Stawiennictwo kilkuset rezerwistów do ostatniej chwili miało być tajemnicą. Nie do końca się to udało, bo niektóre media zaczęły się dopatrywać w ćwiczeniach ukrytej mobilizacji.
Niedawno w jednej ze stacji telewizyjnych odbyła się dyskusja kilku dziennikarzy zajmujących się kwestiami obronności. Niektórzy z nich z dużą troską podkreślali, że wobec zagrożeń wynikających z sytuacji na Ukrainie, 100 tys. żołnierzy zawodowych to zdecydowanie za mało, tym bardziej że tylko część z nich pełni służbę w jednostkach liniowych, czyli „wychodzi w pole”. Liczącą „40 tys. żołnierzy” armią lądową nie można prowadzić efektywnych działań bojowych, przekonywali niektórzy. I choć troska była zapewne szczera, to nie towarzyszyła temu analiza zagadnienia. Bo mimo że szczegółowy poziom ukompletowania jednostek na czas P nie jest jawny, nie stanowi tajemnicy to, że wiele naszych oddziałów nie ma pełnego ukompletowania, a niektóre z nich są skadrowane. I że w wypadku mobilizacji liczebność sił zbrojnych się zmieni. Gdyby wybuchła wojna, nie pójdziemy na nią akurat z armią 100- czy 120-tysięczną.
Tajne, czyli jawne
Do marcowych ćwiczeń, wynikających z planu kontroli gotowości bojowej i mobilizacyjnej w Siłach Zbrojnych RP na 2015 rok, przygotowywano się starannie, z troską o to, aby kwestię tę do końca utrzymać w tajemnicy. Chodziło przecież o ćwiczenia mobilizacyjne z powołaniem uzupełnień w trybie natychmiastowego stawiennictwa, czyli mówiąc mniej formalnie, o nagłe, zaskakujące powołanie grupy rezerwistów. W ten system zostali włączeni między innymi pracownicy urzędów miejskich, którzy odwiedzali mieszkańców z imiennymi wezwaniami. Akcji nie udało się jednak utrzymać w tajemnicy i media dwa dni przed wydarzeniem zaczęły się rozpisywać o niespodziewanej mobilizacji. Niektóre wręcz straszyły wojną. Później niemal wszystkie wiadomości rozpoczynały się od relacji sprzed Jednostki Wojskowej 3390, czyli 5 Pułku Chemicznego w Tarnowskich Górach, gdzie się zgłaszała spora część tych rezerwistów, których dotyczyły zaplanowane ćwiczenia.
Po takich doniesieniach trzeba było wręcz uspokajać ludzi, że cała akcja obejmuje zaledwie około 500 osób i potrwa tylko kilka dni. Ppłk Artur Goławski, rzecznik prasowy Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych, wręcz z irytacją zamieścił na Twitterze uwagę: „Straszenie ludzi: tytuł z Wp.pl »Wojsko wysłało tysiące wezwań. Jeśli je zignorujesz, grozi ci więzienie«. Redaktorzy, opanujcie histerię!”. A kilka dni później, już po akcji, dodał tam: „Ćwiczenia mobilizacyjne w 5 Pułku Chemicznym zakończone. Żołnierze rezerwy zwolnieni do domów. Media mogą przestać straszyć Polaków”. Wydźwięk niektórych relacji prasowych był momentami dramatyczny, choć zarówno czas ćwiczeń, jak i ich skala skutecznie studziły komentarze nawet co bardziej rozgrzanych głów.
Taka atmosfera mogła zdziwić przedstawicieli Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. W ostatnich miesiącach zorganizowali oni bowiem kilka spotkań z dziennikarzami na temat stopniowego odtwarzania systemu regularnych ćwiczeń żołnierzy rezerwy i dla mediów przygotowano niezłą dawkę informacji. Powiedziano wówczas naprawdę dużo. Odbyła się otwarta dyskusja, do której przedstawiciele SGWP byli przygotowani dobrze. Teraz jednak można było odnieść wrażenie, że ponieważ wówczas objaśniano to na spokojnie, temat „nie chwycił”. „Chwyciły” zaś pogłoski o tajemniczej mobilizacji i dziennikarze wręcz zasypali sztab pytaniami na ten temat.
„Wojskowy komendant uzupełnień w celu powołania żołnierza rezerwy na ćwiczenia wojskowe wydaje decyzję administracyjną w tej sprawie. Jest nią karta powołania, w której podaje się termin i miejsce stawienia się żołnierza rezerwy na ćwiczenia wojskowe”, tłumaczył więc płk Tomasz Szulejko, rzecznik SGWP. „Na obowiązkowe szkolenie mogą zostać wezwani żołnierze rezerwy. Dotyczy to szeregowych w wieku do lat 50, a podoficerów i oficerów do 60 lat”, dodawał, podkreślając: „Chcemy, aby rezerwiści zintegrowali się z jednostkami, do których są przypisani”. Wreszcie na stronie internetowej zamieszczono „Vademecum rezerwisty”, raz jeszcze porządkujące te zagadnienia.
Bez mitów
Obowiązkowe ćwiczenia wojskowe dla żołnierzy rezerwy to nie jest żadna nowość. I nie chodzi nawet o to, że do 2008 roku była to norma, skoro wówczas takie wezwania i szkolenia dotyczyły, bagatela, 45 400 osób. Fakt, w latach 2007–2012 zaniechano ich, ale przywrócono już w roku 2013, kiedy to wezwania dostało 2938, a rok później kolejne 7671 osób. Na rok 2015 plany przewidują około 15 tys. wezwań, w 2016 roku powołanych rezerwistów ma być 38 tys. Docelowo rocznie będzie to liczba zbliżona do tej z lat 2006–2007, czyli około 60 tys. Większość ćwiczeń nie trwa długo – od dwóch do 30 dni w wypadku krótkotrwałych, które są normą, lub do 90 dni, jeśli są długotrwałe (te są jednak rzadkością).
Teoretycznie na takie ćwiczenia mogą zostać powołani wszyscy, którzy przeszli kwalifikację wojskową, chociaż nigdy w życiu nie nosili munduru i nie trzymali broni w ręku. Jedynie zostali wpisani w system i dostali odpowiednią kategorię zdrowia, czyli A, bo ta jest dziś orzekana w zdecydowanej większości. We wspomnianym „Vademecum rezerwisty” czytamy: „Na ćwiczenia wojskowe mogą być powoływani zarówno żołnierze rezerwy, a więc obywatele, którzy w przeszłości pełnili czynną służbę wojskową (byli w wojsku), jak również osoby przeniesione do rezerwy niebędące żołnierzami rezerwy”.
Teoria to jedno, praktyka to drugie. Na papierze można powołać nawet 7 mln mężczyzn, bo tylu jest ich w Polsce w przedziale wiekowym 19–60 lat i wchodzą w skład zasobów czynnych, biernych i tzw. nieefektywnych. Na razie jednak na ćwiczenia wojskowe będą powoływani tylko ci, którzy już kiedyś służyli w armii. Potem – jeśli w przyszłości nie zostanie przywrócony normalny pobór – może być różnie, bo dziura po zasadniczej służbie wojskowej będzie się tylko powiększać. Nie zniwelują tego byli szeregowi zawodowi, którzy od 2016 roku, po 12 latach służby, w większej liczbie zaczną zasilać szeregi rezerwistów. SGWP chce mieć blisko 200 tys. dostępnych w danej chwili rezerwistów. Każdy z nich ma być powoływany na krótkie, kilkudniowe ćwiczenia co trzy lata.
Czy to wystarczy? Jak podano w „Vademecum rezerwisty”, „żołnierze rezerwy będą szkoleni według programów szkolenia, które obejmują wyszkolenie ogólnowojskowe i specjalistyczne na danym stanowisku służbowym, w szczególności będą zapoznawani z obsługą nowoczesnego sprzętu wojskowego”. W praktyce chodzi o to, aby faktycznie mieć w dyspozycji odpowiednią ilość rezerw, których prawdziwe szkolenie zacznie się w czasie faktycznego kryzysu i będzie można wykorzystać tych ludzi do stopniowego uzupełnienia lub rozwinięcia jednostek. Nikt nie oczekuje, żeby osoby mające kontakt z wojskiem kilka dni w roku z marszu stały się specjalistami. Ważne, aby były dostępne, miały świadomość swych powinności i orientowały się, o co chodzi w razie alarmu, a system był sprawny, żeby móc ich zawezwać, gdy zajdzie taka potrzeba.
Dwa systemy
„Sprawdzian prowadzony w wytypowanej jednostce wojskowej pokazał wysokie stawiennictwo żołnierzy rezerwy wezwanych na ćwiczenia”, podsumowuje ostatnie wydarzenia ppłk Goławski. Faktycznie nie stało się nic, co zasługiwałoby na aż taką uwagę opinii publicznej. I można zaraz dodać – a szkoda. Jeśli jednak uważnie przeczyta się vademecum przygotowane w Sztabie Generalnym WP, wszystkie spekulacje, jakie pojawiły się à propos ćwiczeń rezerwistów, tracą rację bytu: „Przeprowadzenie ćwiczeń wojskowych jest przedsięwzięciem planowym. Termin jest ustalany z odpowiednim wyprzedzeniem, w celu przygotowania logistycznego jednostki wojskowej oraz zgromadzenia niezbędnych środków materiałowych przewidzianych do umundurowania, wyposażenia i przeszkolenia powoływanych żołnierzy rezerwy”.
Ta przewidywalność jest też mocno osadzona w budżecie, ponieważ „środki finansowe na zabezpieczenie realizacji ćwiczeń wojskowych są planowane w budżecie resortu obrony narodowej na każdy rok kalendarzowy”. Dlatego owe natychmiastowe stawiennictwo, choć zaskakujące dla samych powołanych, nie jest takie dla powołujących. Słowem, jak to starali się wyraźnie podkreślać przedstawiciele MON, to były zwykłe ćwiczenia.
A nam brakuje dzisiaj ćwiczeń niezwykłych. Ćwiczeń alarmowych, o których wcześniej nie wiedział nikt oprócz ścisłego kierownictwa, które byłyby zaskoczeniem dla niemal wszystkich szczebli w nie zaangażowanych i które nie zostały w roku poprzednim ujęte w normalnym planie budżetowym. Ćwiczeń zupełnie niezapowiedzianych, ale prowadzonych maksymalnie dużym kontyngentem wojsk, co najmniej w pełni ukompletowaną brygadą, z całą logistyką, połączonych z przerzutem w inny rejon kraju siłami własnymi. Chodziłoby zatem o ćwiczenia sprawdzające realną gotowość do działań w warunkach gwałtownego kryzysu, a nie ukierunkowane tylko na mobilizacyjne ukompletowanie danej jednostki.
Oczywiście takie ćwiczenia trudno porównywać do tych mobilizacyjnych rezerwistów. Mają zupełnie inny cel, zakres czy zasięg. Jednak to właśnie na ćwiczenia wojsk w polu należy kłaść szczególny nacisk. Nagłe wezwanie rezerw, ich stawiennictwo i ubranie w mundury to nic wielkiego, gdy jest celem samym w sobie. Tymczasem spójrzmy na Rosjan. Wyciągnęli oni właściwe lekcje z konfliktu gruzińskiego (rok 2008, właśnie wtedy my zawieszaliśmy pobór), kiedy to się okazało, że ich armia miała duże problemy z alarmowym wyjściem w pole. Dziś sprawnie przerzucają masy wojsk
na wielkich obszarach kraju, rozwijają całe brygady dosłownie w środku niczego, budując tam nowe, prowizoryczne bazy. Rosjanie potrzebowali ponad pięciu lat prób i błędów, aby dojść do takiej wprawy, stworzyć stosowne procedury, naprawić niedociągnięcia, a i tak wciąż dopracowują przyjęte rozwiązania. Ale już skala i rozmach rozwinięcia sił Federacji Rosyjskiej na granicy z Ukrainą w marcu 2014 roku, w chwili, gdy armia ukraińska istniała w dużej mierze tylko teoretycznie, były tyleż złowieszcze, co imponujące.
Rola mediów
Ćwiczenia marcowe zostały podchwycone przez media oczywiście nie przez przypadek – mówiono o nich w kontekście wydarzeń za naszą wschodnią granicą. Polska jednak nie jest dziś bezpośrednio zagrożona żadną inwazją. Sytuacja międzynarodowa w związku z wydarzeniami za naszą wschodnią granicą nie jest najlepsza, ale tamtejszy kryzys nie rozlewa się bezpośrednio na inne państwa. Oddziałuje pośrednio, a nie wprost.
Optymalna jest zawsze mobilizacja tajna, tyle że tu o żadnej mobilizacji nie było mowy. A ćwiczenia mobilizacyjne mają się do mobilizacji mniej więcej tak, jak krzesło do krzesła elektrycznego. Dlatego paradoksalnie zamieszanie wokół owych ćwiczeń wyszło całej sprawie na dobre. Sztab Generalny WP w 2014 roku włożył wiele wysiłku w przedstawienie opinii publicznej procesu odtwarzania rezerw, ale nie przebił się z przekazem do społeczeństwa. Teraz to się udało. Polacy zostali poinformowani o celu prowadzonych obecnie działań i kolejne fale powołań nie powinny już budzić takich emocji. Należy tylko pamiętać, że sprawdzian ze stawiennictwa kilkuset ludzi to nie jest żaden poważny test. To też jest potrzebne, ale jest tylko przygrywką. Nasza armia nie prowadzi zakrojonych na wielką skalę, prawdziwie zaskakujących ćwiczeń. Gdyby je zorganizować, to byłaby dopiero sensacja.
Szybkie działanie W czasach PRL-u jednostki Wojska Polskiego, choć oparte na żołnierzach zasadniczej służby wojskowej, miały wysoką gotowość bojową. Jako przykład może posłużyć ówczesna 6 Pomorska Dywizja Powietrzno-Desantowa (wbrew nazwie, mająca swe bazy na południu Polski, a sztab w Krakowie), której siły wzięły udział w inwazji na Czechosłowację w 1968 roku. Nabór nowego rocznika poborowych nastąpił w lipcu 1968 roku i w tym samym miesiącu duża część żołnierzy została przerzucona na Mazury na ćwiczenia. Podstawą dywizji były trzy liniowe bataliony spadochroniarzy. 20 sierpnia wakujące stanowisko dowódcy dywizji objął płk Edward Dysko, dopiero co ściągnięty z urlopu, a 21 sierpnia rozpoczęła się inwazja na Czechosłowację. 24 sierpnia po południu w dywizji ogłoszono alarm, wydając ostrą amunicję i żywność. Już nocą z 24 na 25 sierpnia z lotniska Szymany na Mazurach do Wrocławia drogą powietrzną przerzucono sztab dywizji i 16 Batalion Powietrzno-Desantowy, które rankiem samochodami przewieziono do Kotliny Kłodzkiej na południową granicę państwa. Jednocześnie tej samej nocy reszta dywizji rzutem kołowym wyruszyła na południe, osiągając granicę z Czechosłowacją (trasa 800 km) po upływie doby. Siły te wzmocniono czołgami 1 Warszawskiego Pułku Czołgów i 61 Kompanii Rozpoznawczej z 16 Dywizji Zmechanizowanej z Elbląga, które w trybie alarmowym, bez mobilizacji rezerwistów, koleją dotarły w rejon wyjściowy rano 26 sierpnia. Tego dnia po południu koncentracja 6 DPD, wzmocnionej pułkiem czołgów (70 czołgów, 20 transporterów, 120 samochodów), dobiegła końca. Cała akcja przerzucenia 4 tys. żołnierzy z bronią, amunicją i zapasami z Mazur do Kotliny Kłodzkiej i zajęcie przez nich pozycji wyjściowych do natarcia zajęła od momentu wydania rozkazu niecałe 48 godzin. Nie odnotowano żadnych wypadków. Najbardziej zdumiewające w tej operacji jest to, że duża część poborowych służyła w dywizji zaledwie od czterech tygodni, a przysięgę wojskową składała już na pozycjach wyjściowych 26 sierpnia. |
Rosyjskie manewry Armia rosyjska w ostatnich latach prowadzi wiele ćwiczeń z ogromnym rozmachem pod względem ilości użytych sił, szybkości działania i zasięgu rozwinięcia wojsk. Ciekawe są manewry, w czasie których z wybranych dywizji bądź brygad są wydzielane poszczególne bataliony, a kadra i żołnierze są przerzucani setki i tysiące kilometrów od swych macierzystych baz, a wraz z nimi jest przenoszony ich sprzęt (koleją). Czasami są przewożeni sami żołnierze (drogą lotniczą), którzy na miejscu dostają broń ciężką, włącznie z czołgami i artylerią, z miejscowych baz sprzętu i uzbrojenia, gdzie wyposażenie jest przechowywane na czas mobilizacji. Po pobraniu broni ciężkiej i zgraniu tworzonych ad hoc grup bojowych przystępują oni do wykonywania określonych zadań. Dzięki temu na przykład batalion piechoty z rejonu Moskwy kilkadziesiąt godzin od ogłoszenia alarmu może ćwiczyć już na Sachalinie nieopodal wysp japońskich i granicy z Chinami. Taki scenariusz był realizowany ostatnio na manewrach „Wschód 2014”. Możliwość szybkiego rozwinięcia dużej grupy wojsk na granicy państwowej stała się dla Rosjan, w związku ze złymi doświadczeniami z wojny z Gruzją w 2008 roku, priorytetem. |
Komentarz Artur Goławski Ćwiczenia mobilizacyjne z powołaniami w trybie natychmiastowego stawiennictwa są normalną procedurą. Nie mają one żadnego związku z bieżącą sytuacją międzynarodową, więc łączenie ich z wydarzeniami na Ukrainie jest nieuprawnione. Celem takich ćwiczeń jest szkolenie rezerwy, ale też żołnierzy w jednostkach. Pozwalają też na kontrolę skuteczności systemu powołań. Są zatem konieczne, jeśli chcemy zachować odpowiedni poziom rezerw osobowych. Ppłk Artur Goławski jest rzecznikiem Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych. |
autor zdjęć: Łukasz Kermel/17 WBZ