WIRTUALNY OKRĘT

Tu mówi „Słowacki”, czyli jak szkoli morska Akademia.

 

Dla mnie to jest trenażer nie 3D, ale 9D”, przekonuje kmdr por. Mirosław Chmieliński, kierownik Pracowni Broni Rakietowej i Artylerii w Akademii Marynarki Wojennej. Tak właśnie, na niewielkim monitorze, przed oczami strzelca porusza się trójwymiarowy model samolotu bądź śmigłowca. Krótko mówiąc: cel. Sama armata obraca się o 180 stopni, w dodatku platforma, na której została osadzona, imituje kołysanie okrętu – to 4D i 5D. Pozostałe D to efekty odczuwalne dzięki dodatkowym urządzeniom zamontowanym w kabinie. Wystarczy wymienić przyrząd, który tłoczy do wnętrza przesycone wilgocią powietrze, czy włożoną pod siedzenie nagrzewnicę. „Dzięki temu możemy stworzyć operatorowi warunki zbliżone do tych, które miałby choćby na Morzu Śródziemnym”, tłumaczy kmdr por. Chmieliński.

Oto jedna z perełek pracowni – trenażer morskiego przeciwlotniczego zestawu artyleryjsko-rakietowego ZU-23-2MR. Mówiąc prościej – mam przed oczami klasyczną armatę Wróbel II. Identyczne można oglądać na przykład na pokładach niszczycieli min projektu 206 FM (OORP „Czajka”, „Flaming”, „Mewa”) czy na polskich okrętach transportowo-minowych. Tyle że ta, zamiast na burcie, została zamontowana w niewielkiej ogrzewanej hali i połączona z wirtualnym światem. Za moment będę miał okazję przekonać się w praktyce, jak ten system działa.

 

Dwója ze strzelania

Siadam w niewielkiej kabinie strzelca. Między kolanami mam wystającą z podłogi dźwignię z przyciskami. Dzięki niej można obracać kabiną i strzelać. Zakładam hełmofon, przez który usłyszę dzwonek okrętowego alarmu i meldunek o zbliżającym się celu. Sam cel zobaczę w umiejscowionym na wysokości oczu monitorze. Tam też będę widział wyloty luf, którymi operuję, i wystrzelone przez siebie pociski. „Gotów? Mam nadzieję, że jesteś po śniadaniu, bo robię stan morza na poziomie 3”, rzuca kmdr por. Chmieliński. Chwilę później armata zaczyna kołysać się z jednej strony na drugą, na ekranie zaś pojawia się morze, fra gment mojego okrętu i wolno sunący śmigłowiec nieprzyjaciela. Niebo jest zachmurzone, pada deszcz, słowem: pogoda pod psem. Usiłuję „gonić” śmigłowiec, przesuwam armatę, strzelam. „Stop! Ilość zużytej amunicji: 40 sztuk. Dużo. Czas strzelania: 38,95 s. Za długo. Śmigłowiec nie stoi przecież w miejscu. Przy tej prędkości zdąży uciec z pola rażenia po 30 s! Cel nie został strącony. Krótko mówiąc: ocena dwa”, podsumowuje kierownik pracowni.

W ten sposób na trenażerze ćwiczą podchorążowie, którzy w przyszłości zostaną oficerami marynarki wojennej, ale też marynarze z obsady okrętów. Od 2011 roku przewinęło się przez to miejsce 1600 osób. „Wystrzelili tyle wirtualnych pocisków, ile marynarka przez dziesięć lat. Obliczyłem, że ich trening był 500 razy tańszy, niż gdyby miał się odbywać na okrętach”, podkreśla kmdr por. Chmieliński.

Tymczasem trenażer oparty na armacie Wróbel II to zaledwie wycinek tego, czym dysponuje pracownia. Najstarszy sprzęt pochodzi z 1927 roku. To makieta morza, po której instruktor przesuwa przymocowany do prowadnicy model okrętu. Jednocześnie przez otwory w planszy wystawia tekturowe imitacje słupów wody wzbijanych przez upadający pocisk. Ćwiczący wydaje komendy „dalej”, „bliżej” i w ten sposób trenuje wstrzeliwanie się w cel.

Dziś trenażer ten jest traktowany raczej jak eksponat, ciekawostka, która stanowi uzupełnienie nowoczesnych urządzeń. Takich, jak choćby konsola przeznaczona do treningów strzeleckich z wykorzystaniem rakiet RBS Mk II. Tego rodzaju sprzęt można znaleźć na okrętach rakietowych typu Orkan. I właśnie służący na nich marynarze bardzo często odwiedzają pracownię. „Tutaj mogą ćwiczyć w spokoju. Poza tym powtarzają, że jak zepsują, to przynajmniej nie swoje”, żartuje kmdr por. Chmieliński. Na ciemnym monitorze błyszczą kontury linii brzegowej nad Zatoką Gdańską. Nad Półwyspem Helskim widać niewielki niebieski prostokąt – to nieprzyjacielski okręt, którego muszą dosięgnąć nasze rakiety. Marynarz obsługujący system projektuje tor ich lotu. „W tym wypadku jedną rakietę należałoby puścić od strony Zatoki Gdańskiej, drugą od zachodu. Nieprzyjaciel ma szansę dostrzec pierwszą, ale w tym czasie druga wyskoczy mu zza Półwyspu Helskiego i będzie po nim”, tłumaczy kierownik pracowni.

Do tego można by dodać choćby endoskopowe stanowisko diagnostyki luf armat morskich (urządzenie z przewodem wyposażonym w miniaturową kamerę, dzięki której można obejrzeć wnętrze lufy i ocenić jej zużycie) czy multimedialny system identyfikacji obiektów morskich (przyszli oficerowie uczą się odróżniać od siebie poszczególne modele pojawiających się na Bałtyku jednostek pływających). Lista cały czas się wydłuża.

Najmłodsze dziecko pracowni to trenażer, na którym można ćwiczyć strzelanie z wielkokalibrowego karabinu maszynowego bądź wyrzutni Grom. Składa się on z platformy imitującej fragment okrętowego pokładu. Specjalny mechanizm sprawia, że kołysze się ona z wybraną przez operatora siłą. Jak okręt na morzu.

„Podczas konstruowania trenażera eksperci analizowali, w jaki sposób poruszają się jednostki różnego typu. Ich zachowanie na falach różni się przecież w zależności od wielkości czy budowy. A to ma przełożenie na sytuację, w której operuje stojący na burcie strzelec”, tłumaczy kmdr por. Wojciech Mundt, rzecznik AMW.

Wchodzę na platformę, gdzie wkładam specjalne okulary. Za moment zobaczę w nich przeciwnika. Na ramieniu dźwigam wyrzutnię. „To tak zwana makieta masowo-gabarytowa, czyli idealne odwzorowanie oryginalnego sprzętu”, tłumaczy kmdr por. Chmieliński. Wyrzutnia wraz z rakietą waży 17 kg. Makieta niewiele mniej. Platforma zaczyna się kołysać. Stan morza: ponownie 3. Na twarzy czuję strumień powietrza ze stojącej pod platformą dmuchawy – na morzu też przecież zwykle wieje. Jeszcze chwila i jest. Przed sobą widzę śmigłowiec. Namierzam go, naciskając spust, wreszcie wypuszczam rakietę. Pudło. „Zgodnie z instrukcją obrony przeciwlotniczej operator wyrzutni musi mieć 300 przechwyceń, by wykonywać strzelanie. Znacznie łatwiej ćwiczyć to tutaj niż na morzu. Przede wszystkim ze względu na koszty”, podkreśla kmdr por. Chmieliński. A ćwiczyć trzeba, tym bardziej że w 2014 roku wyrzutnie Grom znalazły się w wyposażeniu części polskich okrętów. A na tym nie koniec, bo AMW nie chce się ograniczać wyłącznie do szkolenia marynarzy. W wirtualnym świecie można odtworzyć nie tylko morze, lecz także choćby tereny do złudzenia przypominające te w Afganistanie.

Trenażer został oddany do użytku kilka tygodni temu. Zapłacił za niego resort obrony, a pieniądze pochodzą z planu modernizacji technicznej sił zbrojnych. Łącznie pracownia otrzymała już na ten cel 5 mln zł.

 

„Słowacki” wzywa pomocy!

Kolejna sala, do której wchodzę, sprawia wrażenie raczej niepozorne. Próżno szukać tutaj armat czy karabinów na ruchomych platformach. Jej trzon to 17 komputerowych stanowisk. Jedno należy do instruktora, pozostałych 16 przygotowano z myślą o ćwiczących. Do każdego z komputerów została przyczepiona kartka z nazwą fikcyjnego statku. Jest więc „Słowacki”, jest „Lem”, są „Mickiewicz” i „Żeromski”.

To właśnie najnowszy nabytek Pracowni Łączności Morskiej i Radiolokacji – symulator Global Maritime Distress and Safety System (GMDSS). „To światowy morski system łączności alarmowej i bezpieczeństwa”, tłumaczy kmdr por. Artur Szczepański, kierownik pracowni. Podchorążowie i kadra marynarki wojennej szkolą się tutaj z obsługi urządzeń łączności, alarmowania czy prowadzenia łączności w razie wypadku i akcji ratowniczej. Tyle teorii. A teraz trochę praktyki.

Na monitorach widzimy mapę świata. Ćwiczący mogą przybliżać dowolne rejony globu. Teraz uwagę koncentrujemy na Bałtyku, bo właśnie tam doszło do katastrofy, której scenariusz przygotował instruktor. Na przechodzącym nieopodal Kłajpedy „Słowackim” wybuchł pożar. Załoga rozpoczyna procedury alarmowe. „Przede wszystkim trzeba wywołać i powiadomić o wydarzeniach najbliższą stację brzegową. Marynarze powinni to zrobić w sposób określony międzynarodowymi przepisami, podając po angielsku swoją pozycję”, tłumaczy kmdr por. Szczepański. Meldunek jest nadawany przez radio, które stanowi integralną część każdego ze stanowisk. Wysłany w ten sposób sygnał dociera także do sąsiedniego „Prusa”. „Zgodnie z procedurami powinien on czekać, aż odezwie się wywoływana stacja brzegowa. To właśnie ona, wraz z Morskim Ratowniczym Centrum Koordynacyjnym, będzie zawiadywała akcją ratunkową. Do udziału w niej musi się przygotować każda z jednostek znajdujących się w pobliżu”, tłumaczy kmdr por. Szczepański.

Symulator GMDSS, podobnie jak inne w Akademii, został stworzony z myślą zarówno o podchorążych, jak i oficerach pokładowych MW oraz obsadach okrętowych działów łączności. „Dlaczego również oni? Wystarczy zadać sobie pytanie, jak często w ostatnich latach mieli do czynienia z katastrofą na morzu. Taką wiedzę trzeba utrwalać, bo jest, niestety, ulotna”, podkreśla kierownik pracowni. Umiejętność stosowania procedur alarmowych stanowi dla użytkowników morza wielki problem. „Liczba fałszywych alarmów dochodzi nawet do 95%”, szacuje kmdr por. Szczepański.

W uniknięciu ewentualnych wpadek mogą pomóc zajęcia w sąsiednim laboratorium łączności morskiej. Ono również powstało za pieniądze przeznaczone na modernizację armii. Składa się z dziesięciu stanowisk dla kursantów i jednego dla instruktora. W trakcie ćwiczeń prowadzą oni między sobą łączność na różnych częstotliwościach, z użyciem najnowocześniejszych urządzeń. Przy każdym komputerze zostały zainstalowane niewielkie przyrządy do nadawania alfabetem Morse’a, a dzięki specjalnemu programowi można przesyłać z komputera na komputer sygnały świetlne. Podchorążowie uczą się tu też kodów flagowych.

„Marynarz musi znać podstawy komunikacji. To tak jak z nauką astronawigacji. Kiedy wysiądzie elektronika, trzeba określić położenie okrętu, patrząc na gwiazdy. Mało prawdopodobne? Może, ale trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność”, zaznacza kmdr por. Szczepański i dodaje: „Łączność to podstawa funkcjonowania okrętu. Proszę pamiętać, że była ona pierwszą rzeczą, którą musieliśmy dostosować do standardów NATO po tym, jak wstąpiliśmy do sojuszu”.

 

Nie tylko dla marynarzy

Tylko od początku 2015 roku w AMW zostało oddanych do użytku sześć nowych symulatorów i trenażerów. A na tym nie koniec. „Naszą bazę przez cały czas staramy się rozbudowywać i unowocześniać”, podkreśla kmdr por. Mundt. Wkrótce na przykład w okręcie podwodnym typu Kobben, który od kilku lat stoi na dziedzińcu uczelni, zostanie urządzone laboratorium. „Jesteśmy w trakcie modernizacji marynarki wojennej. Stopniowo będą wprowadzane do służby nowe okręty. Musimy za tymi zmianami nadążać, a nawet je wyprzedzać. Poza tym, mimo że jesteśmy uczelnią morską, nie zamierzamy ograniczać się do pracy na rzecz jednego tylko rodzaju sił zbrojnych. Z naszej oferty mogą korzystać wszyscy żołnierze modernizującej się armii, a nawet instytucje cywilne”, mówi rzecznik Akademii. Niedawno gdyńska uczelnia nawiązała współpracę chociażby z Instytutem Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Specjaliści z obu instytucji przymierzają się do tego, by wspólnie prowadzić szkołę meteo dla żeglarzy.

Łukasz Zalesiński

autor zdjęć: AMW





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO