Był niemal równolatkiem II Rzeczypospolitej. – Gdy Polska na nowo powstała, miałem rok. Należę do pokolenia, które wychowało się w wolnej i niepodległej Rzeczypospolitej. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że jesteśmy odpowiedzialni za losy państwa – podkreślał w wywiadach Ryszard Kaczorowski, ostatni prezydent RP na uchodźstwie.
W młodości najwięcej czasu poświęcał harcerstwu. To ono stało się jego pasją. Był instruktorem, drużynowym i opiekunem na letnich obozach. Zapamiętał swoje spotkanie z weteranem powstania styczniowego i marszałkiem Józefem Piłsudskim. Obaj powiedzieli mu to samo: „Rośnij zdrowo, chłopcze, będziesz potrzebny Polsce". Gdy armia sowiecka weszła do Białegostoku, w którym mieszkał i wychowywał się Kaczorowski, współtworzył struktury Szarych Szeregów. W 1940 roku został aresztowany przez NKWD. Wyrok śmierci zmieniono mu na 10 lat robót w łagrach na Kołymie. Po dwóch latach został uwolniony i trafił do armii generała Władysława Andersa. Przeszedł z nią cały szlak bojowy.
Po wojnie nie wrócił do Polski. Skończył studia w Szkole Handlu Zagranicznego w Wielkiej Brytanii. Tam ożenił się z sybiraczką Karoliną Mariampolską. Najbardziej zaangażował się w działalność na obczyźnie po przejściu na emeryturę w 1986 roku. W rządzie na uchodźstwie otrzymał tekę ministra spraw krajowych. Dwa lata później prezydent Kazimierz Sabbat wyznaczył go na następcę prezydenta. 19 lipca 1989 roku, tego samego dnia, w którym Zgromadzenie Narodowe wybrało na prezydenta generała Wojciecha Jaruzelskiego, Kazimierz Sabbat zmarł nagle na ulicy Londynu. – Byłem z żoną w teatrze. Gdy wychodziliśmy, podjechała taksówka, z której wysiadło dwóch ministrów rządu emigracyjnego. Kiedy powiedzieli, co się stało, pojechaliśmy do siedziby prezydenta i rządu. Tam w obecności kilku osób złożyłem przysięgę – wspominał Ryszard Kaczorowski.
Po prawie półtora roku pełnienia funkcji, 22 grudnia 1990 roku ostatni prezydent Rzeczypospolitej na uchodźstwie przekazał pierwszemu wybranemu w wolnych wyborach prezydentowi Lechowi Wałęsie insygnia władzy II RP.
Resztę życia spędził w Wielkiej Brytanii, ale często odwiedzał Polskę. Jego współpracownicy wspominają, że był bezpośredni, towarzyski, miał ogromne poczucie humoru, był niezwykle szarmancki. – Kiedy szedł, od razu było wiadomo, że idzie Ktoś. Wszyscy czuli, że jest to niezwyczajny człowiek – opowiadał Tomasz Piotrowski, długoletni dziennikarz Radia Wolna Europa, na łamach „Gazety Wyborczej”.
Białostocki historyk profesor Adam Czesław Dobroński spotkał się z prezydentem kilka dni przed jego wylotem do Warszawy i Katynia. Jak mówił „Gazecie Wyborczej”, prezydent bardzo chciał, aby do Katynia poleciała z nim żona lub starsza córka. Pierwsza z nich czuła się jeszcze nie najlepiej po przebytej operacji, druga nie miała paszportu polskiego. – W takiej sytuacji z radością propozycję wspólnego lotu przyjął ksiądz prałat Bronisław Gostomski, spowiednik prezydenta – mówił Dobroński.
Jan Mokrzycki, wiceprezes zjednoczenia Polskiego w Wielkiej Brytanii, napisał po jego śmierci w londyńskim „Dzienniku Polskim”: „Mówi się, że nie ma osób niezastąpionych. W wypadku Pana Prezydenta to twierdzenie nie jest prawdziwe – prezydenta Kaczorowskiego nikt ani nic nie zastąpi”.
autor zdjęć: arch. PZ
komentarze