż problemem był sam kierunek, z którego nadszedł atak, czyli północ. Patriot nie dysponuje radarem dookólnym, a jedynie sektorowym, a północ – pod względem politycznym – była traktowana jako kierunek bezpieczny. Według Michael Duitsmana z James Martin Center for NonproliferationStudies zawiodła jednak cała saudyjska obrona, nie tylko Patrioty. Nie podjęto bowiem w ogóle próby zestrzelenia nadlatujących obiektów. To zaś pozwala postawić tezę, iż atak został wykryty zbyt późno i nie dawał czasu na reakcję, nawet przy użyciu zestawów ostatniej szansy, jaką są wspomniane działka GDF.
Cel: odpędzić rój
Na świecie do obrony przed pociskami manewrującymi i dronami wykorzystuje się zarówno systemy rakietowe – przy czym są to raczej pociski krótkiego i bardzo krótkiego niż średniego zasięgu – jak i inne rozwiązania. Niektóre państwa (m.in. USA, Chiny, Rosja, Niemcy, Francja) pracują nad bronią laserową, a w przypadku dronów sterowanych drogą radiową wykorzystywane są również urządzenia zakłócające, które uniemożliwiają odbiór sygnału radiowego czy GPS przez system naprowadzania statku powietrznego. Skuteczne mogą być oczywiście również przenośne pociski przeciwlotnicze (tzw. MANPADS) czy wspomniane zestawy ostatniej szansy – działka szybkostrzelne. Trzeba też pamiętać, że każdy system ma swoje ograniczenia i nie istnieją takie, które gwarantowałyby stuprocentową skuteczność. Problemem jest również efektywność finansowa – dron może kosztować kilka-, a nawet kilkunastokrotnie mniej niż pocisk użyty do jego zestrzelenia. Odparcie ataku roju kilkudziesięciu dronów może znacząco zmniejszyć liczbę pocisków potrzebnych do odparcia kolejnych uderzeń, przeprowadzonych przez być może bardziej zaawansowane bezzałogowce.
Atak na saudyjskie rafinerie skłonił USA do dyslokowania w tym kraju baterii pocisków Patriot wraz z czterema radarami Sentinel. Posunięcie to należy jednak rozpatrywać przede wszystkim w kategoriach politycznych, nie militarnych. Jak już wspomniano pociski średniego zasięgu nie są bowiem idealnym narzędziem obrony przed niewielkimi dronami.
Przed tego rodzaju bronią planuje zabezpieczyć się także izraelska armia. Urzędujący w fotelu premiera Benjamin Netanyahu chce zasilenia budżetu obronnego dodatkowymi kilkoma miliardami szekli na ulepszenie systemów wczesnego ostrzegania przed atakiem pociskami manewrującymi i/lub dronami. Dysponujący kilkuwarstwowym systemem obrony przeciwrakietowej Tel-Awiw doskonale zdaje sobie sprawę z zagrożeń, jakie występują w regionie. Arsenał Hezbollahu jest dziś szacowany nawet na 200 tys. pocisków rakietowych, wśród których przeważają oczywiście pociski niekierowane, ale organizacja ta ma również pociski balistyczne i manewrujące. W posiadanie takiej broni łatwo mogą wejść również, o ile już jej nie mają, szyickie milicje działającej w Iraku i Syrii pod wspólną flagą Sił Mobilizacji Ludowej (Hashd al-Shaabi). W każdej chwili mogą one zapałać żądzą odwetu za ataki, jakie przypisuje się Izraelowi na struktury irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej (Pasdaran) w tych krajach.
O tym, jak duże zaniepokojenie wywołał w Izraelu wrześniowy atak dronów, może świadczyć apel wystosowany na łamach jednego z dzienników przez naukowca pracującego przy budowie ośrodka jądrowego w Dimonie. Prosi on o wyłączenie tamtejszego reaktora, bowiem jego dalsza praca stwarza więcej zagrożeń niż przynosi korzyści.
Współczesny arsenał środków napadu powietrznego – obok tradycyjnych środków takich jak samoloty i śmigłowce – składa się z pocisków balistycznych i manewrujących, dronów i innych urządzeń. Sensory, a przede wszystkim efektory zaprojektowane do zwalczania konkretnej grupy tych środków nie zawsze sprawdzają się przeciwko innej. Dlatego nowoczesny system obrony powietrznej musi być systemem zintegrowanym, tak jak zintegrowany może być atak.
autor zdjęć: Wikipedia
komentarze