Takiego dyżuru nie miała jeszcze żadna z załóg ratowniczych Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej. Śmigłowiec W-3RM Anakonda z lotniska w Gdyni-Babich Dołach trzy razy podrywał się wczoraj z lotniska i leciał nad Bałtyk, by nieść pomoc poszkodowanym w różnego rodzaju zdarzeniach. Wszystkich udało się uratować.
Dyżur rozpoczęty w poniedziałek o ósmej rano początkowo przebiegał spokojnie. Pierwszy sygnał załoga Anakondy dostała około południa. Pomocy potrzebował pracownik platformy wiertniczej, u którego lekarz stwierdził zapalenie wyrostka. Śmigłowiec wystartował o 12.28, a pół godziny później był już w rejonie akcji. – Platforma znajduje się 22 mile morskie na północ od Łeby. W przeliczeniu to 40,7 kilometra – mówi kmdr ppor. Czesław Cichy, rzecznik Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej. Pracownik został wciągnięty na pokład Anakondy. O 13.25 śmigłowiec dotarł do Gdyni, mężczyzna zaś trafił do czekającej na lotnisku karetki pogotowia. – Był przytomny, w stabilnym stanie – relacjonuje kmdr ppor. Cichy.
Alarm! Dziecko za burtą
Nieco ponad trzy godziny później śmigłowiec znów leciał nad Bałtyk. Załoga została zaalarmowana, że na Zatoce Puckiej z żaglówki wypadła 13-letnia dziewczynka. – Ta akcja była zdecydowanie najtrudniejsza – przyznaje kpt. pil. Janusz Żytko, dowódca załogi Anakondy. – Tak jest zawsze, gdy na morzu poszukuje się człowieka – dodaje. Na rozległej przestrzeni trudno dostrzec niewielką sylwetkę. A nawet jeśli to się uda, można ją łatwo stracić z oczu, zwłaszcza gdy morze jest wzburzone. W tym jednak przypadku załoga śmigłowca, a przede wszystkim poszkodowana, mieli sporo szczęścia. – Dziewczynkę zobaczyliśmy natychmiast po dotarciu w rejon poszukiwań. Aby oznaczyć miejsce, gdzie się znajdowała, ratownik zrzucił z pokładu racę. Po chwili mieliśmy już dziecko na pokładzie – opowiada kpt. pil. Żytko.
Dziewczynka była w szoku, lekarz stwierdził też, że jest wyziębiona. W wodzie najprawdopodobniej przebywała co najmniej pół godziny. Wcześniej brała udział w zajęciach szkółki żeglarskiej. W żaglówce płynął z nią 12-letni kolega. Kiedy łódź się przewróciła, on także znalazł się w wodzie. Został jednak wyłowiony przez przepływającą w pobliżu jednostkę Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa. Oprócz śmigłowca w poszukiwanie dziewczynki zaangażowane były właśnie dwie jednostki SAR. Ostatecznie historia zakończyła się szczęśliwie.
– Dziewczynka, która wpadła do wody, ubrana była w piankę, miała też na sobie kapok. To uratowało jej życie – przyznaje kmdr ppor. Cichy. Warto pamiętać, by podczas rejsów po morzu mieć przy sobie racę albo szczelnie opakowany telefon komórkowy. Umożliwią one wezwanie pomocy – dodaje.
Na ratunek po raz trzeci
Tymczasem dyżurujący helikopter o 20.51 został poderwany po raz trzeci. Tym razem sygnał do służb ratowniczych przyszedł ze statku „Ziemia Cieszyńska”. Jeden z jego pasażerów doznał urazu mózgu. – Statek stał na kotwicowisku, w niewielkiej odległości od brzegu. Wiał jednak silny wiatr, a morze było tak wzburzone, że nie można go było przetransportować na ląd w inny sposób niż śmigłowcem – wyjaśnia kmdr ppor. Cichy. Anakonda znalazła się nad jednostką po 13 minutach lotu. O 21.10 poszkodowany został podjęty z pokładu za pomocą trójkąta ratowniczego. Sześć minut później był już w karetce, która czekała na lotnisku w Gdyni-Babich Dołach.
Załoga zakończyła dyżur dziś o ósmej rano. – Rozmawiałem na jego temat z naszymi lotnikami. Przyznają oni, że bywały już dyżury z dwoma akcjami. Ale takiego z trzema podczas doby żaden z nich nie pamięta – podkreśla kmdr ppor. Cichy.
Ten dzień okazał się szczególny zwłaszcza dla drugiego pilota. Ppor. pil. Paweł Estal pełni dyżury od 1 lutego. Dotychczas nie miał jednak okazji brać udziału w akcji ratowniczej. – To było rzeczywiście mocne otwarcie, ale prawdę mówiąc nawet nie miałem czasu się nad tym zastanowić – podkreśla pilot.
W składzie załogi byli: kpt. pil. Janusz Żytko (dowódca załogi), ppor. pil. Paweł Estal (drugi pilot), ppor. Tomasz Puzio (lekarz pokładowy), st. chor. szt. Stanisław Czujkowski (ratownik) oraz st. chor. szt. Grzegorz Malski (technik pokładowy).
W tym roku śmigłowce BLMW uczestniczyły w 16 akcjach ratowniczych. Ostatnie dni okazały się pod tym względem szczególnie intensywne. – Większość przypadków nie miała związku z wakacjami, ale rzeczywiście wzmożony ruch nad morzem zwiększa ryzyko wystąpienia różnego rodzaju incydentów – przyznaje kmdr ppor. Cichy. Sam Bałtyk jest morzem stosunkowo niewielkim, ale bardzo zatłoczonym. – Każdej doby przebywa na nim od 2,5 do 3 tysięcy jednostek. Na morzu dochodzi do około 120 różnego rodzaju wypadków rocznie – mówi kmdr ppor. Cichy.
BLMW to jedyna w kraju formacja lotnicza, która przez całą dobę jest gotowa prowadzić działania poszukiwawczo-ratownicze na Bałtyku. Strefa przypisana polskim służbom liczy 30 tysięcy kilometrów kwadratowych. W ramach krajowego systemu ratownictwa na lotniskach w Gdyni-Babich Dołach i Darłowie 24-godzinne dyżury pełnią załogi śmigłowców W-3RM Anakonda oraz Mi-14PŁ/R. Wspomaga je samolot Bryza z bazy w Siemirowicach.
Od początku lat 90. ubiegłego wieku załogi śmigłowców i samolotów lotnictwa morskiego uczestniczyły w 574 akcjach ratowniczych i udzieliły pomocy 304 osobom.
autor zdjęć: kmdr ppor. Czesław Cichy
komentarze