Zmienne oblicze wojny przynosi czasem powrót do, wydawałoby się, dawno przebrzmiałych sposobów walki.
Drążenie podkopów mających spowodować zawalenie się obleganych umocnień już w starożytności było sposobem zdobywania ufortyfikowanych miast i twierdz. Wynalezienie prochu, w połączeniu z rozwojem techniki górniczej, sprawiło zaś, że u progu czasów nowożytnych powszechna była wojna minowa. Wystarczy przytoczyć jeden przykład: w czasie słynnego oblężenia Wiednia w roku 1683 wojska tureckie dzięki wysadzeniu jednego z bastionów były o krok od zdobycia miasta. Gdyby nie polska odsiecz pod wodzą Jana III Sobieskiego, jego upadek byłby kwestią dni.
Z czasem powstała rozbudowana strategia i taktyka wojny podziemnej. Drążono fałszywe i prawdziwe podkopy, powstawały liczone w setkach metrów labirynty chodników kontrminowych, podsłuchowych i komunikacyjnych. O wygranej często decydowało maskowanie i szybkość. Zwyciężał ten, kto skrycie zdołał zbliżyć się do tuneli przeciwnika i wcześniej zdetonować swe miny. Powstanie w XIX wieku twierdz fortowych spowodowało, że znaczenie wojny minowej zmalało, ale nie zapomniano o niej całkowicie. Tam, gdzie toczono walki pozycyjne, prędzej czy później zaczynano drążyć podkopy i zakładać miny, które miały zniszczyć okopy nieprzyjaciela. Tak było na przykład w czasie amerykańskiej wojny secesyjnej. Oblegany przez jankesów Petersburg nie został zdobyty w ten sposób tylko dlatego, że żołnierze Unii nie potrafili pokonać krateru powstałego w miejscu szańców konfederackich po eksplozji zbyt wielkiej miny.
Prawdziwy renesans, jeśli chodzi o podkopy, nastąpił podczas I wojny światowej. Najpierw walczący szukali pod ziemią schronienia przed niszczycielskim ogniem artylerii. Potem powrócono do drążenia chodników minowych pod najbardziej niedostępnymi redutami wroga. Celowali w tym zwłaszcza Brytyjczycy, którzy, szykując się do ofensywy nad Sommą w 1915 roku, założyli dwie ogromne miny. Przygotowując kolejną ofensywę pod Ypres w 1917 roku, aż przez 18 miesięcy drążono skomplikowany system tuneli, który miał przyczynić się do przełamania frontu. Z punktu widzenia techniki było to niezwykłe dzieło – z przygotowanych 22 min, zawierających około 600 t materiałów wybuchowych, Niemcy wykryli tylko jedną. Nawet dziś trudno sobie wyobrazić przerażające skutki ich jednoczesnej eksplozji – śmierć poniosło około 10 tys. Niemców, a kilkakroć więcej zostało rannych. Wprawdzie wojska brytyjskie bez większego trudu zajęły to, co pozostało z silnie umocnionego grzbietu wzgórz w okolicach Messines – Wytschaete, a brytyjski premier Lloyd George twierdził, że odczuł eksplozję w swym gabinecie na Downing Street w Londynie, jednak ogólnie efekty okazały się mizerne. Rację miał pomysłodawca całego przedsięwzięcia, gen. Herbert Plumer, który dzień przed bitwą powiedział: „Panowie, może jutro nie stworzymy historii, ale na pewno zmienimy geografię”. I taki też był skutek trzeciej bitwy pod Ypres.
W czasie kolejnej wojny, ze względu na jej zasadniczo manewrowy charakter, klasyczne prace minerskie podejmowano sporadycznie. Starano się zapewnić wojsku odporne na zniszczenie stanowiska bojowe, a cywilom bezpieczne schronienie.
Zimna wojna nie doprowadziła do istotniejszych zmian. Z tuneli i jaskiń korzystały wojska strony słabszej, szukając w nich ukrycia przed wrogiem. Tak działo się już w czasie wojny koreańskiej. W Wietnamie siły komunistyczne budowały przemyślane i dobrze wyposażone kryjówki o rozległej sieci tuneli i różnorodnym przeznaczeniu. Używali ich także afgańscy mudżahedini, walczący w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku z armią radziecką.
W ostatnich dekadach można obserwować ponowne zainteresowanie podziemnymi instalacjami. W krajach bogatych rezygnuje się z pomysłów likwidacji schronów, a nawet stara się przywrócić ich gotowość. Nadal istnieją podziemne silosy rakiet jądrowych. Okazuje się jednak, że instalacje podziemne to nie tylko domena bogatych.
Islamista z kilofem
Jednym z elementów operacji antyterrorystycznych w Iraku i Afganistanie okazała się wojna podziemna. Tam, gdzie tylko było to możliwe, zwolennicy Al-Kaidy budowali ukryte bazy i magazyny, ze szczególnym upodobaniem wykorzystywali jaskinie, których jest dużo w afgańskich górach. Wkrótce okazało się, że wojska koalicyjne są słabo przygotowane do wykrywania i niszczenia takich obiektów. Potrafiły one wytrzymać nawet ostrzały ciężkich pocisków i bomb.
Od niedawna można obserwować nowe zastosowanie podziemnych budowli – jako broni ofensywnej. Na terenach zagrożonych terroryzmem coraz częściej są wysadzane obiekty o znaczeniu militarnym i politycznym. Dotyczy to obecnie Syrii i Iraku, ale nie można wykluczyć, że rozprzestrzeni się także na inne kraje. Nowa taktyka terrorystów jest odpowiedzią na coraz skuteczniejsze metody zapobiegania zamachom. Dostęp do potencjalnych celów staje się z każdym dniem trudniejszy, a służby ochrony są lepiej wyposażone i czujniejsze.
Można przypuszczać, że pomysł zejścia pod ziemię zrodził się z analizy doświadczeń palestyńskiego Hezbollahu, który od lat korzysta z tuneli komunikacyjnych na granicy Izraela ze Strefą Gazy i Libanem. Mimo bezustannego tropienia i niszczenia wykrytych chodników, armii izraelskiej jak do tej pory nie udało się skutecznie uszczelnić granic.
Zgodnie z wszelkimi zasadami dawnej sztuki minerskiej drążone skrycie przez islamistów chodniki są wyprowadzane z dużej odległości od celu. Im ten dystans jest większy, tym łatwiej go ukryć, ale zarazem potrzeba więcej czasu na wydrążenie. Podobno najdłuższy tunel odkryty w Syrii miał 806 m, a jego budowa zajęła wiele miesięcy. Rzadko jednak jest potrzebny aż taki obiekt. Zniszczenia spowodowane wcześniejszymi walkami pozwalają stosunkowo łatwo ukryć wejście do tunelu, podobnie jak wydobytą ziemię i skały.
Tak jak dawniej, po dotarciu pod wybrany obiekt buduje się komorę minową i następnie wypełnia materiałami wybuchowymi. W odróżnieniu od ataków samobójczych ładunek można zdetonować w precyzyjnie wybranym momencie, niezależnie od czujności czy wielkości sił chroniących cel. Wadą całego przedsięwzięcia jest ryzyko wykrycia, czemu sprzyja konieczność usuwania urobku i zatrudniania wielu ludzi. Koszty też są ogromne, sięgają nawet kilkuset tysięcy dolarów. Jednak efekty materialne i psychologiczne są ogromne – przeciwnik nie może czuć się bezpiecznie nawet w najlepiej chronionych i umocnionych obiektach.
Syryjskie zagłębie
Przykładem podziemnego zamachu terrorystycznego jest akcja z 4 marca 2015 roku roku, kiedy została zniszczona siedziba zarządu wywiadu sił lotniczych Syrii w Aleppo. W wyniku wybuchu 25-tonowego ładunku i strzelaniny, która się potem wywiązała, zginęło około 20–50 żołnierzy sił rządowych i islamistów. Jak wykazało dochodzenie, pod betonowy budynek prowadził 107-metrowy tunel. Jego ręczne wydrążenie (za pomocą elektrycznych narzędzi) zajęło terrorystom 33 dni. Nie był to pierwszy tego rodzaju zamach – w zeszłym roku podobny miał miejsce w mieście Idlib.
Można przypuszczać, że nie były to ostatnie ataki. Jak powiedział w zeszłym roku agencji AFP syryjski analityk wojskowy Salim Harba, trwająca od 2012 roku akcja poszukiwawcza rozpoczęta po zamachu w Homs, jednym z pierwszych tego typu, doprowadziła do odkrycia około 500 tuneli, a jest ich prawdopodobnie jeszcze dwa razy tyle. Dlaczego właśnie w Syrii jest ich tak wiele? Oprócz sprzyjającej budowy geologicznej (miękkie skały osadowe) pozwala na to bogata przeszłość tego zakątka świata. Większość dzisiejszych miast ma bardzo długą historię, sięgającą nieraz epoki brązu. Pod Aleppo znaleziono ślady budownictwa sprzed 6 tys. lat, a Damaszek ma ponad 4 tys. lat. Każda cywilizacja, każde państwo istniejące na tych terenach wznosiło swoje budowle, stare przebudowywało bądź burzyło. Z tego powodu pod ziemią można znaleźć wiele kanałów, piwnic, tuneli, a nawet budynków zapomnianych przez wieki. Po niewielkich adaptacjach mogą być łatwo wykorzystane przez bojowników islamskich.
Jak walczyć z „kretami”?
Zwalczanie podziemnego terroryzmu jest dość trudne. Najprostszym i najskuteczniejszym sposobem jest uważna obserwacja i penetracja otoczenia potencjalnych obiektów ataku. Wszelkie roboty budowlane, transporty materiałów, takich jak deski, cement, szalunki, także pryzmy i nasypy ziemi niewiadomego pochodzenia mogą być podejrzane. Podobnie jak pojawianie się grup młodych ludzi (np. tunel w Idbil drążyło 100 robotników), wzrost zużycia energii elektrycznej na danym obszarze (wentylacja i oświetlenie tunelu, zasilanie narzędzi) powinny budzić czujność. Dobre efekty przynosi też wykorzystanie wyspecjalizowanych formacji „szczurów tunelowych”. Zajmują się one poszukiwaniem i penetracją, a następnie niszczeniem odkrytych obiektów. Ale drążenie coraz głębszych i dłuższych tuneli powoduje, że obserwowany obszar stale się powiększa.
W walce z podziemnym terroryzmem sięga się również do metod tradycyjnych. Syryjskie siły rządowe drążą, tak jak w dawnych wiekach, chodniki nasłuchowe, a nawet kontrminowe. Szuka się też nowych sposobów – w Aleppo wokół budynków rządowych wybudowano swego czasu głęboki rów, mający utrudnić poprowadzenie podkopu. Zastosowano też metody wywiadowcze oraz nakazano mieszkańcom, by zgłaszali podejrzane dźwięki i wibracje dochodzące spod ziemi.
Nasuwa się oczywiste pytanie, czy nie można użyć do tego elektroniki. Doświadczenia izraelskie pokazują jednak, że nie jest to takie proste. Przede wszystkim nie istnieją wyspecjalizowane, 100-procentowo efektywne urządzenia do tego celu. Aparaty badające grunt na potrzeby naukowe niespecjalnie się do tego nadają. Na ich skuteczność i zasięg wpływają istotnie właściwości gruntu, rodzaj skał czy cieki wodne. Co więcej, uzyskany odczyt trudno jest często jednoznacznie zinterpretować. O tym, że poszukiwania tuneli są prowadzone na terenach miejskich, z gęstą siecią różnego typu instalacji i mnóstwem zakłóceń wywołanych przez człowieka, nie warto nawet wspominać. To wszystko sprawia, że próby wykorzystania do wykrywania tuneli metod akustycznych, sejsmicznych i georadarów przynoszą połowiczne sukcesy. Używa się również różnych typów czujników, ale terroryści nauczyli się je omijać, a niewykluczone, że stosują już przeciwdziałanie elektroniczne.
Współczesna wojna minowa zmieniła wprawdzie swoje narzędzia i cele, ale jedno pozostaje od stuleci bez zmian: niesie ona ze sobą ogromne zniszczenia, śmierć wielu ludzi i silnie wpływa na morale przeciwnika – wszystko to, czego pragną dziś terroryści.
autor zdjęć: US Army