W POGONI ZA RECEPTĄ

Dzięki operacjom irackiej i afgańskiej rozwinęła się medycyna polowa. Niestety, w tyle za nowymi rozwiązaniami i wyposażeniem pozostały regulacje prawne.

 

Wrzucenie do jednego worka służby zdrowia wojskowej i cywilnej miało stanowić element reformy porządkującej ochronę zdrowia społeczeństwa. Jedną z jej konsekwencji było podjęcie w 2001 roku decyzji o likwidacji Wojskowej Akademii Medycznej, co oznaczało koniec kształcenia lekarzy wojskowych sensu stricto. Uwagi wskazujące na konieczność uwzględnienia specyfiki służby wojskowej oraz zadań armii kwitowano krótko: „Medycyna jest jedna”. Życie dość szybko jednak udowodniło, że tak nie jest. A dokładnie udział polskich żołnierzy w misjach irackiej i afgańskiej, które w praktyce okazały się operacjami bojowymi. Coraz liczniejsze ofiary „ajdików” i „kontaktów ogniowych” dostarczały argumentów, że na polu walki medycyna opiera się na specyficznych procedurach ratownictwa taktycznego, nieprzystających do cywilnego sposobu niesienia pomocy rannym.

Po tych doświadczeniach w wojsku zaczęto tworzyć systemy: ratowniczo-medyczny i ewakuacyjny. Potrzebny był do tego nowoczesny sprzęt ratowniczy i odpowiednio wyszkoleni ratownicy oraz lekarze wojskowi nie tylko z nazwy. Niestety za zachodzącymi zmianami nie podążały odpowiednie regulacje prawne. Skutek jest taki, że dziś znaczna część struktur i działań medycyny pola walki jest zawieszona w próżni legislacyjnej, czyli – mówiąc wprost – formalnie jest nielegalna.

 

Biblia medyków

Jedynym sensownym rozwiązaniem w tej sytuacji jest opracowanie narodowej doktryny zabezpieczenia medycznego i ochrony zdrowia wojsk. Nad tym dokumentem pracują specjaliści z Zarządu Wojskowej Służby Zdrowia Inspektoratu Rodzajów Wojsk Dowództwa Generalnego. Według pułkownika Marcina Buszki, oficera tego zarządu zaangażowanego w reformy medycyny polowej, utworzenie adekwatnej do realiów doktryny powinno być dziś priorytetem: „Na bieżąco wspieramy się dokumentem natowskim. »Allied Joint Medical Support Doctrine« odnosi się jednak głównie do działań ekspedycyjnych, a nasza wojskowa służba zdrowia powinna się przygotowywać też do operacji obronnej. Chcemy, żeby doktryna narodowa obejmowała misje zagraniczne, obronę kraju oraz sytuacje kryzysowe”.

Oficerowie Zarządu Wojskowej Służby Zdrowia podkreślają, że operacji obronnej nie będą prowadziły jedynie siły zbrojne, ale całe państwo, więc niezbędny jest kompleksowy program militarnych i pozamilitarnych działań obronnych. Doktryna medyczna ma to odzwierciedlać i powinna między innymi określić standardy pomocy medycznej, zasady działania w wypadkach masowych, gdy jest duża liczba ofiar, czy też czas, w jakim ranni powinni mieć zapewnioną pomoc medyczną. Powstaje zatem pewnego rodzaju biblia dla medyków. „Chcemy, żeby nasz dokument był spójny również z doktryną medyczną Unii Europejskiej, tak aby każdy, niezależnie od charakteru operacji, mógł się dowiedzieć, co i jak ma robić”, twierdzi pułkownik Buszko.

W wypadku wojny obronnej niezwykle ważny jest pozamilitarny system przygotowań, który powinien odgrywać znaczącą rolę w systemie ewakuacyjno-leczniczym. Doktryna ma zatem określić zasady funkcjonowania w czasie konfliktu cywilnych placówek służby zdrowia, przede wszystkim szpitali. Pułkownik Buszko uważa za oczywistość, że „na terenie własnego kraju nie będziemy budować trzeciego poziomu polowego wzmocnienia medycznego”, bo jego funkcję powinny pełnić oddalone o 30−100 kilometrów od rejonu walk szpitale cywilne, mające specjalistyczny sprzęt oraz personel medyczny.

 

Pułapki prawne

„Brak odpowiednich zapisów prawnych utrudnia nam osiąganie interoperacyjności w ramach NATO”, sygnalizuje kolejny ważny problem pułkownik Krzysztof Kowalczyk, szef oddziału szkolenia Zarządu Wojskowej Służby Zdrowia.

Misje wojskowe poza granicami kraju ujawniły na przykład kłopot ze stosowaniem medykamentów i sprzętu medycznego. Nasi lekarze, zarówno w kraju, jak i za granicą, nie mogą stosować innych leków niż zarejestrowane w Polsce, ponieważ obligują ich do tego przepisy ustawy z 6 września 2001 roku „Prawo farmaceutyczne”. Sprzęt medyczny musi mieć natomiast oznakowanie CE, potwierdzające zgodność z dyrektywami Unii Europejskiej i dopuszczenie do użycia na jej terenie, a przecież nie wszyscy członkowie NATO należą do wspólnoty.

„Jak mamy w takiej sytuacji funkcjonować w jednej strukturze z Amerykanami i Kanadyjczykami?”, pyta retorycznie pułkownik Buszko. „Według inicjatywy smart defence każdy kraj wydziela elementy medyczne, z których tworzy się modułowe placówki. Może się zatem zdarzyć, że w izbie przyjęć potrzebującym pomocy żołnierzem zajmie się Amerykanin, w gabinecie lekarskim Polak, a aptekarzem będzie Brytyjczyk. W natowskiej doktrynie medycznej są zapisy o integracji wysiłku, tworzeniu wspólnych placówek. Gdybyśmy chcieli honorować ją w pełni, co krok naruszalibyśmy przepisy krajowe”.

Podobne problemy prawne dotyczą całej polowej służby medycznej. „W Polsce istnienie i funkcjonowanie polowych placówek medycznych nie jest prawnie usankcjonowane”, zwraca uwagę na kolejną lukę legislacyjną pułkownik Buszko. Zapomniano je bowiem wyszczególnić w ustawie z 31 sierpnia 1991 roku o zakładach opieki zdrowotnej. Wojsko szkolące się do działań obronnych musi mieć polową służbę zdrowia, zabezpieczającą działania operacyjne. I oczywiście je ma, tyle że grupy zabezpieczenia medycznego znajdujące się w jednostkach wojskowych, stanowiące struktury służby zdrowia czasu wojny i czasu pokoju, mogą się jedynie szkolić i przygotowywać do przyszłych działań. Nie mogą natomiast wspierać powszechnej służby zdrowia i zajmować się zdrowiem stojących w kolejkach w ambulatoriach i przychodniach żołnierzy, ponieważ formalnie nie są podmiotami leczniczymi – nie są zarejestrowane, nie mają regonu i nie mogą zawierać umów z Narodowym Funduszem Zdrowia. Co więcej, szpital polowy wysłany jako część kontyngentu wojskowego na misję zagraniczną również funkcjonuje poza obowiązującym prawem.

Pułkownik Dariusz Chłopek, szef Zarządu Wojskowej Służby Zdrowia, zwraca uwagę również na sytuacje szczególne, które mogą się zdarzyć w kraju: „Trudno sobie wyobrazić, że na przykład w razie katastrofy naturalnej o dużym zasięgu nie możemy rozwinąć naszej kontenerowo-namiotowej placówki medycznej pełniącej funkcję małego szpitala. Kto wówczas wytłumaczy społeczeństwu, że zgodnie z literą prawa nie jest to podmiot leczniczy?”.

W takiej sytuacji należy użyć polowej jednostki medycznej na podstawie paragrafu 1 artykułu 162 „Kodeksu karnego”, który za nieudzielenie pomocy w sytuacji zagrożenia życia lub zdrowia grozi karą do trzech lat pozbawienia wolności.

Niedoskonałości prawne dotyczą również takich niuansów, jak używanie wojskowych pojazdów sanitarnych i ich załóg. Zgodnie z ustawą z 8 września 2006 roku o państwowym ratownictwie medycznym, mimo kwalifikacji, nie są to bowiem formalnie zespoły ratownictwa medycznego, więc przewożenie poszkodowanych wojskową sanitarką nie jest legalne.

 

Miejsce lekarza

Podczas porządkowania spraw dotyczących medycyny taktycznej nie wolno pominąć roli lekarzy w działaniach wojennych. Cywilnego medyka bez odpowiedniego przygotowania nie można bowiem umieścić w wojskowym szpitalu polowym, tuż za frontem. „Różne nacje już to przećwiczyły, również Amerykanie, na których najczęściej się wzorujemy”, zwraca uwagę pułkownik Buszko. Okazało się, że wykształcenie medyczne bez odpowiedniego przygotowania i praktyki w medycynie pola walki jest niewystarczające.

W Polsce, po sześciu latach przerwy, na Uniwersytecie Medycznym w Łodzi przywrócono zatem wojskowe studia medyczne. W najbliższych latach ukończy je ponad 200 absolwentów. Pierwsza większa grupa młodych lekarzy wojskowych pojawi się w 2017 roku.

Wojskowi doktorzy nie powinni jednak szukać swego miejsca na pierwszej linii ognia, bo jądro systemu medycznego na polu walki będą stanowili ratownicy medyczni. „Jeśli w wozie ewakuacji medycznej czy w placówce medycznej pierwszego poziomu jest wyposażenie służące ratownictwu taktycznemu, to nie jest tam potrzebny lekarz, bo nie będzie w stanie zrobić nic więcej niż ratownik. Tym bardziej że zgodnie z pragmatyką dowódcą plutonu medycznego jest podporucznik lub porucznik, czyli byłby to lekarz bez specjalizacji i doświadczenia zawodowego”, mówi pułkownik Buszko. „Wkraczanie lekarza w obszar ratowników medycznych jest marnotrawstwem jego umiejętności. Pierwszy ma leczyć, a drugi ratować. Oczywiście w sytuacjach tego wymagających można czasowo przydzielić lekarza do wsparcia”.

Sygnałem nadchodzących zmian jest możliwość awansu doświadczonych ratowników medycznych, dotąd podoficerów, do korpusu oficerskiego. Jest już kilku takich oficerów. Będą oni dowodzili grupami ewakuacji medycznej w wojskowych ośrodkach medycyny prewencyjnej oraz znajdą miejsce w Wojskowym Centrum Kształcenia Medycznego w Łodzi.

Według pułkownika Marcina Buszki w wojskowej służbie zdrowia musi działać prawo wyjątków – lex specialis: „Ratowanie życia na polu walki nie jest tym samym, czym praca zespołu wyjazdowego karetki pogotowia w powszechnym systemie lecznictwa”.

Jako najbardziej jaskrawy przykład niedoskonałości legislacyjnych przytacza status wojskowych ratowników medycznych: „Z jednej strony w Afganistanie mają wyposażenie i środki ratowniczo-medyczne o światowych standardach. Z drugiej jednak większości z nich nie powinni używać do udzielania tam pomocy, ponieważ prawo powszechne jednoznacznie stwierdza, że ratownik umiejętności i uprawnienia może wykorzystywać jedynie w ramach systemu powszechnej służby zdrowia”. Pełnoprawnym ratownikiem jest się zatem w zespole pogotowia ratunkowego lub w szpitalnym oddziale ratunkowym. Na poligonie czy na wojnie wojskowy ratownik medyczny nie jest elementem państwowego systemu i nie może udzielać pomocy kolegom. Prawnie jego działanie ogranicza się do kwalifikowanej pomocy przedmedycznej (KPP). „Do tego nie potrzeba jednak trzyletnich studiów i lat praktyki, wystarczy ukończenie 66-godzinnego szkolenia”, konkluduje pułkownik Krzysztof Kowalczyk. „Ustawa o ratownictwie medycznym musi stanowić legitymizację prawną tego, co żołnierz robi na polu walki. Nie może być tak, że będzie się on zastanawiał nad tym, czy za uratowanie życia koledze dostanie medal, czy ze swojego postępowania będzie się musiał tłumaczyć przed prokuratorem”.

„W tej kwestii należy iść dalej. Wojskowy ratownik nie może mieć takich samych uprawnień jak jego kolega cywil w kraju, działający w systemie ratownictwa medycznego w czasie pokoju, bo to jest zdecydowanie za mało”, dopowiada pułkownik Buszko.

Problemów do rozwiązania, zwłaszcza prawnych, jest w medycynie polowej bardzo dużo i na różnych poziomach, począwszy od batalionu, po całe siły zbrojne i system obronny państwa. Zdaniem oficerów pracujących nad narodową doktryną wsparcia medycznego, włożony w jej tworzenie wysiłek łatwo może zostać zniweczony, jeśli nie znajdzie ona odpowiedniego wsparcia: „Sami z siebie nie jesteśmy w stanie przeforsować zmian w prawie”.

 

Raz, dwa, trzy

Różnice między wojskową i cywilną służbą zdrowia są widoczne między innymi w sposobach udzielania pomocy.

W cywilnych placówkach generalną zasadą jest wykonywanie zabiegów ratujących życie czy zdrowie natychmiast i w jednym miejscu. Transport pacjenta do specjalistycznego ośrodka jest procedurą wyjątkową, stosowaną jedynie w razie konieczności. W wojskowej medycynie polowej normę stanowi wieloszczeblowość udzielania pomocy. Proces ratowania życia rannego żołnierza rozpoczyna się od samopomocy, czyli założenia opatrunku przez niego samego lub znajdującego się najbliżej kolegę. Potem pojawia się zespół ewakuacji medycznej z ratownikami, których głównym zadaniem jest wyniesienie poszkodowanego z rejonu zagrożenia.

Zgodnie z najnowszymi tendencjami w ratownictwie pola walki, wywodzącymi się z praktyki operacji afgańskiej, rannego żołnierza jak najszybciej zabiera się na platformę ewakuacyjną i tam od razu udziela pomocy medycznej. W ten sposób działają między innymi brytyjskie zespoły medyczne szybkiego reagowania (Medical Emergency Response Team), które na odpowiednio oprzyrządowanym pokładzie śmigłowca Chinook wykonują niemal wszystkie czynności z zakresu ATLS (Advanced Trauma Life Support), czyli zaawansowanych zabiegów, z przetaczaniem krwi włącznie. Dotąd takiej pomocy udzielano dopiero na drugim poziomie, czyli w szpitalu polowym. Dzięki tej zmianie statystyczny wskaźnik przeżywalności rannych wzrósł o dziesięć procent.

Operacje o charakterze asymetrycznym nie mogą jednak zniekształcić obrazu wojskowej służby zdrowia, przygotowującej się do wykonywania zadań podstawowych, czyli ratownictwa medycznego w warunkach obrony własnego kraju. W Iraku i Afganistanie były bazy, w których można było rozwijać różne placówki medyczne. Powstał zatem systemem, w którym ranni są przewożeni do placówek medycznych w przyjętych reżimach czasowych. W konwencjonalnych działaniach liniowych nie uda się zastosować niektórych rozwiązań misyjnych. Tworzy się więc tak zwaną eszelonizację, czyli gniazda rannych, z których odbywa się transport poszkodowanych do placówek o wyższych poziomach pomocy medycznej. Specjalistyczna pomoc przewidywana jest dopiero w miejscu w miarę oddalonym od rejonu walk. Tak jest usytuowany poziom pierwszy pomocy medycznej, na którym dokonuje się resuscytacji krążeniowo-oddechowej, czyli stabilizacji, ocenia się stan pacjenta i decyduje o kolejności ewakuacji na wyższe poziomy. W placówce medycznej poziomu drugiego są wykonywane zabiegi określane jako chirurgia pola walki. Służący w niej personel ma jedynie ustabilizować chirurgicznie pacjenta, a na finalne zabiegi i leczenie wysyła się go na poziom trzeci albo tak zwaną ciężką dwójkę.

Piotr Bernabiuk, Tadeusz Wróbel

autor zdjęć: US DoD, Piotr Bernabiuk





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO