„Smutny to dzień dla nas wszystkich […] a dla nikogo nie jest smutniejszy niż dla mnie” – tymi słowami premier Arthur Neville Chamberlain 3 września 1939 roku rozpoczął orędzie do narodu, w którym ogłosił, że Królestwo Wielkiej Brytanii jest w stanie wojny z Niemcami. Tym samym agresja Hitlera na Polskę oficjalnie zmieniła się w konflikt światowy.
W odróżnieniu od minorowych nastrojów Chamberlaina i jego ministrów wieść o przystąpieniu do wojny Wielkiej Brytanii, a za nią Francji, wywołała w Polsce ogromny entuzjazm – zarówno w gabinetach rządowych, sztabie Naczelnego Wodza, jak i na ulicach miast. Pod brytyjską i francuską ambasadą w Warszawie zebrał się tłum wiwatujących ludzi. Powszechnie sądzono, że tej niedzieli losy wojny się odwrócą. Od zachodu w kierunku Berlina ruszą francuskie dywizje, a brytyjskie myśliwce przegonią z polskiego nieba znienawidzone samoloty Luftwaffe, niemiłosiernie bombardujące i ostrzeliwujące polskie miasta i wsie od pierwszych godzin wojny. Oczywiście na Bałtyku pojawią się okręty potężnej Royal Navy i to będą ostatnie chwile Hitlera i jego siepaczy…
Niestety, to były płonne nadzieje. Mimo wypowiedzenia wojny, zachodnie mocarstwa we wrześniu 1939 roku nie udzieliły swemu sojusznikowi efektywnej pomocy. Polska pozostała osamotniona, najpierw z niemieckimi, a następnie sowieckimi agresorem. Echa tych zawiedzionych nadziei przetrwały w Polsce do dzisiaj, choć wielu historyków zaznacza, że mocarstwa zachodnie w istocie do wojny we wrześniu 1939 roku były nieprzygotowane – ani mentalnie, ani materiałowo. Pojawiają się nawet opinie, że nawet jeśli brytyjskie i francuskie wojska ruszyłyby wtedy z ofensywą, to Polska i tak skazana była na przegraną. Abstrahując od tych wszystkich dyskusji, należy jednak stwierdzić, że mogło być jeszcze gorzej, gdyby Wielka Brytania i Francja w ogóle nie wypowiedziały Niemcom wojny, a konflikt z Polską pozostał jedynie lokalnym. Wtedy państwo polskie mogłoby znowu na wieki zostać wymazane z mapy Europy lub stać się jakimś kadłubowym protektoratem niemieckim jak było przed 1918 rokiem. Wojna światowa gwarantowała, że sprawa polska nie zostanie od razu pogrzebana w gabinetach dyplomatycznych wielkich mocarstw. Marszałek Józef Piłsudski zalecał przed śmiercią swym najbliższym współpracownikom, by w razie niemieckiej napaści za wszelką cenę „zapalili cały świat”. I to mimo wszystko udało się zrobić dzięki francuskim, a przede wszystkim brytyjskim gwarancjom danym ministrowi Józefowi Beckowi bezpośrednio przed wybuchem wojny. Od razu należy też powiedzieć, że mimo tych gwarancji decyzja o wypowiedzeniu Niemcom wojny ważyła się długo i wcale nie była przesądzona, po tym jak niemiecki pancernik nad ranem 1 września 1939 roku otworzył ogień w kierunku Westerplatte, a na polskie miasta spadły pierwsze bomby. Wystarczy prześledzić, co tego dnia działo się w Londynie, by zobaczyć, jak trudno było zachodnim politykom pogodzić się, że ich polityka pokoju za wszelką cenę okazała się całkowicie płonna.
Komedia omyłek
Tak należy nazwać pierwszy dzień wojny niemiecko-polskiej, mimo całego jego tragizmu, jeśli weźmie się pod uwagę reakcje zachodnich polityków na wieść o niemieckiej agresji na Polskę. Pierwszy oficjalnie głos w tej sprawie zabrał prezydent Stanów Zjednoczonych Franklin Delano Roosevelt. Mianowicie 1 września 1939 roku zwrócił się z apelem do stron wojujących o „publiczne potwierdzenie swej determinacji, że ich siły zbrojne w żadnym wypadku i w żadnych warunkach nie będą bombardowały z powietrza ludności cywilnej”. Oczywiście Hitler od razu dał takie zapewnienie w swoim przemówieniu do Reichstagu (kiedy dogasały już zgliszcza Wielunia, a Warszawa i inne polskie miasta były regularnie bombardowane!). Rządy francuskie i angielskie, choć jeszcze nie były w stanie wojny, uczyniły skwapliwie to samo. Efekt tego był taki, że później uparcie ignorowano wszystkie doniesienia z Polski o bombardowaniu przez Niemców ludności i obiektów cywilnych, aby nie być zmuszonym do żadnej akcji odwetowej w obawie o własne bezpieczeństwo.
Pierwsze wieści o agresji niemieckiej na Polskę dotarły do Londynu już o godzinie 5.30, 1 września. Niedługo po tym nadeszła depesza ambasadora brytyjskiego w Polsce Howarda Williama Kennarda z oficjalną wiadomością o wybuchu wojny i zapytaniem ministra Becka, kiedy Wielka Brytania wystąpi zbrojnie z pomocą Polsce. Jednak posiedzenie brytyjskiego rządu w tej sprawie rozpoczęło się dopiero o godzinie 11.30 i nie było na nim w ogóle mowy o „bezzwłocznej pomocy” dla Polski, do czego Brytyjczyków zobowiązywał układ sojuszniczy z naszym krajem. W zamian rozpoczęło się wśród ministrów długie hamletyzowanie. Jeden z nich stwierdził, że „nie ma obecnie zdecydowanie definiowanych informacji na temat tego, jaka to wroga akcja została podjęta w Polsce i że jest pożądane, aby nie robić żadnych nieodwracalnych kroków, zanim nie będziemy mieli poważniejszych zapewnień w tej materii”. Niedługo też pojawiły się takie „zapewnienia”, że to… Polacy sprowokowali Niemców, wysadzając most w Tczewie, a Hitler oświadczył, „iż nie chce rozniecać wojny światowej oraz pragnie bezpośrednich rokowań z Wielką Brytanią”. Wobec braku potwierdzenia tych rewelacji gabinet zdecydował w końcu, że wyśle Niemcom „surowe ostrzeżenie”. Jednak do brytyjskiej ambasady w Berlinie przetelegrafowano jego tekst dopiero o 17.45, a ambasador Neville Henderson mógł wręczyć je Joachimowi von Ribbentropowi dopiero o 21.30. W „ostrzeżeniu” podkreślono, że jeśli Niemcy nie zaprzestaną agresji i nie wycofają się z Polski, Wielka Brytania „dotrzyma bez wahania swych zobowiązań sojuszniczych”. Co znamienne, nie wskazywano w nim czasu, w którym Niemcy mieliby wycofać się z Polski, ani terminu rozpoczęcia ewentualnej akcji odwetowej. Kiedy ambasador Henderson czekał na audiencję u Ribbentropa, Chamberlain ujawnił na posiedzeniu parlamentu, że wysłał Niemcom owo „surowe ostrzeżenie” z nadzieją, że ugną się oni przed jego konsekwencjami.
Żołnierze Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego i francuskiego lotniczego personelu naziemnego przy ziemiance „10 Downing Street” na skraju lotniska 28 września 1939 roku.
Nic takiego nie nastąpiło, a rano 2 września rząd brytyjski został zelektryzowany wiadomością, że Francuzi bez porozumienia z Londynem zwrócili się do Włochów z prośbą o uzyskanie zgody Hitlera na bezzwłoczną konferencję międzynarodową z udziałem Polski. Minister Beck zdecydowanie odmówił, żądając natychmiastowej pomocy sojuszników, przede wszystkim w powietrzu. Natomiast włoski minister spraw zagranicznych, książę Galeazzo Ciano, żądał i uzyskał od ambasadorów brytyjskiego i francuskiego zapewnienie, że „surowe ostrzeżenie” nie ma absolutnie charakteru ultimatum, na czym Hitlerowi szczególnie zależało. Następnie Ciano oświadczył, że „Herr Hitler pragnie mieć czas do niedzieli w południe [3 września – przyp. red.] na wypracowanie i rozważenie kwestii zawieszenia broni oraz konferencji”. Lord Halifax odpowiedział na to, że rząd brytyjski uważa, iż najpierw wojska niemieckie muszą całkowicie wycofać się z Polski.
Natomiast Francuzi nie byli tacy kategoryczni. Ich minister spraw zagranicznych, Georges Bonnet, oświadczył, że najważniejsze jest uczestnictwo Polski w konferencji. Ciano odpowiedział, że Hitler może co najwyżej zgodzić się na zatrzymanie wojsk na linii zawieszenia broni i konferencję 4 września.
A więc wojna światowa!
Nawet dla najzagorzalszych obrońców pokoju za wszelką cenę jasnym się stało, że Niemcy jedynie grają na zwłokę, a Wielka Brytania przez kunktatorstwo swego rządu z każdą chwilą traci twarz. W Izbie Gmin wobec oświadczenia Chamberlaina, że „Niemcy na ostrzeżenie jeszcze nie odpowiedzieli” stracono cierpliwość. Padły słowa o narażaniu na szwank honoru narodowego. Jak słusznie zauważył Jerzy Z. Kędzierski w swych „Dziejach Anglii”: „Na odwołanie się do honoru w polityce nie ma odpowiedzi. Zarzut, że rząd Chamberlaina prowadził politykę bez honoru, był tym dotkliwszy, że członkowie gabinetu byli świadkami, jak premier odstąpił od wspólnej decyzji, że ultimatum do Niemiec wygasło o północy i dalej usiłował prowadzić appeasement”. Jeden z liderów opozycji, Arthur Greenwood oświadczył Chamberlainowi, że jeśli do dnia następnego w południe nie wypowie Niemcom wojny, „Izby Gmin nie będzie można dłużej utrzymać w ryzach”. Co gorsza, pięciu ministrów zapowiedziało premierowi, że nie wezmą udziału w posiedzeniach gabinetu, zanim decyzja o wypowiedzeniu wojny nie zostanie ogłoszona. Samopoczucie Chamberlaina pogorszyło się jeszcze bardziej wieczorem, kiedy o godzinie 21.30 dotarła do niego wiadomość, że Włosi nie uważają za możliwe przekazanie Hitlerowi warunków wycofania wojsk z Polski. Wobec tego Chamberlain zatelefonował do premiera Francji, Édouarda Daladiera, przekazując mu, że ze względu na napiętą sytuację w parlamencie konieczne jest jak najszybsze wspólne ultimatum wobec Niemiec”. Daladier odmówił argumentując, iż należy nadal czekać na reakcję Hitlera do jutra do południa i dopiero wówczas zastanowić się nad dalszymi krokami. Po kilku godzinach lord Halifax zawiadomił ministra Bonneta, że rząd brytyjski nie może już dłużej czekać, „ultimatum musi wyjść najpóźniej o godzinie ósmej rano, a jeśli rząd francuski chce dłużej czekać, to już jego własna sprawa”. Chamberlain wezwał telefonicznie na Downing Street swych pięciu zbuntowanych ministrów. Tłumacząc im, dlaczego odwlekał decyzję o ultimatum stwierdził, że bał się… zbombardowania przez Niemców Paryża – „tego pięknego miasta”. Premier przeforsował przy tym opóźnienie ogłoszenia ultimatum jeszcze o godzinę, czyli na 9. Tak więc Niemcy mieli jeszcze jedną noc i prawie pół dnia na swobodne działanie w Polsce. Jednocześnie na gorące depesze ambasadora Kennarda z Warszawy, by lotnictwo brytyjskie przyszło Polakom niezwłocznie z pomocą, lord Halifax odpowiedział zdaniem, które przeszło do annałów politycznego cynizmu: „Tymczasem przyjmijmy, że Niemcy atakują tylko obiekty wojskowe”. Tej nocy z 2 na 3 września do Londynu dotarła jeszcze jedna depesza Kennarda z proroczymi słowami ministra Becka, że jeśli Niemcom „zezwoli się na zmiażdżenie Polski […] atak na Wielką Brytanię będzie tylko kwestią czasu”.
3 września o wyznaczonej godzinie 9 ambasador Henderson wręczył Ribbentropowi ultimatum: „Jeśli do godziny 11 rząd brytyjski nie otrzyma zapewnienia o wycofaniu wojsk niemieckich z Polski, między Wielką Brytanią a Niemcami będzie stan wojny”. Przemówienie radiowe premiera do narodu, że Wielka Brytania jest w stanie wojny z Niemcami wyznaczono na godzinę 11.45. O 10.30 przyszła nagle z Foreign Office sensacyjna wiadomość, że Hermann Göring jest gotów osobiście przylecieć na rozmowy do Londynu. Chamberlain o 11.30 kazał odwołać swoje przemówienie, ale po chwili zmienił zdanie. Widocznie zrozumiał, że ryzykuje kolejną kompromitacją.
Zaledwie parę minut po przemówieniu premiera do narodu, jak zły omen, w Londynie zabrzmiały syreny alarmowe. Dwa myśliwce, które miały zaatakować „nieprzyjacielski samolot” zderzyły się w powietrzu, jeden z pilotów poniósł śmierć, stając się pierwszą brytyjską ofiarą II wojny światowej. „Nieprzyjacielem” okazał się zastępca francuskiego attaché wojskowego w Londynie, który wracał swoim samolotem z Paryża. Tego samego dnia, na południowym posiedzeniu rządu brytyjskiego zapadły dwie pierwsze decyzje wojenne: zrzucić ulotki propagandowe nad Niemcami i zbombardować Wilhelmshaven. Według doniesień wywiadu w porcie tym stało kilka wielkich niemieckich okrętów wojennych. Jednak sześć dywizjonów bombowych, które tam wysłano nie odnalazły żadnych celów i wróciły z niczym. Rozpoczynała się kampania, która do historii przeszła pod nazwami „dziwnej” lub „karcianej”, gdyż zamiast walczyć, francuscy i brytyjscy żołnierze grali w karty i osuszali kolejne butelki wina, kiedy Wojsko Polskie wykrwawiało się w boju z Niemcami, a następnie Sowietami. Nie jest to do końca sąd sprawiedliwy, gdyż mimo że francusko-brytyjskie wojska lądowe i lotnictwo rzeczywiście nie przejawiały większej aktywności, to jednak inaczej było na morzu. Tutaj flota brytyjska od pierwszych chwil wojny z Niemcami zadawała im dotkliwe straty, zwłaszcza statkom handlowym i o jakimkolwiek zawieszeniu broni nie mogło być już mowy.
Nadzieje Hitlera, że wojna z Polską będzie jedynie konfliktem lokalnym zostały więc definitywnie przekreślone, a co niektórzy przenikliwsi dowódcy niemieccy, jak szef Abwehry, admirał Wilhelm Canaris, uświadomili sobie, że Niemcy stanęły właśnie na drodze do kolejnej klęski. Globalny charakter rozpoczętej wojny w 1939 roku niewątpliwie dał Polsce szanse, że nie zostanie ona zupełnie oddana na pastwę totalitarnych sąsiadów. Dowodem tego było rychłe powołanie rządu generała Władysława Sikorskiego i odbudowa polskiej armii na Zachodzie. Był to również impuls dla prawie natychmiastowego zorganizowania w Polsce konspiracji antyniemieckiej i antysowieckiej.
Bibliografia
H. Batowski, Między dwiema wojnami 1919-1939, wyd. II uzupełnione, Kraków 2001;
A. Czubiński, Historia Polski 1864-2001, Wrocław 2002;
J.Z. Kędzierski, Dzieje Anglii 1485-1939, tom II: 1830-1939, Wrocław 1986;
autor zdjęć: Wikipedia
komentarze