W czasach II Rzeczypospolitej mundur był stale obecny na ulicy, w urzędach, szkołach. Nie tylko nobilitował właściciela, ale także zmuszał do godnego zachowania. Munduru nikt się nie wstydził.
Kiedy 11 listopada 1918 roku marszałek Francji Ferdynand Foch w imieniu aliantów podpisywał w Compiègne akt zawieszenia broni z Niemcami na froncie zachodnim, Polski nie było na mapie Europy. Nie było więc także polskiego wojska. Istniały jednak oddziały skupiające Polaków, którzy walcząc, z jednej strony „u boku” zaborców – Niemiec, Rosji i Austrii, a z drugiej – Francji, miały nadzieję na wskrzeszenie niepodległej Rzeczypospolitej.
Żołnierze nosili różne mundury, ale zawsze znakiem, który ich łączył, był polski Orzeł Biały, będący od 1295 roku godłem Królestwa Polskiego. Różnił się często kształtem, czasem nie miał korony, ale zawsze był. Zwykle noszono go na czapkach – jak w legionach, ale równocześnie na piersi, jak w I Korpusie Wschodnim w Rosji, czy też, jak w Armii Błękitnej gen. Józefa Hallera – na naramiennikach i guzikach. A w Polskiej Sile Zbrojnej pojawił się także na guzikach i na oficerskich temblakach. Był symbolem wolnej Polski, o której powstanie walczono.
Wojna się kończyła. Ważne dla Polaków wydarzenia następowały szybko po sobie i wymagały natychmiastowych decyzji. Z internowania w Magdeburgu przyjechał do Warszawy 10 listopada 1919 roku Józef Piłsudski. Rada Regencyjna 12 listopada podporządkowała mu rząd premiera Władysława Wróblewskiego i mianowała go naczelnikiem państwa, powierzając władzę nad wojskiem, a 14 listopada również władzę polityczną, czyniąc go tym samym dyktatorem.
Kurtka z sukna barwy polowej
Rozrzuceni po całej Europie Polacy, służący w armiach zaborczych, zaczęli wracać do kraju, gdzie z istniejących resztek Polskiej Siły Zbrojnej oraz ujawniających się członków Polskiej Organizacji Wojskowej tworzono pierwsze oddziały. Napływ ochotników był ogromny. W listopadzie było ich 30 tys., w grudniu już 80 tys., w styczniu 1919 roku ponad 100 tys., by na koniec roku osiągnąć liczbę 700 tys. Wliczam w to 80-tysięczną Błękitną Armię, która jako jedyna była jednolicie umundurowana (co prawda we francuskie mundury) i całkowicie uzbrojona oraz wyekwipowana we Francji. Na początku 1920 roku armia polska liczyła już milion żołnierzy.
Wszystkich ich trzeba było zakwaterować, nakarmić, ubrać, uzbroić i przygotować do obrony ojczyzny, której granice jeszcze nie były wytyczone. Stanie się to dopiero po podpisaniu traktatu wersalskiego (28 czerwca 1919 roku), co niestety nie przerwie jeszcze walk o ich ustalenie. A sąsiedzi nie byli nam przychylni. Już 1 listopada 1918 roku rozpoczęły się walki we Lwowie, potem o Wielkopolskę (26 grudnia 1918 roku), o Wilno (19 kwietnia 1919 roku), o Śląsk (16 sierpnia 1919 roku), aż wreszcie nastąpił najazd bolszewicki. I wszystko to w ciągu półtora roku.
Mając na celu uporządkowanie powstającego wojska, jeszcze w grudniu 1918 roku minister spraw wojskowych wydał rozkaz, aby w nowo formujących się oddziałach przestrzegano wydanego jeszcze w 1917 roku dla Polskiej Siły Zbrojnej rozporządzenia, nazwanego „Przepis i instrukcja o umundurowaniu polowym Wojska Polskiego”. Było to o tyle słuszne, że, po pierwsze, dokument już był gotowy, a po drugie mundury PSZ wykonywano z niemieckiego sukna i przypominały one niemieckie, a tych mieliśmy do dyspozycji dużo. Przejęliśmy bowiem niemieckie magazyny w Wielkopolsce i na Pomorzu oraz w Lublinie, Dęblinie i Zamościu, a jeszcze na dodatek magazyny austriackie w Przemyślu, Tarnowie i Krakowie. Wielu zgłaszających się do wojska miało te mundury na sobie. W armii niemieckiej i austriackiej służyło ponad milion Polaków, a co najmniej drugie tyle w armii rosyjskiej.
W grudniu 1918 roku ukazało się zarządzenie ministra spraw wojskowych płk. Jana Wroczyńskiego nakazujące zdjąć z mundurów wszystkie oznaki obcych armii: klamry do pasów z napisem „Gott mit uns”, sznury, dekoracje czapek, odznaczenia, ordery itp. Ordery zdejmowano najmniej chętnie.
Także w grudniu 1918 roku została powołana Komisja Ubiorcza, w której skład między innymi weszli: rotmistrz Wojciech Kossak, ppor. Mikołaj Wisznicki – obaj malarze, historyk, płk Bronisław Gembarzewski – późniejszy twórca i dyrektor Muzeum Wojska Polskiego, materiałoznawca – prof. Włodzimierz Słowiński oraz niesławnej pamięci malarz Eligiusz Niewiadomski – późniejszy zabójca prezydenta Gabriela Narutowicza. W trakcie prac komisja dokooptowała wielu innych, między innymi pułkownika sztabu generalnego dr. Mariana Kukiela. Komisja miała opracować wzór munduru dla powstającej polskiej armii.
Na razie jednak mundurów było ciągle za mało. Ratowano się więc zakupami za granicą: we Francji, w Wielkiej Brytanii, w Austrii, we Włoszech czy także z amerykańskiego demobilu. W latach 1919–1920 sprowadzono w ten sposób 565 tys. kurtek, 527 tys. spodni, 480 tys. płaszczy i ponad milion par obuwia (głównie trzewików) oraz sporą liczbę plecaków, chlebaków, manierek i tym podobnego oporządzenia. Zapłaciliśmy za te dostawy ogromne pieniądze: 46 mln franków francuskich i 18 mln dolarów, a mimo to zdarzało się czasem, że w transporcie, zwłaszcza z Francji, znajdowały się buty dziurawe i nie do pary oraz zdjęte z zabitych lub rannych, nieuprane i nieporeperowane kurtki. Przedmioty z amerykańskiego demobilu były natomiast doskonałe i służyły długo. Wełniane koszule (miały dwie kieszenie na piersiach) wypuszczano na spodnie i używano jako kurtek mundurowych do końca wojny z bolszewikami. A kawaleryjskie siodła, zwane meksykańskimi, były w użyciu w szwadronach Korpusu Ochrony Pogranicza do 1939 roku.
Trzeba dodać, że używano także zdobycznych mundurów rosyjskich. Było ich dużo i były dobrej jakości, zwłaszcza szynele robione z nieodtłuszczonego, młotkowanego sukna, dzięki czemu w ogóle nie przepuszczały wody.
Czapka rogata z sukna barwy kurtki
Pierwszym owocem prac Komisji Ubiorczej był „Przepis ubioru polowego wojsk polskich 1919 roku”. Został on zatwierdzony do użytku jako obowiązujący dekretem wodza naczelnego z 1 listopada 1919 roku i wydrukowany przez Główną Księgarnię Wojskową w Warszawie w roku 1920. Trzeba przyznać, że jest napisany znakomicie – krótko (tylko na 37 stronach) i prosto. Zilustrowano go 35 tablicami przedstawiającymi poszczególne części umundurowania i wyraźnie pokazującymi detale, takie jak patki na kołnierzu wraz ze sposobem naszywania wężyków i dodatkowych oznak dla wszystkich rodzajów broni i specjalności. Aby ułatwić krawcom wykonanie tych detali, są one rysowane w skali 1:1.
Dokument zawiera także rozdział pt. „Przepisy dotyczące noszenia ubioru polowego w różnych wypadkach”. Są tam wymienione następujące ubiory: polowy, garnizonowy, służbowy, salonowy i codzienny. Jest też wyjaśnione, co należy dodać lub odjąć, aby mundur był stosowny do okoliczności. Do tego wydania dodano kilkanaście rozkazów z lat 1919–1920 uzupełniających lub zmieniających niektóre paragrafy „Przepisu…”. Jeden z rozdziałów jest poświęcony mundurowi dla urzędników wojskowych, którym przypisano „czapkę okrągłą wzoru angielskiego, z czarnym okutym daszkiem” zamiast ogólnowojskowej czapki rogatywki.
I właśnie rogatywka, oprócz ustalenia podstawowej barwy munduru, była powodem długotrwałych i burzliwych dyskusji. Ostatecznie zdecydowano się na wprowadzenie rogatywki, motywując ten wybór tradycją historyczną. Już w XVIII wieku szlachta polska nosiła do kontusza rogatą czapę. Także Tadeusz Kościuszko i jego kosynierzy nosili rogatywkę, a później szwoleżerowie napoleońscy, ułani Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego, powstańcy 1863 roku, legionowi ułani, piechota II Brygady czy wreszcie Błękitna Armia gen. Hallera. Ostatecznym argumentem, którego użył płk Gembarzewski, było oświadczenie – cytuję za protokołem obrad – „aby obcy na całym świecie po niej poznali Polaka”.
Ustalono więc, że nakryciem głowy polskiego żołnierza będzie „czapka rogata z sukna, barwy kurtki z takimże otokiem wys. 6 cm, ciemno oksydowany orzełek wys. 5,5 cm, na tarczy wytłoczony numer pułku lub oddziału. U służb – inicjał, daszek ze skóry żółtej (nieczernionej) okuty na krawędzi blachą cynkową oksydowaną ciemną. Strzelcy podhalańscy zachowują dotychczasowy kapelusz”. Podobno przy akceptacji projektu Józef Piłsudski zarządził, aby wierzch czapki był usztywniony. I rzeczywiście tak się stało, ale już od 1922 roku zaniechano usztywniania czapki. Powrócono do tego sposobu wiele lat później, wprowadzając „czapkę z denkiem usztywnionym” (Dz. Rozk. MSW nr 4/1935).
A swoją drogą jest ciekawe, że nigdy w całym swoim życiu Józef Piłsudski nie założył rogatywki. Zawsze, nawet do galowego marszałkowskiego munduru, nosił szarą, legionową maciejówkę ze strzeleckim orzełkiem bez korony.
Ustalono także oprócz rogatywki: „furażerkę miękką z sukna kurtki, bez żadnych wypustek, wys. 13 cm, ze ściętymi rogami. Na furażerce orzełka nie przypina się. Mogą ją nosić wszyscy wojskowi w koszarach i na ćwiczeniach, ale nie wolno w żadnym przypadku nosić jej w mieście czy na dworcach”.
Furażerka od razu stała się powszechnie używana. Można ją było schować do kieszeni lub założyć za pas, można było na nią włożyć hełm. Noszono ją chętnie także dlatego, że była łatwiejsza do zdobycia niż czapka i znacznie od niej tańsza. Mimo że przepis nakazywał, aby na furażerce nie było żadnych ozdób, liczne fotografie świadczą o tym, że prawie zawsze był na niej noszony orzełek. Czasem stopień właściciela, a w kawalerii często jeszcze proporczyk w barwach pułku. W oddziałach powstałych w 1920 roku przypinano z lewej strony kitkę z białego końskiego włosia, wysokości 12 cm, jako oznakę formacji ochotniczej. O przydatności furażerki może świadczyć fakt, że dotrwała w wojsku do końca II Rzeczypospolitej.
Drugą z fundamentalnych prac Komisji Ubiorczej było ustalenie podstawowego koloru mundurów. Doświadczenia minionej wojny dowodziły niezbicie, że im żołnierz jest mniej widoczny w terenie, tym lepiej. Przykładem niech będzie fakt, że polska kompania bajończyków, która wyruszyła na front w 1914 roku w czerwonych spodniach, poniosła ponad 50% strat krwawych. Niemcy strzelali do jej żołnierzy jak do kaczek. Przekonano się również, że nie należy używać żadnych błyszczących ozdób i guzików.
Do prób, które komisja rozpoczęła w sierpniu 1919 roku, wykorzystano wszystkie dostępne mundury: niemieckie (feldgrau), francuskie (blue d’horizont), austriackie (hechtgrau), brytyjskie (khaki), amerykańskie, włoskie, a nawet szwajcarskie, rumuńskie i japońskie. Badania przeprowadzono w różnych porach dnia. O świcie i o zmroku ze względu na zmianę oświetlenia, a także w różnym terenie, na polach uprawnych, na piaskach, w zaroślach, w zagajnikach czy w wysokopiennym lesie. Żołnierzom przebranym w różne mundury kazano maszerować, okopywać się lub atakować. Musieli wstawać, by się na moment pokazać, a inna grupa wówczas do nich strzelała – oczywiście ślepą amunicją. Po liczbie oddanych strzałów oceniano widoczność sylwetki. Prób tych dokonywano także z uwzględnieniem różnych odległości: od 300 m do 2 km.
Ostatecznie okazało się, że najmniej widoczny w terenie jest żołnierz w brytyjskim płaszczu khaki. Rosyjski szynel, który był również mało widoczny, odpadł jako mundur państwa zaborczego, podobnie jak i niemiecki, ze względów nie tylko emocjonalnych, ale także taktycznych. Przecież polscy żołnierze musieli się różnić od wojska sąsiadów. Dlaczego? Oto przykład. Podczas walk w 1920 roku oddział 2 Pułku Szwoleżerów ubrany w rosyjskie zdobyczne szynele wjechał do wsi, zajął ją i wziął do niewoli kompanię bolszewików bez jednego wystrzału, bowiem oni myśleli, że to swoi! A gdyby było odwrotnie? Strach pomyśleć.
Kolor, na który się ostatecznie zdecydowano, nazwano urzędowo szaro-brunatno-zielonym. Ale powszechnie mówiono khaki. Dotrwał on do 1939 roku, mimo że już na początku lat trzydziestych rozpoczęto próby jego „polepszania”. Efektem tych prac były dwa różniące się odcieniem kolory: dla kurtki kolor K-38 i dla płaszcza B-38. Zamierzano ich użyć do produkcji nowych wzorów umundurowania wprowadzanych w 1936 roku, ale na realizację tych pomysłów nie ma dowodów.
Na patce godło haftowane
„Przepis…” z 1919 roku przewidywał dla całego wojska czapki rogatywki z otokiem koloru munduru. Jedynie kolor patki na kołnierzu kurtki miał wskazywać rodzaj broni. Dla kawalerii przewidziano karmazyn. Ale kawalerzystom to nie wystarczało. Każdy pułk chciał się odróżnić od innych. Zakładano więc samowolnie kolorowe proporczyki na lance i takie same na kołnierz kurtki, zamiast karmazynowych patek. Presja kawalerzystów, aby być „kolorowym wojskiem”, była tak silna, że minister spraw wojskowych gen. por. Józef Leśniewski zatwierdził 17 lipca 1920 roku zmianę paragrafu dotyczącego ubioru jazdy i rozkazał: „zamiast patki na kołnierz przywrócony zostaje barwny proporczyk”. Załączył też wykaz kolorów dla każdego pułku oraz sposób ich naszywania.
Kolorowe otoki na czapki kawalerii zostały oficjalnie wprowadzone dopiero przez gen. Kazimierza Sosnkowskiego, ówczesnego ministra spraw wojskowych, rozkazem z 28 lutego 1922 roku.
A o czym w „Przepisie…” zapomniano? O tym, że klimat w Polsce na początku XX wieku charakteryzował się także upalnym latem z temperaturą do 30oC, a głównym transportem były nogi piechura, który w sukiennym grubym mundurze musiał w ciągu doby często przejść 40 km, niosąc ciężar 33 kg (odzież, uzbrojenie, plecak), po czym mieć jeszcze siłę do walki. Najpoważniejszym mankamentem był więc brak letniej wersji munduru. Nadrobiono to dopiero w 1924 roku, wprowadzając letnią kurtkę szeregowego. Była ona uszyta z bawełny koloru khaki. Miała stojąco-wykładany kołnierz, dwie kieszenie na piersiach i rozpięcie (zapinane na trzy guziki) umożliwiające wkładanie jej przez głowę. Podobną wersję kurtki dla oficerów, ale już rozpinanej do dołu, z czterema kieszeniami i mankietem zapinanym na dwa guziki, wprowadzono w 1926 roku.
Reasumując. Noszono wszystko, co było dostępne i tak długo, jak się dało. Wykorzystywano stare mundury, w niektórych wypadkach nawet do 1924 roku. Proszę zwrócić uwagę na fakt, że w każdym rozkazie wprowadzającym nowe elementy umundurowania jest na końcu punkt zezwalający na używanie poprzedniego fasonu jeszcze przez jakiś czas: rok, dwa lata... Niekiedy termin ten jeszcze przedłużano, zastrzegając, że starego munduru nie wolno używać poza koszarami. Przykładem niech będzie zezwolenie na noszenie płaszcza podbitego futrem, tzw. bekieszy, do 1925 roku.
Mundur był stale obecny na ulicy, w urzędach, szkołach. Nie tylko nobilitował właściciela, ale także zmuszał do godnego zachowania. Munduru się nie wstydzono. A dziś?
Amarantowe szwoleżerki Skąd się wzięli w wojsku II Rzeczypospolitej szwoleżerowie? 8 stycznia 1919 roku „wyszedł”, jak to się wtedy mówiło, rozkaz ustalający numerację pułków w całej armii. Okazało się, że są w kawalerii dwa pułki pretendujące do otrzymania numeru 1. Były to: 1 Pułk Ułanów Legionowych, którego odtwarzaniem zajmował się wówczas mjr Gustaw Orlicz-Dreszer, i 1 Pułk Ułanów, ale z I Korpusu Wschodniego. Każdy chciał być pierwszy. Znaleziono iście salomonowe rozwiązanie. Ułanów legionowych przemianowano na 1 Pułk Szwoleżerów. I wszyscy byli pierwsi. Przy tej okazji również 2 Pułk Ułanów Legionowych przemianowano na 2 Pułk Szwoleżerów. Gdy wprowadzano rogatywki dla wszystkich pułków, tym dwóm zostawiono czapki okrągłe, zwane później szwoleżerkami. Do rodziny pułków szwoleżerskich dołączył potem 201 Pułk Szwoleżerów powstały jako pułk ochotniczy w 1920 roku przy Szwadronie Zapasowym 1 Pułku Szwoleżerów w Warszawie. Pułk ten dopiero w 1927 roku otrzymał barwy żółte. Przedtem nosił amarantowe, tak jak 1 Pułk Szwoleżerów. Wszystkie trzy pułki szwoleżerów miały do końca II Rzeczypospolitej czapki okrągłe, podobnie szwadron przyboczny marszałka, Policja Państwowa, Poczta Polska, a od 1924 roku cały 24-tysięczny Korpus Ochrony Pogranicza. |
autor zdjęć: PK/Dział graficzny, Centralne Archiwum Wojskowe