„Z tej odległości nie trafiliby słonia” – miał powiedzieć gen. John Sedgwick w czasie jednej z bitew amerykańskiej wojny secesyjnej na kilka chwil przed tym, nim dosięgła go kula sierż. Bena Powella, strzelca wyborowego konfederatów.
Ninja Sugitani Zenjubō był prawdopodobnie pierwszym w historii strzelcem wyborowym. Został wynajęty przez przywódcę jednego z japońskich klanów, Rokkaku Yoshisuke, a jego celem miał być Oda Nobunaga, stojący na czele konkurencyjnego klanu, który w tym czasie wyrastał na pierwszą siłę w Japonii. Zenjubō postanowił zlikwidować Nobunagę z broni palnej – uzbrojony w dwa arkebuzy ukrył się przy drodze, którą miał przejeżdżać jego cel. Zadanie nie było proste, bowiem maksymalny zasięg ówczesnej broni palnej wynosił zaledwie około 100 m, a już po pierwszym strzale łatwo można było zlokalizować strzelca ze względu na unoszący się nad lufą dym (efekt używania czarnego prochu). Mimo to Zenjubō zdołał oddać dwa celne strzały i nie pozwolił się złapać eskorcie Nobunagi. Jego misja nie zakończyła się jednak powodzeniem, ponieważ żadna z dwóch kul nie przebiła zbroi, którą nosił japoński przywódca. Ostatecznie cała historia okazała się dla strzelca tragiczna. Kilka lat po nieudanym zamachu został złapany i skazany na śmierć, którą zadano mu w wyjątkowo brutalny sposób: ninję zakopano w ziemi po szyję, po czym… przez kilka dni (sic!) obcinano mu głowę bambusową piłą.
Pierwszym konfliktem zbrojnym, w którym strzelcy wyborowi zaczęli odgrywać znaczącą rolę, była amerykańska wojna o niepodległość. W czasie bitwy pod Saratogą walczący z mającymi przewagę w wyszkoleniu i uzbrojeniu Brytyjczykami koloniści organizowali zasadzki – ukryci wśród drzew i zarośli strzelcy wyborowi „polowali” na oficerów przeciwnika. Najskuteczniejszy okazał się wówczas Timothy Murphy.
Ten sierżant eksperymentalnej jednostki strzelców wyborowych, dowodzonej przez gen. Daniela Morgana, podobno był w stanie trafić w cel wielkości 15 cm z odległości ponad 200 m. Jak na możliwości ówczesnej broni, było to nie lada osiągnięcie. Snajperskiego kunsztu dowiódł właśnie w czasie bitwy pod Saratogą.
Kiedy brytyjscy żołnierze zaczęli wycofywać się pod naporem kolonistów, ich odwrót starał się powstrzymać gen. Simon Fraser. Widząc to, amerykański gen. Benedict Arnold, zwróciwszy się do gen. Morgana, wskazał brytyjskiego dowódcę i stwierdził, że ten jeden oficer jest wart więcej niż cały pułk. Gen. Morgan przywołał do siebie Murphy’ego, pokazał mu gen. Frasera i powiedział: „Podziwiam go, ale musi zginąć. Czyń swoją powinność”. Murphy wykonał rozkaz – wspiął się na drzewo, przymierzył i oddał cztery strzały z odległości ponad 250 m. Pierwszy był chybiony, drugi zabił konia pod brytyjskim generałem, a trzeci okazał się śmiertelny. Czwarty strzał zabił na miejscu adiutanta gen. Johna Burgoyne’a (głównodowodzącego brytyjskimi siłami pod Saratogą), który próbował przyjść z pomocą gen. Fraserowi. Celne strzały Murphy’ego sprawiły, że Brytyjczykom nie udało się przejść do kontrataku, a bitwa pod Saratogą zakończyła się ich klęską, która w dużej mierze przesądziła o amerykańskim zwycięstwie w wojnie.
Co ciekawe, niewiele brakowało, by o rozstrzygnięciu brytyjsko-amerykańskiej wojny o niepodległość zadecydowało trafienie z broni brytyjskiego strzelca wyborowego. W czasie bitwy pod Brandywine kpt. Patrick Ferguson wziął na cel pewnego amerykańskiego oficera. Nie zdecydował się jednak oddać strzału w plecy. Jak się potem okazało, tym oficerem był George Washington, pierwszy prezydent USA, a w tamtym czasie głównodowodzący tzw. armią kolonialną.
Znacznie mniej szczęścia miał słynny brytyjski adm. Horatio Nelson, który w czasie morskiej bitwy pod Trafalgarem zginął z rąk jednego z francuskich strzelców wyborowych. W tym wypadku jednak precyzyjny strzał nie miał wpływu na losy bitwy – Brytyjczykom udało się rozbić francuską flotę i tym samym uniemożliwić Napoleonowi inwazję na Wielką Brytanię.
Okrążeni przez… strzelca
Strzelcy wyborowi odegrali niepoślednią rolę w czasie amerykańskiej wojny secesyjnej. W armii Unii sformowano dwa pułki, dowodzone przez płk. Hirama Berdana, w których skład wchodzili jedynie strzelcy wyborowi. W czasie całego konfliktu zadały one konfederatom straty większe niż jakakolwiek inna jednostka wojsk Unii. Z kolei konfederaci mieli w swoich szeregach Johna Hinsona, plantatora z Tennessee. Hinson początkowo nie zamierzał brać udziału w wojnie domowej. Kiedy jednak dwaj jego synowie zostali schwytani przez żołnierzy Unii i straceni za przynależność do jednostek partyzanckich, rozpoczął swoją prywatną wojnę. Uzbrojony w przerobioną przez siebie strzelbę, rozpoczął „polowanie” na żołnierzy Unii korzystających z transportu na rzece Tennessee. Hinson, według różnych źródeł, zastrzelił od 36 do 100 unionistów. Robił to tak celnie, że pewien kapitan barki przewożącej dużą grupę uzbrojonych żołnierzy uznał, że został otoczony przez konfederatów i… chciał się poddać wraz z całym oddziałem.
W kontrze do Trójprzymierza
Dla strzelców wyborowych przełomowe było zastąpienie prochu czarnego bezdymnym pod koniec XIX wieku. Sprawiło to, że wreszcie mogli stać się całkowicie niewidzialni dla przeciwnika. Poza tym karabiny, z których korzystali, coraz częściej były wyposażane w celowniki optyczne, co umożliwiało skuteczne rażenie celu z większej odległości.
W czasie I wojny światowej pionierami, jeśli chodzi o wykorzystanie karabinów z celownikami, byli Niemcy – ich strzelcy wyborowi siali postrach wśród Brytyjczyków i Francuzów. Najskuteczniejszym strzelcem wyborowym w I wojnie światowej był jednak Francis Pegahmagabow – kapral armii kanadyjskiej (walczącej po stronie ententy), który miał zabić 378 niemieckich żołnierzy, a 300 kolejnych wziąć do niewoli.
Pegahmagabow, Indianin z plemienia Odżibwejów, wstąpił do kanadyjskiej armii tuż po rozpoczęciu I wojny światowej. Brał udział w bitwach pod Ypres, Sommą, a w czasie tzw. ofensywy stu dni, kiedy jego kompanii kończyła się amunicja i groziło jej okrążenie, żołnierz, mimo ciężkiego ostrzału z broni maszynowej, przebiegł przez pas ziemi niczyjej po dodatkową amunicję, czym ocalił swoją jednostkę.
Innym znanym strzelcem wyborowym z tego okresu był Australijczyk Billy Sing, który w czasie bitwy o Gallipoli zabił od 150 do 300 tureckich żołnierzy. Sing stał się między innymi bohaterem snajperskiego pojedynku. Turcy, którym zadawał poważne straty, wysłali przeciwko niemu swojego czołowego snajpera, nazywanego przez żołnierzy ententy strasznym Abdulem. Turecki strzelec wyborowy po długiej obserwacji zdołał ustalić pozycję Australijczyka. Z relacji dotyczącej przebiegu tego niezwykłego pojedynku wynika, że Sing mniej więcej w tym samym czasie zauważył tureckiego strzelca. Obaj snajperzy zaczęli mierzyć do siebie równocześnie, ale Australijczyk strzelił pierwszy.
Fin a Armia Czerwona
Najsłynniejsi strzelcy wyborowi byli bohaterami II wojny światowej. Za najlepszego snajpera w historii przez wielu jest uznawany Fin Simo Häyhä, legenda wojny zimowej, nazywany przez żołnierzy radzieckich „Biała Śmierć”. W czasie trwającego niespełna 100 dni konfliktu miał zabić od 505 do 542 żołnierzy Armii Czerwonej, a to oznacza, że codziennie jego ofiarą padało pięciu żołnierzy przeciwnika. Co ciekawe, Fin nie był zwolennikiem celownika optycznego i znacznie chętniej korzystał z mechanicznego. Dlaczego? Tłumaczył, że strzelec używający celownika optycznego musi unosić głowę nieco wyżej (przez co staje się łatwiejszym celem). Poza tym musi liczyć się z zaparowaniem soczewek. Mogą one też odbijać promienie słońca, zdradzając pozycję snajpera.
Häyhä swój sukces zawdzięczał doskonałemu wtapianiu się w otoczenie. Aby w zimę, ubranego na biało, nie zdradzał oddech, wkładał do ust śnieg. Ponadto powierzchnię wokół swojej pozycji strzeleckiej polewał wodą, tak aby po wystrzale nie podnosił się śnieżny kurz, zdradzający jego kryjówkę. Sam Häyhä, pytany o źródło swojego sukcesu, odpowiadał krótko: „Praktyka”. A komentując liczbę zabitych przez siebie wrogów, stwierdził: „Robiłem to, co mi kazano – najlepiej, jak mogłem”.
Häyhä stanowił tak poważne zagrożenie dla żołnierzy Armii Czerwonej, że dowództwo radzieckiej armii próbowało wyeliminować strzelca, wykorzystując… artylerię i lotnictwo. Próby te spełzły jednak na niczym. Sowietom udało się jedynie… uszkodzić płaszcz fińskiego kaprala. Wojna skończyła się dla niego 6 marca 1940 roku, kiedy został postrzelony w szczękę. Po zakończeniu konfliktu marszałek Carl Mannerheim w uznaniu zasług snajpera awansował go ze stopnia kaprala do podporucznika.
I do wilków, i do Niemców
Armia Czerwona, która w Finlandii nie mogła poradzić sobie z „Białą Śmiercią”, kilka lat później sama doczekała się legendarnych strzelców wyborowych, którzy siali popłoch w niemieckich szeregach. Kpt. Wasilij Zajcew strzelania uczył się jako dziecko, polując z dziadkiem i młodszym bratem na wilki i jelenie. W latach trzydziestych wstąpił do radzieckiej marynarki wojennej. Kiedy Niemcy najechali na ZSRR, Zajcew poprosił o przeniesienie do jednostek lądowych i został przydzielony do 284 Dywizji Strzelców, która jako część 62 Armii brała udział w obronie Stalingradu.
Strzelec zwrócił na siebie uwagę przełożonych, kiedy pewnego dnia trafił z bardzo dużej odległości trzech łączników niemieckich, jednego po drugim. W nagrodę dostał karabin snajperski i stał się jednym z 48 strzelców wyborowych służących w pułku. W czasie bitwy o Stalingrad Zajcew, stale zmieniający pozycje, kryjąc się za zniszczonymi elementami infrastruktury miasta, miał zabić od 125 do 242 żołnierzy niemieckich, w tym kilku strzelców wyborowych wysłanych przez dowództwo Wehrmachtu w celu likwidacji sowieckiego bohatera. Źródła radzieckie podawały, że z Zajcewem zmierzył się wówczas (i przegrał) szef berlińskiej szkoły snajperów mjr Erwin Köning, ale brak jest dowodów świadczących o tym, że ktoś taki rzeczywiście istniał. W styczniu 1943 roku w czasie ostrzału moździerzowego Zajcew został poważnie ranny, wkrótce jednak wrócił na front. Do końca wojny mógł zabić nawet około 500 żołnierzy wroga.
Z kolei 500 ofiar zapisano na koncie mjr. Iwana Sidorenki, jednego z bohaterów bitwy o Moskwę z 1941 roku. Był on na tyle skutecznym strzelcem wyborowym, że dowództwo Armii Czerwonej zdecydowało, iż będzie uczył innych strzelania do odległych celów (do końca wojny wyszkolił ok. 250 snajperów). Wraz ze swoimi uczniami bardzo często brał udział w misjach bojowych (w czasie jednej z nich udało mu się nawet zniszczyć czołg dzięki użyciu amunicji zapalającej). Najwięcej celnych trafień, bo 702, w czasie II wojny światowej radziecka propaganda przypisywała z kolei Michaiłowi Iliczowi Surkowowi, ale prawdopodobnie wynik ten został znacznie zawyżony.
W szeregach Armii Czerwonej służyły także kobiety strzelcy wyborowi (było ich ok. 2 tys.). Najsłynniejszą z nich była Ludmiła Pawliczenko. Przed II wojną światową zdobywała medale na zawodach strzeleckich, a po inwazji Niemiec na ZSRR jako ochotnik zaciągnęła się do Armii Czerwonej. W czasie obrony Odessy zabiła 187 żołnierzy wroga, a w walkach o Sewastopol zapisała na swoim koncie kolejnych 70 celnych trafień. Ranna Pawliczenko została ewakuowana z oblężonego miasta, po czym wysłano ją do Wielkiej Brytanii, USA i Kanady, gdzie wygłaszała odczyty zachęcające do większego zaangażowania się tych państw w wojnę z Niemcami.
Najskuteczniejszym niemieckim strzelcem wyborowym w czasie II wojny światowej był pochodzący z Austrii Matthäus Hetzenauer. Ten żołnierz 3 Dywizji Górskiej w czasie walk na froncie wschodnim miał zabić 345 żołnierzy Armii Czerwonej (w tym jednego z imponującej, jak na owe czasy, odległości 1100 m). W jednostce Hetzenauera służył inny z najskuteczniejszych niemieckich strzelców wyborowych – Josef „Sepp” Allerberger, który zapisał na swoim koncie 257 celnych trafień.
autor zdjęć: PZ