Z prof. Januszem Odziemkowskim o budowaniu tożsamości narodowej, wychowaniu patriotycznym i obywatelskim w dwudziestoleciu międzywojennym rozmawia Magdalena Kowalska-Sendek.
Czym dla Pana jest patriotyzm? Jak powinniśmy definiować to pojęcie?
Jestem zwolennikiem prostych definicji. Dla mnie patriotyzm to przede wszystkim kochanie swojego kraju, dbanie o jego dobro. I nie ważne, czy dbamy o kraj, pracując dla niego, troszcząc się o jego rozwój, płacąc podatki, czy – jak żołnierze – w chwili zagrożenia walcząc za ojczyznę. Patriotyzm to mądra miłość własnego kraju, niewywyższająca go ponad inne.
Czy definicja, którą Pan przytoczył, jest uniwersalna? Sprawdziłaby się także w międzywojniu?
Moim zdaniem, tak. Nie ma znaczenia, czy mówimy o patriotyzmie dzisiaj, czy pięćdziesiąt albo sto lat temu, bo jego kościec pozostaje ten sam. Pojęcie to jest jednak obudowywane przez socjologów, psychologów i innych badaczy. Przed laty zadawano sobie jedno pytanie: czy jestem gotowy oddać życie za kraj? Tych, którzy byli zdecydowani na największe poświecenie, nazywano patriotami. W dwudziestoleciu międzywojennym obserwujemy właśnie patriotyzm walki. Wynikało to jednak z ówczesnych zagrożeń.
Po latach zaborów była silna potrzeba odbudowywania patriotyzmu.
Ogromna! Ludzie mieli świadomość, czym jest życie bez własnego państwa. Proszę pamiętać, że ci, którzy w II Rzeczypospolitej tworzyli programy szkolne i budowali państwo, sami wychowywali się w czasie zaborów. Poza tym na emocje patriotyczne wpływało poczucie zewnętrznego zagrożenia. Polska była między dwoma mocarstwami, które nie ukrywały swoich zamiarów. To bardzo mocno oddziaływało na wyobraźnię. Rozbudzano więc w ludziach uczucie przywiązania do własnego państwa. Polacy byli dumni z kraju, dumni z osiągnięć przodków, czuli się współodpowiedzialni za kształt Polski. Budowanie patriotyzmu nie było jednak w II RP proste. Przez 120 lat mieliśmy do czynienia z budowaniem przez zaborców patriotyzmu rosyjskiego, austriackiego, pruskiego – to nie mogło pozostać bez wpływu na rozwój polskiego patriotyzmu w XIX stuleciu.
W jaki sposób kształtowano postawy patriotyczne? Jak wychowywano młode pokolenie?
Przede wszystkim robiła to szkoła, a także różnego rodzaju organizacje skupiające młodzież i starsze pokolenie. Mocno eksponowano wychowanie państwowe i obywatelskie.
Można zatem przyjąć, że rozbudzanie miłości do ojczyzny było głównym celem wychowawczym w tamtym czasie.
W 1921 roku na spotkaniu Rady Wojennej dyskutowano o przyszłości Polski. Zgodzono się wówczas z diagnozą, że mniej więcej za 20 lat kolejne pokolenie stanie w obliczu nowej wojny. I nie będzie to wojna o ziemię, lecz o istnienie państwa. Jasne więc było, że aby zwyciężyć, do walki musi stanąć cały naród. Uznano, że pokolenie dorastające już w niepodległej ojczyźnie należy do takiej walki dobrze przygotować. Tak, aby nie powtórzył się scenariusz z lat 1918 i 1919, kiedy duża część młodzieży starała się za wszelką cenę uniknąć służby w Wojsku Polskim i wysłania na front. Dlatego budzenie patriotyzmu w Polsce, którą zamieszkiwały przecież liczne mniejszości narodowe, było jednym z naczelnych zadań. Wychowaniem wspólnie zajmowały się szkoły, wojsko i różne organizacje. I co ciekawe, to zadanie wykonywano bardzo dobrze.
Dużą rolę w edukacji odegrała także literatura polskiego romantyzmu. Do szkół wrócili Mickiewicz, Słowacki…
Rzeczywiście bardzo mocno uderzano w tę nutę. Starano się wpoić młodzieży przekonanie, że wielkie dzieła zależą od indywidualnych postaw uczestników wydarzeń. Chętnie odwoływano się do bohaterów epoki romantyzmu, ukazywanych m.in. w dziełach Mickiewicza i Słowackiego. Wzorca „romantycznej” żołnierskiej postawy dostarczała choćby „Reduta Ordona” – dobry żołnierz walczy do samego końca. O tym, jak silne emocje potrafiły wzbudzić myśli zawarte w literaturze epoki romantyzmu, świadczy autentyczne zdarzenie z września 1939 roku. Warszawskiej Woli bronił wtedy 40 Pułk Piechoty Dzieci Lwowskich, składający się w 40% z żołnierzy narodowości ukraińskiej. Do końca utrzymał on swoje pozycje, a kiedy rozeszła się wieść o kapitulacji, wzburzeni żołnierze przyszli do dowódcy, oznajmiając, że się nie poddadzą, a kiedy nadejdą Niemcy, wysadzą się w powietrze wraz z nimi, tak jak zrobił to Ordon w 1831 roku. To jeden z wielu przykładów, jak umiejętnie propagowane wzorce postaw z epoki romantyzmu potrafiły oddziaływać na żołnierzy.
Czy w wojsku istniały również odpowiednie programy edukacyjne?
Armia była zbiorowiskiem młodych ludzi oderwanych na dwa lata od swego środowiska. To stwarzało szansę długofalowego oddziaływania wychowawczego i edukacyjnego. Przygotowano wielowątkowe programy kształcenia dla żołnierzy. Były prowadzone pogadanki pogłębiające wiedzę o współczesnej Polsce, prawach i obowiązkach obywatela, lekcje historii. Podczas drugiego roku służby organizowano dla żołnierzy wycieczki do Centralnego Okręgu Przemysłowego, na Śląsk, do Warszawy, Gdyni czy Krakowa. Chodziło o to, by pokazać przemysł, rozwój kraju, zabytki, wielowiekową historię, by budować podziw i poczucie dumy z ojczystego kraju. Dla chłopaków z wiosek i małych miejscowości zetknięcie z wielkimi miastami, przemysłem, bogactwem zdobyczy cywilizacyjnych było szokiem w dobrym tego słowa znaczeniu. Polska jawiła się im niemal jako potęga. Dumę z kraju i z wojska, w którym służyli, rozbudzały popularne wówczas lektury, m.in. powieści Sienkiewicza, Kraszewskiego, wystawiane w teatrach sztuki o wydźwięku patriotycznym. Prowadzono na nie żołnierzy w ramach wychowania patriotycznego. A podczas nauki o historii własnego pułku często celowo wyolbrzymiano zwycięstwa i chwałę.
Budowanie postaw patriotycznych w armii nie było proste, choćby dlatego, że obok Polaków w szeregu służyli m.in. Ukraińcy, Białorusini czy Niemcy.
Zdawano sobie z tego sprawę, dlatego w siłach zbrojnych powstał program edukacyjny, uwzględniający fakt pozostawiania na służbie wielu żołnierzy narodowości niepolskiej. Chodziło o to, by w odpowiedni sposób do nich trafić. Wiadomo było, że Niemcom nie zaimponuje się rozwojem gospodarczym w Polsce, więc odwoływano się do wartości im bliskich. Mówiono o poczuciu odpowiedzialności, karności i przysiędze wojskowej. I to zdawało egzamin. Na Ukraińców i Białorusinów starano się oddziaływać poprzez przywoływanie wspólnej przeszłości, oczywiście z zacieraniem niektórych wydarzeń. Przekonywano, że jeśli będą lojalnymi obywatelami, to skorzystają ze wszystkich praw przysługujących obywatelom Rzeczypospolitej. Służących w polskiej armii Ukraińców podzielono na dwie grupy. Pierwszą tworzyli ludzie, których nie można było spolonizować, drugą – żołnierze, którzy byli podatni na wpływy. I na tej ostatniej się koncentrowano, chcąc uczynić z zaliczonych do niej żołnierzy lojalnych obywateli, gotowych do poniesienia ofiary życia w obronie ojczyzny.
Armię nie tylko szkolono, lecz także w nią inwestowano. Nakłady na zbrojenia w tamtych latach były ogromne.
Wydatki na armię były nieporównywalnie wyższe niż teraz. Około 25% budżetu państwa przeznaczano na wojsko. Dodatkowo, dzięki ofiarności społeczeństwa, zebrano duże kwoty na Fundusz Obrony Narodowej i Fundusz Obrony Morskiej. Ponieważ było poczucie zagrożenia zewnętrznego, nikt się takim kosztom nie sprzeciwiał.
Czy wychowane w duchu patriotyzmu pokolenie II RP zdało swój egzamin?
Zdecydowanie! Udowodnił to rok 1939, kiedy wszyscy solidarnie stanęli do walki z okupantem. W okresie poprzedzającym wybuch wojny mieliśmy mniej dezercji z wojska niż armia niemiecka. Przez 20 lat, tak jak założono, wychowano pokolenie Polaków, które potrafiło myśleć kategoriami dobra ojczyzny. Patriotów, którzy nie wahali się ginąć za kraj. To moim zdaniem największa wartość, depozyt, jaki II Rzeczpospolita przekazała kolejnym pokoleniom. Wzorce ukształtowane za II RP wpłynęły na losy Polski Ludowej i nas samych.
Co Pan ma na myśli?
Pokolenie, które stworzyło Szare Szeregi, Armię Krajową, Bataliony Chłopskie i inne organizacje, wiedziało, że warto walczyć za kraj i głęboko wierzyło w powodzenie tej walki. Ze swoimi wartościami weszło w nową rzeczywistość Polski Ludowej. Władze komunistycznej Polski podzieliły społeczeństwo niejako na dwie kategorie. Jedną tworzyli byli oficerowie, urzędnicy, funkcjonariusze państwowi, ludzie starsi, których uznano za mało podatnych na komunistyczną indoktrynację. Drugą – młodzież i dzieci, i właśnie tę grupę postanowiono poddać intensywnemu procesowi wychowania na ludzi socjalizmu, utożsamiających się z partią i jej celami. W tej walce o wychowanie nowego pokolenia, o zaszczepienie mu ideałów, którymi miało się kierować w życiu, zwyciężyli rodzice – czyli pokolenie wychowane w II Rzeczypospolitej. Zwyciężyli, chociaż władza miała w swych rękach szkołę i olbrzymi aparat propagandowy. Kto wie, może gdyby wartości wpojone przed wojną były zbyt słabo ugruntowane, rodzice nie zdołaliby wychować pokolenia zdolnego do stworzenia „Solidarności” i przetrwania presji stanu wojennego.
A dziś ponownie słyszymy odwołania do II Rzeczypospolitej…
Bo II RP to przykład na to, że w krótkim czasie można było dokonać wielkich rzeczy. Ze zatomizowanego społeczeństwa stworzono jedność. A co mamy dziś? Badania pokazują, że zaledwie kilkanaście procent ankietowanych jest gotowych z bronią walczyć za ojczyznę. Obecnie inaczej oceniamy niektóre kwestie. Ludzie są mniej gotowi do poświęceń, bardziej cenią sobie wygodne życie. Ale oczywiście to nie jest sprawa wyłącznie polska. To cecha charakterystyczna dzisiejszej cywilizacji.
Swego rodzaju kryzys wartości?
Na to składa się wiele spraw, m.in. nie do końca przemyślana polityka państwa. Dumę z osiągnięć tłumi wiele uciążliwości życia codziennego, gigantyczna biurokracja, irytujące niedociągnięcia w różnych dziedzinach działania państwa. Poza tym społeczeństwo obywatelskie przeżywa kryzys. Politycy kiedyś bardziej szanowali swoje słowa, bardziej zależeli od wyborców. Dziś Polacy mają poczucie, że mimo uczestnictwa w życiu publicznym, mimo głosowania mają niewielki wpływ na zmiany. Musimy czuć się współgospodarzami we własnym kraju – wtedy patriotyzm znów będzie silniejszy.
Prof. dr hab. Janusz Odziemkowski jest historykiem, specjalizuje się w historii powszechnej oraz historii Polski XIX i XX wieku, historii politycznej i wojskowości. Obecnie jest wykładowcą akademickim, pracownikiem Wydziału Nauk Historycznych i Społecznych Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
autor zdjęć: Jarosław Wiśniewski