Tylko dzięki zgranym żołnierzom, niezależnie od narodowości czy stopnia, wojska NATO mogą dobrze wypełniać swoje zadania.
Wśród tumanów kurzu ląduje PZL W-3 Sokół. Oznaczony biało-czerwoną szachownicą kolos zaledwie dotyka ziemi, a już z bocznego wejścia desantują się kanadyjscy żołnierze. Jeszcze przed lotem każdy z nich wiedział, że operacja zostanie przeprowadzona po zmroku i w trudnych warunkach terenowych, na dodatek w obliczu wrogich sił. Obserwację terenu utrudnia im pęd powietrza wywołany przez olbrzymie silniki oraz wszechobecny piach. Żołnierze wyczuwają, że lada moment może nastąpić atak. Po wyjściu z zasięgu pracującego tuż nad hełmami wirnika błyskawicznie rozpraszają się na ustalone wcześniej pozycje i zabezpieczają lądowisko.
Chwilę później, już pod ogniem, lądują dwa Mi-8. Za sterami wszystkich śmigłowców siedzą piloci z 25 Brygady Kawalerii Powietrznej. Do chwili otwarcia bocznych drzwi to właśnie Polacy są odpowiedzialni za żołnierzy wojsk sojuszniczych. Z zadaniem radzą sobie bez problemu – dzięki wyszkoleniu i doświadczeniu z misji poza granicami kraju oraz znajomości działań kanadyjskich pododdziałów. Zdają sobie sprawę z tego, że bez wsparcia ze strony osłaniających lądowisko Kanadyjczyków byliby bardzo łatwym celem.
To właśnie doskonalenie komunikacji oraz współdziałanie w terenie było głównym założeniem międzynarodowych ćwiczeń taktycznych „Falcon ’14”. Zadania, które postawiono przed 7 Batalionem 25 Brygady Kawalerii Powietrznej oraz kompanią Oscar z 3 Batalionu Kanadyjskiego Pułku Królewskiego miały na celu przede wszystkim integrację na polu walki. Oprócz wspólnych działań poligonowych scenariusze zakładały wymianę plutonów w kompanii, a nawet drużyn w plutonach.
Podwójny szturm, jeden cel
„Jestem na miejscu, budynek zdobyty. Przystępuję do zabezpieczenia i ewakuacji rannych”, raportuje jeden z żołnierzy, a od rozpoczęcia szturmu minęło niespełna pięć minut. Kilkaset sekund wypełnionych morderczym biegiem pośród wybuchów oraz ognia prowadzonego zza przygotowanych wcześniej umocnień. Mimo ukształtowania terenu obfitującego w naturalne osłony zadanie postawione przed kawalerzystami nie należało do łatwych. Na wzgórzu czekał na nich pluton wroga, dysponujący nie tylko ciężką bronią maszynową, lecz także granatnikami i wyrzutniami RPG. W normalnych warunkach do ataku na umocnione w ten sposób pozycje potrzeba przewagi trzykrotnej lub nawet większej. Tym razem czynnikiem przeważającym szalę zwycięstwa była jednak nie liczebność, lecz umiejętności dowódców zgrupowań bojowych oraz celny ostrzał sojuszniczego oddziału ubezpieczającego.
„Widziałem, jak Kanadyjczycy prowadzą ogień”, mówi ppłk Rafał Lis, dowódca 1 Batalionu Kawalerii Powietrznej. „Ich umiejętności strzeleckie oceniam wysoko. Dzisiaj udowodnili, że idą również za tym bardzo dobre umiejętności taktyczne”. Całe manewry podzielono bowiem na dwie fazy – taktyczną i ogniową.
Po obezwładnieniu przeciwnika znajdującego się na wzgórzu do szturmu przystąpiły oddziały kanadyjskie. Ustawione na pozycjach wyjściowych karabiny maszynowe miały jedynie dezorientować przeciwnika. Główne natarcie ruszyło lewą flanką, od strony bardziej odsłoniętej, ale pozbawionej umocnień. Dzięki współpracy nie tylko zminimalizowano groźbę niepowodzenia manewru, lecz także uniknięto ciężkich strat.
„Najtrudniejszą fazą w tych ćwiczeniach jest współdziałanie grup szturmowych z ubezpieczającymi”, twierdzi ppłk Piotr Gołos, dowódca 7 Batalionu Kawalerii Powietrznej. „Grupa ubezpieczająca musi obezwładniać cel tak, aby stworzyć warunki do wykonania zadania przez grupę szturmującą, a później skutecznie ją wspierać. W ten sposób można zniszczyć przeciwnika, pojmać jeńców i zabezpieczyć obiekt. Następnie obie grupy zostaną pobrane przez śmigłowce”.
Kanadyjska otucha
Nie pierwszy raz kompania Oscar ćwiczyła razem z polskimi żołnierzami. Kanadyjczycy stacjonują u nas jako druga zmiana operacji „Reassurance” (Otucha), która jest jedną z odpowiedzi NATO na rosyjską agresję w Ukrainie. We wrześniu 2014 roku reprezentanci 3 Batalionu Pułku Królewskiego brali udział w „Anakondzie”. Mjr Pirs Papptn, dowódca kompanii Oscar, jest przekonany o konieczności takich ćwiczeń, zarówno teraz, jak i w przyszłości. Już dziś bowiem wiadomo, że Kanadyjczycy będą obecni na polskich poligonach przynajmniej do końca 2015 roku. „Na co dzień wykonujemy zadania typowe dla jednostek powietrzno-desantowych. Mamy doświadczenie ze śmigłowcami różnych typów, również tymi używanymi przez Polaków. Teraz możemy przećwiczyć procedury niezbędne w dalszym etapie szkolenia”. Tylko dzięki zgranym żołnierzom, niezależnie od narodowości czy stopnia, wojska NATO mogą dobrze wypełniać swoje zadania. Od tego zależy bezpieczeństwo nie tylko państw Europy Środkowo-Wschodniej, lecz całego sojuszu.
autor zdjęć: Michał Zieliński