Tu liczy się braterstwo, wola walki i wiara, że jest się niepokonanym. Invictus Games to wyjątkowe zawody, w których biorą udział weterani poszkodowani na misjach. Podczas sportowej rywalizacji pokonują fizyczne ułomności i wspomnienia, które budzą grozę. Udowadniają, że granica ich wytrzymałości jest... Na pewno gdzieś dalej!
Dalej, Tynek!
Do mety wyścigu kolarskiego zostało już tylko kilkanaście kilometrów. Nagle ciało odmawia posłuszeństwa, a niewyobrażalnie silny ból przeszywa nogi. – Miałem wrażenie, jakby moje mięśnie ktoś podłączył do prądu – mówi kpr. Jakub Tynka, żołnierz JW Agat, o tym co go spotkało na torze kolarskim podczas Invictus Games. Ostatnie 38 minut wyścigu pokonał na rowerze, pedałując tylko jedną nogą! Dopingowali go kibice, którzy bili brawo, krzyczeli, by jechał dalej, żeby się tylko nie zatrzymywał. W głowie Tynki najgłośniej jednak brzmiał głos jego ojca – Waldemara, który zawsze mu powtarzał: „Poddać się? To nie jest opcja dla ciebie!”. Jakub mimo ogromnego bólu pokonywał kolejne kilometry. I wtedy, z pomocą przyszli dwaj jego rywale w wyścigu – francuscy kolarze Benjamin Bouquet i Cedric Arci. Trójka weteranów przekroczyła linię mety razem. „Podziw!”, „Szacun!”, „Gratulacje!” – kibice z całego świata nie kryli podziwu. – Trzeba wielkiego hartu ducha, żeby taki dystans pokonać, pedałując jedną nogą, i to wtedy, gdy twoje ciało odmawia ci posłuszeństwa. Ale nie ma się czemu dziwić, w końcu jest od nas, z Agatu – komentowali jego przyjaciele z jednostki.
Jakub Tynka nie po raz pierwszy wykazał się nadzwyczajną wolą walki. W 2012 roku wyjechał do Afganistanu jako żołnierz 2 kompanii szturmowej 16 Batalionu Powietrznodesantowego. 4 lipca został ranny podczas patrolu. Odłamek przeciwpancernego pocisku przebił szyję, mijając o kilka milimetrów tętnicę i rdzeń kręgowy. Otarł się o śmierć, ale przeżył. Przez kolejne dwa lata walczył, by ciało odzyskało sprawność, nie miał zamiaru się poddać. Takiej postawy nauczył go ojciec. Waldemar Tynka był mistrzem Polski w pływaniu stylem dowolnym oraz motylkiem. Niestety rok temu zmarł. – Każdy mój start na Invictus Games dedykuję właśnie jemu, mojemu ojcu i bohaterowi. Wiem, że patrzy na mnie dzisiaj z góry i mam nadzieję, że jest ze mnie dumny – mówi kpr. Tynka.
„Frozen” na kryzysy
Invictus Games to igrzyska, w których zawodnicy pokonują nie tylko swoje fizyczne słabości, ale mierzą się również z tymi psychicznymi. Pomocną dłoń wyciągają przyjaciele. Podczas jednego z meczów tenisa na wózkach mierzyły się ze sobą dwa duety: amerykanie Austin Field i Brian Williams oraz Brytyjczyk Paul Guest i Holender Edwin Vermetten. O zwycięstwie miała zdecydować dogrywka. Nieoczekiwane nad głowami zawodników przeleciał śmigłowiec. To przywołało u Paula Guesta najgorsze wspomnienia z misji. Jego emocje były tak silne, że nie był w stanie dalej grać. Schował twarz w dłoniach i zaczął płakać. Jego partner w meczu Edwin Vermetten natychmiast podjechał do niego na wózku z drugiego końca kortu i mocno przytulił. Krótko ze sobą porozmawiali, publiczność na trybunach zamarła. To był niezwykle wzruszający moment. Widać było, jak Paul powoli odzyskuje spokój. Co się wydarzyło w ciągu tych kilkudziesięciu sekund? – Spojrzałem w oczy Paulowi i powiedziałem mu: „Jesteśmy zespołem, więc teraz musimy zapomnieć o tym co się zdarzyło, odpuścić to sobie!” – mówił po meczu Edwin. – Kazałem mu popatrzeć na mnie i zaśpiewać refren piosenki „Let it go!” z bajki Disneya „Frozen” – dodał Holender. Zadziałało. Ten mecz był dla holendersko-brytyjskiego teamu czymś więcej niż rywalizacją o medal, udało im się pokonać tkwiące głęboko w podświadomości wojenne traumy.
Na ich twarzach jest koszmar wojny
Sportowe zmagania na Invictus Games są dla części weteranów pewnego rodzaju terapią. Co oprócz sportu przynosi ulgę? Rozmowa, a czasem jedynie obecność przyjaciela, który rozumie, czym jest wojna. Łączą ich wstrząsające przeżycia, o których nie da się łatwo, albo w ogóle, zapomnieć. Holendrzy Luuk Veltink i Marc van de Kuilen poznali się w 2008 roku w Afganistanie w dość niezwykłych okolicznościach. Veltink przez przypadek postrzelił Kuilena. Obrażenia Marca były tak poważne, że lekarze musieli amputować mu nogi. Przez wiele lat Luuk zmagał się z depresją z tego powodu. Cierpiał, ale nie chciał z nikim o tym rozmawiać. Ani jego przyjaciele, ani rodzina nie mieli pojęcia o tym, co zdarzyło się w Afganistanie. Dopiero aktywność fizyczna pomogła mu wyjść na prostą. – Sport był bardzo ważnym elementem w procesie zdrowienia – przyznaje Luuk. Pokochał wioślarstwo, zdobywał kolejne medale, aż zakwalifikował się do Invictus Games. W zmaganiach kibicuje mu rodzeństwo. – Kiedy patrzę na jego twarz tuż przed startem, dostrzegam na niej wszystko, co przeszedł w swoim życiu. Jesteśmy bardzo dumni z tego, że jest tu, w Australii – mówią Maaik Veltink i Reneé von Amergongen-Veltink. Sport dał nowe życie również Marcowi van de Kuilenowi. Tak jak Luuk trenuje wioślarstwo, przygotowuje się nawet do Igrzysk Paraolimpijskich w 2020 roku. Luuk i Marc przyjaźnią się ze sobą i spotykają co najmniej raz w miesiącu. Podczas Invictus Games wiosłują w jednym zespole. – Czasami dostajemy po tyłkach, czasami zdobywamy medal. Ale przede wszystkim świetnie się bawimy. Naprawdę jest niesamowicie być tu z przyjacielem, takim jak Luuk – przekonuje Kuilen.
Pokonać lęki
Czasem nawet spektakularne zwycięstwa podczas Invictus Games schodzą na dalszy plan wobec wzruszających gestów i życzliwości, jaką okazują swoim rywalom zawodnicy. Tak było chociażby po jednym z wyścigów pływackich, gdy brytyjskie pływaczki Poppy Pawsey i Sara Robinson padły sobie w ramiona i długo przytulały się, płacząc ze wzruszenia. Komentatorzy zawodów nie mieli pojęcia dlaczego, bo przecież żadna z nich nie zajęła pierwszego miejsca. Jakby zapomnieli, że w Invictus Games walka o zwycięstwo wcale nie polega na tym, by być pierwszym na mecie. W zawodach pływackich stylem dowolnym na 50 m dla kobiet Poppy Pawsey, była żołnierka Royal Marines, która odeszła ze służby z powodu choroby, zdobyła ósme miejsce. Kiedy zmęczona wyszła z basenu, rozejrzała się wokół, szukając swojej koleżanki Sary Robinson z brytyjskiej armii. Kiedy zobaczyła, że ta nie daje już rady, wskoczyła z powrotem do wody i podpłynęła do niej. – Potrzebowała mnie, więc musiałam i chciałam być przy niej – tłumaczyła później Pawsey. Kiedy z pomocą Poppy Sarah ukończyła wyścig, powiedziała, że to dla niej wydarzenie symboliczne, jedno z najważniejszych w jej życiu. – Jestem dumna z tego, że dopłynęłam do końca i pokonałam panikę. Płakałam ze wzruszenia, ale i uśmiechałam się, bo jestem po prostu szczęśliwa – mówiła Sarah.
Wszystkie wypowiedzi weteranów pochodzą z informacji prasowych zamieszczonych na stronie https://www.invictusgames2018.org/
O tym, jakie znaczenie dla weteranów poszkodowanych podczas misji ma sportowa rywalizacja i udział w igrzyskach opowiada Tomasz Kozłowski, psycholog specjalizujący się w sytuacjach kryzysowych.
Czy aktywność fizyczna i udział w sportowej rywalizacji są terapią dla ludzi dotkniętych traumami z pola walki?
Tomasz Kozłowski: Sport nie jest remedium na traumę. W takich przypadkach bardzo często niezbędne są interdyscyplinarne działania specjalistów. Sport z całym swoim zapleczem jest natomiast świetnym uzupełnieniem takiego leczenia.
Czy sukcesy, które weterani odnoszą na przykład podczas Invictus Games, stają się dla nich motywacją do działania?
Badania psychologiczne pokazują, że dla zespołów, które zmagają się z takimi wymaganiami jak działania wojenne bądź bardzo trudne zadania, czasami cenniejsze są porażki. Może się to wydawać zaskakujące, nie zapominajmy jednak, że na opisywanych zawodach spotykają się ludzie, których łączą nie tylko dramatyczne doświadczenia, ale również świadomość tego, czym jest właśnie porażka i jak bardzo łączy ludzi, którzy wspólnie jej doświadczają. Nie zrozumie ich nikt, kto nie przeżył tego na własnej skórze. Na tego typu zawodach przegrana nie wywołuje smutku, a daje poczucie „bycia razem” w trudnych sytuacjach, bo nie o medale czy podium tutaj chodzi, a o kultywowanie i poszerzanie wspólnoty. Uczestnicy tych zmagań zdają sobie wówczas sprawę z tego, że muszą się nawzajem wspierać, dawać siłę w gorszych chwilach i wspólnie celebrować te lepsze.
Wyniki rywalizacji schodzą więc na dalszy plan?
Zdecydowanie. To czego dokonują podczas zawodów to upamiętnienie przeszłości, tego co robili podczas działań wojennych, braterstwa broni, przyjaźni, wspólnych trudów i zmagań.
Skąd Jakub Tynka, kolarz, który pokonał część trasy wyścigu kolarskiego, pedałując jedną nogą, czerpał swoją siłę?
Za tym niezwykłym hartem ducha może stać coś znacznie większego niż jedynie potrzeba ukończenia wyścigu. W tym roku przeprowadziłem projekt zakładający wykonanie w ciągu jednego dnia stu skoków ze spadochronem. Całą akcję zadedykowałem Marcie, ciężko chorej pięcioletniej dziewczynce, która zmarła w kwietniu tego roku. To dziecko było dla mnie tak potężną motywacją, że byłbym w stanie skoczyć i dwieście razy. Myślę, że na podobnych zasadach funkcjonują weterani, którzy każdego dnia pokonują swoje słabości. Stoi za tym coś znacznie większego, właściwie coś wielkiego: może pamięć o kolegach, a może świadomość tego, że walczyli o najwyższe wartości, jak demokracja, wolność, swobody i prawo do zwykłego życia – robili coś, co miało ponadwymiarowe znaczenie. Być może podobna, głęboka i osobista motywacja oparta o coś dla niego niezwykle ważnego, pozwoliła Jakubowi Tynce pokonać ostatnie kilometry trasy wyścigu, mimo bólu, który innemu człowiekowi nie pozwoliłby jechać dalej.
W zawodach widać też, jak dużą moc ma przyjaźń...
Owszem, ale chodzi również o świadomość tego, że łączy ich podobna, bardzo trudna przeszłość. Sport, a takie zawody jak Invictus Games szczególnie, jest bezcenną platformą spotkania dla tych ludzi. Są ze sobą nie tylko na bieżni, w wodzie czy w powietrzu. Kiedy schodzą z areny rywalizacji, zaczynają ze sobą po prostu rozmawiać. Być może o tym, co zdarzyło się wiele lat temu, może o swoich traumach, może o sposobach pokonywania obecnych życiowych trudności, które przeplatane są ciężkimi psychologicznymi konsekwencjami przebywania w sytuacji stałego zagrożenia życia. Odnajdują w sobie nie rywali, ale osoby, które „wiedzą, o co chodzi”. Choroby, które ich dotknęły traktowane są w różny sposób. Dla jednych to będzie jak kara (tak niektórzy chorzy interpretują swój los), dla innych dolegliwości staną się wrogiem do pokonania w kolejnej bitwie, ale są też tacy, u których choroba wyzwoli potrzebę pomagania i dodawania siły innym pokrzywdzonym. Tę potrzebę opieki mogą realizować m.in. podczas takich wydarzeń jak Invictus Games, kiedy pomagają sobie nawzajem i w tym również odnajdują motywację do działania i swojej własnej walki.
Strategicznym partnerem polskiej reprezentacji weteranów na Invictus Games Sydney 2018 oraz sponsorem relacji z zawodów jest Polska Grupa Zbrojeniowa.
autor zdjęć: www.invictusgames2018.org
komentarze