Z Adamem Janikiem o tym, co dzięki rosomakom osiągnął polski przemysł, rozmawia Norbert Bączyk.
Mija właśnie dziesięć lat, od kiedy zakład przekazał wojsku pierwsze rosomaki. Jak Pan, jako producent, ocenia ten czas?
Te dziesięć lat okazało się wielkim sukcesem, zarówno dla naszej spółki, jak i dla samego produktu. W grudniu 2004 roku dostarczyliśmy pierwsze dziewięć pojazdów dla wojska, w tym trzy bojowe i sześć bazowych, a dziś możemy się pochwalić już ponad 600 dostarczonymi rosomakami w ośmiu różnych wersjach. W tej chwili prowadzimy prace badawczo-rozwojowe nad kolejnymi trzema i negocjujemy następne umowy. Ponadto, co jest bardzo ważne, sprzęt sprawdził się w działaniach bojowych. Rosomaki zostały bardzo dobrze ocenione przez użytkowników w czasie działań w Afganistanie, a talibowie nazwali je „zielonymi diabłami”. Dla nas, jako producenta, nie ma lepszej rekomendacji dla wyrobu, który oferujemy.
Zaczynaliśmy jako firma typowo remontowa, a w tej chwili jesteśmy przedsiębiorstwem produkcyjnym z wysoko zaawansowanym produktem finalnym. Pod względem wykorzystywanych technologii zaliczamy się do grona najlepszych zakładów tej branży w Europie. Gościmy u nas przedstawicieli przemysłu i wojska z różnych państw. Wszyscy są pod wrażeniem tego, czego się nam udało dokonać. Jesteśmy bodaj jedyną firmą w kraju, która zapewnia cały cykl życia dostarczanego armii produktu – począwszy od produkcji, przez wsparcie eksploatacji, aż na utylizacji kończąc.
Siemianowice dużo zyskały na tym programie.
Na rosomakach zyskują wszyscy: wojsko, producent i każdy podatnik. Na poziomie biznesowym kluczowa jest wartość firmy i tutaj nasz właściciel, Skarb Państwa, może być zadowolony. Przez te lata udało się nam zwielokrotnić wartość naszej spółki i wdrożyć wiele nowoczesnych rozwiązań. Wypracowane zyski przeznaczamy przede wszystkim na rozwój zakładów. Nasza firma ma w ofercie produkcję, serwis, rozwój produktu, szkolenie. Cały czas poszukujemy nowych możliwości rozwojowych.
Zakład w Siemianowicach Śląskich istotnie bardzo się zmienił. Zresztą nie tylko on. W jakim stopniu decyzja o polonizacji związała rosomaka z polskim przemysłem?
Dzięki temu programowi jest dziś ponad 3 tys. miejsc pracy w naszej gospodarce. Rosomak SA zatrudnia bezpośrednio 450 osób, ale w kraju współpracuje z nami około stu firm. Proszę mi pokazać drugi taki program realizowany dla naszej armii. W każdym województwie w Polsce znajduje się jakiś zakład, który jest kooperantem programu „Rosomak”.
Finowie z Patrii przysyłają do nas swoich potencjalnych klientów, aby mogli zobaczyć, jak dzięki pozyskaniu nowoczesnej technologii przy wykorzystaniu własnych kompetencji, zasobów i kooperacji biznesowej można osiągnąć sukces. Ponadto udało się nam wdrożyć nowe polskie technologie. Dziś razem z Hutą Stali Jakościowych możemy się pochwalić wdrożeniem polskiej stali pancernej. W Europie jest tylko czterech producentów takiej stali. Przy nas wyrosły ponadto firmy, które zaczynały prawie że od niczego, a dziś są liczącymi się graczami w branży.
Jak się układa współpraca z wojskiem?
Wojsko, co oczywiste, to nasz najważniejszy klient. Nie tylko zresztą klient, ale też partner, ponieważ czerpiemy z jego doświadczeń, wymieniamy się informacjami, spostrzeżeniami. Wojsko jest otwarte na dialog. Szkolimy też przyszłych użytkowników, załogi wozów. Tutaj sprawdza się zasada: im lepiej znam sprzęt, tym lepiej go wykorzystuję. Zbudowaliśmy centrum szkoleniowe, w którym do tej pory przeszkoliliśmy ponad 8 tys. żołnierzy. W 2014 roku uruchomiliśmy kompleksowy symulator całego pojazdu. Kolejna nowość to pomoce naukowe dla załóg i mechaników w postaci „stendów”, stanowiących przekroje kołowych transporterów opancerzonych. Zapewniamy serwis, nie tylko zresztą w kraju. Udzieliliśmy szerokiego wsparcia w serwisowaniu wozów w Afganistanie. Nasza firma zarządzała grupą specjalistów, którzy na stałe przebywali z polskim kontyngentem w Afganistanie. Było tam łącznie ponad 100 osób, z naszej firmy oraz od naszych kooperantów. Dziś wojsko doskonale wie, czego chce i oczekuje, aby dostarczane uzbrojenie było nowoczesne i spełniało wymagane parametry techniczno-taktyczne oraz jakościowe. Jesteśmy po to, aby spełniać oczekiwania zamawiającego, oczywiście nie za darmo.
A jak się układa współpraca z Patrią? Przy podpisywaniu nowej umowy w 2013 roku na jaw wyszły pewne problemy z 2003 roku.
Współpraca układa się dobrze. Jako podwykonawca odgrywamy ważną rolę w światowym systemie produkcji AMV. Pierwotna umowa istotnie nakładała na nas pewne ograniczenia, które teraz zostały już zniesione, ale nawet ona oznaczała olbrzymi zastrzyk nowych technologii dla zakładów. To był ten zaczyn, od którego wszystko się zaczęło. Dzięki offsetowi nasza spółka bardzo zyskała. Otrzymaliśmy technologie, a teraz mamy także szerszy dostęp do rynków zbytu. Nowa umowa zapewnia nam również możliwość modyfikacji i modernizacji wozu. Dzięki wsparciu MON-u w negocjacjach uzyskaliśmy dobre warunki, korzystne nie tylko dla nas, lecz także dla naszej gospodarki.
Jaka przyszłość czeka producenta rosomaków?
Realizujemy plan rozwoju spółki na lata 2014–2019. Naszą ambicją jest jednak, aby w Polskiej Grupie Zbrojeniowej, Rosomak SA stał się centrum kołowych transporterów opancerzonych. Mamy odpowiednie doświadczenie i kompetencje. Ze wsparciem finansowym Narodowego Centrum Badań i Rozwoju prowadzimy prace nad następcą rosomaka, a z własnych środków zajęliśmy się następcą BRDM i za trzy lata prototyp wozu będzie gotowy. Pracujemy nad głęboką modernizacją rosomaka. Aktywnie też działamy na rynkach zagranicznych i mamy nadzieję, że wkrótce osiągniemy na tym polu znaczący sukces.
Dlaczego zmieniliście nazwę na Rosomak SA?
Rosomak stał się marką samą w sobie. Postanowiliśmy to wykorzystać, zdyskontować sukces wypracowany głównie dzięki Afganistanowi, gdzie wóz stał się znakiem rozpoznawczym, firmowym nowoczesnego sprzętu wojskowego. Nasi partnerzy odebrali to pozytywnie. Kojarzymy się właśnie z tym produktem.
Adam Janik jest prezesem zarządu i dyrektorem naczelnym Rosomak Spółka Akcyjna w Siemianowicach Śląskich.
autor zdjęć: Norbert Bączyk