Chyba wszyscy pamiętamy filmik, na którym żołnierze armii izraelskiej w pełnym umundurowaniu tańczą do popularnej popowej piosenki. Oczywiście, że było to wbrew przepisom. Oczywiście, że nie stała za tym potrzeba tworzenia wielkiej sztuki, a zwykła, żołnierska nuda. Ale też jestem przekonany, że tych kilku żołnierzy dla rozładowania napięcia w tamtym rejonie świata zrobiło swoim tańcem więcej niż wielu wojskowych strategów i dyplomatów – pisze Marcin Rzymski z Biura Rektora Akademii Obrony Narodowej.
Grupa studentów Akademii Obrony Narodowej rzuciła pomysł założenia teatru tańca. Pod tekstem o tej inicjatywie od razu pojawił się komentarz, że komuś chyba pomyliły się uczelnie. Rozumiem, o co chodziło autorowi tej złośliwości. I kompletnie się z nim nie zgadzam.
Proszę sobie przypomnieć scenę z „Cyrulika syberyjskiego”. Najpierw jest, co prawda, froterowanie parkietu, potem nauka tańca ze szczotką – atrapą partnerki, ale wreszcie dochodzi i do samego balu, na którym kadet nie może się skompromitować nieznajomością kroków.
Także w Polsce do II wojny światowej w szkołach wojskowych uczono tańca. Ba, bywało, że przy jednostkach istniały zespoły baletowe. Wychodzono ze słusznego założenia, że elita społeczeństwa, jaką wówczas było wojsko, musi być nie tylko wszechstronnie wykształcona, ale także mieć odpowiednie maniery i szerokie horyzonty. Oficer miał się nie tylko odnaleźć w polu walki, ale też w teatrze, na balu, w rozmowie z damą. Musiał mieć pojęcie o poezji, filozofii, odkryciach naukowych.
Czasy się zmieniają. Wojsko również. Znam wielu żołnierzy, którzy mają artystyczne pasje. Ktoś gra na perkusji, ktoś rysuje. Często jednak mówią o tym szeptem, tak aby dowódca i koledzy nie dowiedzieli się i nie rzucili, że coś się komuś chyba pomyliło. Wojsko to przecież poważna sprawa. Dla twardzieli.
Zresztą nie tylko wojsko ma dziś kłopot z kulturą. W dobie kryzysu cięcia wydatków zawsze w pierwszej kolejności dotyczą teatrów, filharmonii, galerii, bibliotek. Wiadomo, z braku kultury jeszcze nikt nie umarł. Tymczasem eksperci od gospodarki ostrzegają, że takie traktowanie kultury jest krótkowzroczne. Kontakt z kulturą podnosi jakość życia. Jest zatem, podobnie jak edukacja, opłacalny ekonomicznie, jako swego rodzaju inwestycja. Bo to – mówią – dobra stymulacja, abyśmy chcieli lepiej, więcej, ładniej. Czy bezpieczniej? Jak najbardziej. Społeczeństwo korzystające z dóbr kulturalnych jest mniej podatne na ekstremizmy polityczne. Tak więc kultura, podobnie jak edukacja, w przyszłości coraz bardziej będzie systemowo wspomagać działania na rzecz bezpieczeństwa, a nie z nimi konkurować.
To nie musi być zresztą od razu wielka sztuka. Nawet lepiej, jeśli nie. Inicjatywy oddolne, niezhierarchizowane i niesformalizowane, działające na pograniczu oficjalnego obiegu kulturalnego, np. w kulturze studenckiej, bywają bardziej skuteczne, niż formy zinstytucjonalizowane, które siłą rzeczy są bardziej zachowawcze. Wszyscy chyba pamiętamy filmik, na którym armia izraelska w pełnym umundurowaniu tańczy do znanego kawałka muzyki pop. Oczywiście, że było to wbrew przepisom. Oczywiście, że nie stała za tym jakaś potrzeba tworzenia wielkiej sztuki, a zwykła, żołnierska nuda. Ale też jestem przekonany, że tych kilku żołnierzy dla rozładowania napięcia w tamtym rejonie świata zrobiło swoim tańcem więcej niż wielu wojskowych strategów i dyplomatów.
Dlatego kibicuję studentom AON i trzymam kciuki za powodzenie ich teatru, wbrew tym, którzy myślą stąd–dotąd. I oby nie skończyli jak wspomniani żołnierze izraelscy, którzy, jak niesie plotka internetowa, jednak dostali od przełożonych dyscyplinarki.
komentarze