Szesnaście godzin na morzu. Po kilka na pokładach: czterech okrętów, jednostki pomocniczej, krążącej między nimi łodzi typu RIB i na tak zwanej wstędze, czyli pływającym parku pontonowym. Maraton.
Na pokład trałowca ORP „Drużno” wchodzę w środku nocy. Okręt stoi przy nabrzeżu portu wojennego w Świnoujściu, niemal w całkowitej ciemności. Jest już po załadunku min, przez cały czas pozostaje w gotowości bojowej. Na jego pokładzie uzbrojeni marynarze w hełmach. Na razie czekamy. Wreszcie kilka minut przed drugą przychodzi sygnał do wyjścia z portu. Na morzu jest już pierwszy z trałowców. W ślad za nami wychodzą dwa kolejne, a także dwa pokaźnych rozmiarów okręty transportowo-minowe ORP „Gniezno” i ORP „Poznań”, kutry transportowe, wreszcie jednostki pomocnicze: holownik, zbiornikowiec i stacja demagnetyzacyjna. Tak się rozpoczyna faza morska ćwiczeń „Wargacz 2014”.
Dla marynarzy 8 Flotylli Obrony Wybrzeża to najważniejszy w tym roku sprawdzian. Wiąże się z certyfikacją Okrętowej Grupy Zadaniowej. Innymi słowy, załogi okrętów muszą potwierdzić zdolność do działania. Swoimi umiejętnościami będą się też wykazywać jednostki brzegowe flotylli, czyli na przykład 8 Batalion Saperów. Ale po kolei.
Na razie jesteśmy w okolicach Świnoujścia, a nad Bałtykiem powoli świta. Pierwsze zadanie: okręty muszą ustawić zagrodę minową. Ma ona blokować przeciwnikowi drogę do portu lub uniemożliwić wysadzenie desantu na jednej z okolicznych plaż. Zagroda jest stawiana w kompletnej ciszy. Okręty zaprzestają łączności radiowej, nie korzystają też z radarów. „Jesteśmy zdani na kontakt wzrokowy i sygnały świetlne”, tłumaczy kpt. mar. Paweł Trzciński, dowódca ORP „Drużno”. A przecież zadanie wymaga ogromnej precyzji. „Miny nie mogą zostać postawione w zbyt dużej odległości od siebie, bo wtedy w zagrodzie będą dziury. Zbyt mały dystans może z kolei skutkować tym, że nieprzyjacielski okręt, wchodząc na jedną minę, zdetonuje pozostałe. Tym samym zniszczy zagrodę i otworzy drogę pozostałym jednostkom – wyjaśnia kpt. Trzciński.
Tymczasem okręty ustawiają się w szyku czołowym. Najdalej po lewej idzie okręt transportowo-minowy ORP „Poznań”, tuż obok niego ORP „Gniezno”, wreszcie rząd czterech trałowców. Jeszcze chwila i w morzu ląduje pierwsza mina oznaczona tak zwaną wiechą, czyli chorągiewką sygnalizującą jej pozycję. „To miny ćwiczebne, zarówno denne, jak i kotwiczne”, tłumaczy kpt. mar. Trzciński. „Żadna z nich nie może pozostać w morzu. Po zakończeniu ćwiczeń będą wybrane. Zajmą się tym trałowce”.
Jako pierwsze do tworzenia zagrody przystępują okręty transportowo-minowe, po chwili dołącza do nich jeden z trałowców. W ich wypadku zadanie jest nieco bardziej skomplikowane. Okręty idą jeden za drugim, więc stawianie min musi zacząć ten, który znajduje się na końcu. Kiedy to zrobi, odchodzi w bok, a swoje zadanie wykonuje następny.
Wreszcie zagroda zostaje ustawiona. Szyk okrętów się rozformowuje. Przez kolejne godziny trałowce i jednostki transportowo-minowe będą ćwiczyć samodzielnie, w odrębnych rejonach. Tymczasem dzień wstał na dobre, a nas czeka pierwsza przesiadka. Kilka minut w szybkiej łodzi motorowej i meldujemy się na pokładzie ORP „Gniezno”.
Rosomaki wjeżdżają na wstęgę
To jeden z pięciu okrętów transportowo-minowych typu Lublin. Jednostka zbudowana w polskiej stoczni, do tego bardzo wszechstronna. Może stawiać miny, transportować sprzęt, wysadzić na brzeg desant. Na pokładzie ORP „Gniezno”, w zależności od potrzeb, jest miejsce dla dziewięciu czołgów, 17 ciężarówek albo 135 żołnierzy. Załadunek z reguły odbywa się bardzo sprawnie – sprzęt może wjechać przez jedną z opuszczanych ramp, które znajdują się na dziobie i rufie okrętu. Sama jednostka może podejść do plaży na tyle blisko, że desantowani żołnierze są w stanie, brodząc w wodzie, samodzielnie dotrzeć na brzeg.
I takim właśnie okrętem powoli zmierzamy w stronę w plaży w Dziwnowie. Tam właśnie ma się odbyć kolejny z epizodów ćwiczeń „Wargacz 2014”.
Kiedy podchodzimy do brzegu, rozmowy na głównym stanowisku dowodzenia (na okręcie to odpowiednik mostka) powoli ustępują pełnemu napięcia oczekiwaniu. Na morzu znów robi się tłoczno. Po obydwu burtach, niemal na wyciągnięcie ręki, idą bliźniaczy ORP „Poznań” oraz liczne jednostki pomocnicze. Wreszcie rzucamy kotwicę. „W tym miejscu głębokość wody nie przekracza dwóch metrów”, przekonują marynarze z załogi okrętu. Po chwili do wody zostaje opuszczona rampa dziobowa. Droga na pokład staje otworem. Pozostaje czekać.
Tymczasem na plaży słychać ryk silników. Z pobliskiego lasu powoli wyjeżdżają kołowe transportery opancerzone Rosomak. Dotarły tutaj ze Szczecina, wprost z 12 Dywizji Zmechanizowanej, i mają pomóc w przetestowaniu umiejętności marynarzy oraz żołnierzy pododdziałów inżynieryjnych 8 Flotylli Obrony Wybrzeża. A przy okazji potrenować.
„Rosomak może pływać. W tylnej części ma zamontowane śruby napędowe”, tłumaczy kmdr ppor. Jacek Kwiatkowski, rzecznik 8 Flotylli Obrony Wybrzeża. „Przy obecnej pogodzie na pewno poradziłby sobie z zadaniem, dzisiaj jednak na okręt dostanie się innym sposobem”.
Rosomaki powoli wjeżdżają na tak zwaną wstęgę. To nic innego jak pływający pomost. „Składa się z 40 bloków pontonowych i dwóch brzegowych, po których wjeżdża i zjeżdża sprzęt”, wyjaśnia kpt. Waldemar Przygoda, oficer szkoleniowy z 8 Batalionu Saperów Marynarki Wojennej. Całość jest wprawiana w ruch przez niewielkie kutry, które znajdują się po bokach.
„Wstęga” zazwyczaj służy do transportowania ciężarówek lub sprzętu, który nie pływa samodzielnie. Może być wykorzystywana, gdy morze jest w miarę spokojne. „Jego stan nie może przekraczać dwóch–trzech”, tłumaczy kpt. Przygoda. Najbardziej newralgiczny moment operacji to łączenie parku pontonowego z okrętem. Wtedy ważna jest chłodna głowa i precyzja marynarzy z kutrów.
Tym razem wszystko przebiega bez zakłóceń. „Wstęga” zostaje podpięta pod okręt, a na pokładzie staje zastępca dowódcy okrętu z chorągiewkami. To właśnie on poprowadzi rosomaki. Jeszcze chwila i oba transportery są na pokładzie ORP „Gniezno”. Teraz, w zależności od potrzeb, mogą zostać wyładowane w porcie lub innym miejscu wybrzeża. Te akurat popłyną do Świnoujścia.
Tymczasem nas czeka kolejna przesiadka.
Dym nad Bałtykiem
Znów kilkanaście minut w łodzi hybrydowej. Jesteśmy na pokładzie kutra transportowego Ktr 853. Tego typu jednostki zwykle pozostają w cieniu, gdzieś na drugim planie, są trochę jak ludzie od czarnej roboty. A robota naprawdę ciężka. „Nasze wachty trwają po 12 godzin. A są tutaj ludzie, których w ogóle trudno zluzować”, przyznaje chor. mar. Piotr Zakierski, dowódca Ktr 853. „Nasz nawigator jest już na nogach od przeszło 20 godzin. Praktycznie bez przerwy”.
Kutry te są przeznaczone do transportu zaopatrzenia, drobnego sprzętu, rannych. W pewnych sytuacjach mogą też tworzyć przejścia w zagrodach minowych za pomocą wystrzeliwanych z pokładu ładunków wydłużonych.
Dla nas wizyta na kutrze to jednak tylko epizod, bo właściwym celem jest kolejny trałowiec – ORP „Nakło”. To właśnie on będzie jedną z dwóch jednostek, które mają współpracować ze śmigłowcem ratowniczym Anakonda, należącym do Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej.
Śmigłowiec pojawia się najpierw nad okrętem transportowo-minowym ORP „Gniezno”. Z odległości kilku mil obserwujemy, jak zbliża się do niego, oddala, staje w zawisie nad pokładem. Za mniej więcej pół godziny ten niezwykły spektakl będziemy mogli oglądać z bliska. Wreszcie anakonda rusza w naszą stronę. Jej sylwetka rośnie z każdą minutą. Kiedy zawisa za rufą trałowca, potężny wirnik podrywa z gładkiej powierzchni morza krople wody. Wilgotna mgiełka owiewa stojących na pokładzie ludzi, a śmigłowiec z wolna przesuwa się nad tylny pokład. Wreszcie staje, na linie zaś zjeżdża w dół ubrany w pomarańczowy kombinezon ratownik. Pomaga jednemu z marynarzy wejść w pętlę ratowniczą. Po chwili obydwaj wędrują w górę. Śmigłowiec odlatuje, ale za kilkanaście minut wróci. Powtórzy manewr i odda rozbitka. „Taka operacja wymaga naprawdę niesamowitej precyzji. Pilot nie korzysta z automatu, sam musi ustawić maszynę nad pokładem okrętu”, mówi kmdr por. Czesław Cichy, rzecznik Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej. „A trzeba pamiętać, że podobne zadania wykonują także większe od anakondy śmigłowce Mi-14PŁ/R”.
Na deser będziemy oglądali strzelania. Cztery trałowce i dwa okręty transportowo-minowe po raz kolejny ustawiają się w szyku, tym razem jednak idą jeden za drugim. Operatorzy pokładowych armat zajmują swoje miejsca. To właśnie na nich będą za chwilę skupione oczy wszystkich. „Cel to tarcza, która znajduje się za holownikiem. Dzieli nas od niej 400 m”, tłumaczy kmdr ppor. Aleksander Urbanowicz, szef sztabu 12 Dywizjonu Trałowców, który podczas ćwiczeń dowodzi Okrętową Grupą Zadaniową. A że nie jest łatwo go osiągnąć, przekonujemy się po chwili. Rozlega się huk wystrzału, a po kilku sekundach widzimy w oddali pióropusze wody. To miejsce, gdzie spadły pociski. „Trzeba trochę skorygować”, słyszę. Po chwili jest już dużo lepiej.
Podobne salwy oddają wszystkie okręty. Wreszcie szyk po raz kolejny się rozformowuje. Okręty transportowo-minowe odchodzą w lewo, trałowce zostają na swoim kursie, ale idą burta w burtę. Z rufy okrętów zaczynają się wzbijać kłęby dymu. Zasłona ma pokrzyżować szyki ewentualnym przeciwnikom.
Zadania w kopertach
Powoli zbliżamy się do finału. Po strzelaniu ORP „Nakło” staje burta w burtę z holownikiem. Przesiadamy się po raz ostatni i wracamy do portu w Świnoujściu. Same ćwiczenia będą jednak trwały jeszcze kilka dni. „Do certyfikacji załogi przygotowywały się przez cały rok”, wyjaśnia kmdr Jarosław Kukliński, szef szkolenia 8 Flotylli Obrony Wybrzeża. „Okręty muszą zrealizować nakreślony wcześniej plan. Każdy wykonuje zadania, do których został przeznaczony”. Ale dowódcy muszą być przez cały czas przygotowani na niewiadome. Na pokładach znajdują się tak zwani rozjemcy. Mają zaklejone koperty, a w nich dodatkowe zadania. „W trakcie ćwiczeń będą je przekazywać dowódcom okrętów, a ci będą musieli natychmiast zareagować”, podkreśla kmdr Kukliński.
Ostatecznie marynarze zdali egzamin. „Cele szkoleniowe założone na etapie opracowania ćwiczeń zostały osiągnięte”, podsumowuje kadm. Jarosław Zygmunt, dowódca 8 Flotylli Obrony Wybrzeża. „Jednostki brzegowe flotylli są właściwie przygotowane do zabezpieczenia i wsparcia działań bojowych sił okrętowych. Certyfikacja Okrętowej Grupy Zadaniowej potwierdziła z kolei jej przygotowanie do wykonywania zadań zgodnie z przeznaczeniem”.
autor zdjęć: Marcin Furman
