Pomoc załogom uszkodzonych okrętów podwodnych, ale też poszukiwanie i wydobywanie zatopionego sprzętu czy monitoring podwodnej infrastruktury krytycznej – takie będą zadania nowego okrętu ratowniczego 3 Flotylli. – Dzięki Ratownikowi wreszcie wskoczymy w XXI wiek – mówią marynarze. Dziś ma zostać podpisana umowa dotycząca nowej jednostki ratowniczej dla marynarki wojennej.
Można powiedzieć – do trzech razy sztuka. Począwszy bowiem od 2017 roku, resort obrony dwukrotnie już wszczynał procedurę, której finałem miało stać się pozyskanie nowoczesnego okrętu ratowniczego. Jak dotąd jednak wysiłki spełzały na niczym. Ostatnio negocjacje z Polską Grupą Zbrojeniową zostały zawieszone z powodu zbyt wysokiej ceny zaoferowanej przez wykonawcę. Koszt budowy jednostki w programie „Ratownik” według szacunków opiewał na 1,2 mld złotych. Wygląda jednak na to, że MON wreszcie dopięło swego. Dziś w Gdyni zostanie podpisana umowa, dzięki której w najbliższych latach marynarka wzbogaci się o kolejny nowoczesny okręt. – Dzięki Ratownikowi wskoczymy w XXI wiek – nie ma wątpliwości kmdr Grzegorz Zięba, dowódca Dywizjonu Okrętów Wsparcia 3 FO w Gdyni.
Obecnie marynarka wojenna korzysta z czterech jednostek ratowniczych. Dwie z nich to okręty typu Piast. ORP „Lech” i ORP „Piast” weszły do służby jeszcze w latach siedemdziesiątych. Ich głównym przeznaczeniem jest niesienie pomocy załogom uszkodzonych okrętów podwodnych, poszukiwanie i wydobywanie zatopionego sprzętu, udział w akcjach gaśniczych. Obydwa Piasty mogą być wspomagane przez tzw. erki, czyli kutry ratownicze ORP „Zbyszko” i ORP „Maćko”, a w pewnym stopniu także holowniki projektu B860. One co prawda nie dysponują wyposażeniem, które pozwalałoby na prowadzenie prac podwodnych, ale posiadają chociażby armatki gaśnicze o zasięgu 120 m. – Nasze okręty ciągle realizują swoje zadania, ale pozyskanie Ratownika otworzy przed nami zupełnie nowe możliwości. Mówiąc obrazowo: to trochę tak, jakbyśmy starą komórkę z klawiaturą na guziki zamienili na najnowszej generacji smartfona – zaznacza kmdr Zięba.
Nowy okręt będzie dużo większy niż „Lech” czy „Piast”. Według projektu sprzed dwóch lat długość kadłuba wyniesie około 100, a szerokość blisko 20 m. Autonomiczność została obliczona na 30–40 dni. Oznacza to, że Ratownik będzie mógł przez taki czas operować na morzu bez zawijania do portu w celu uzupełniania zapasów. Do tego na jego pokładzie powinno znaleźć się lądowisko dla śmigłowca. Starsze okręty go nie mają, kiedy więc z jednostki trzeba podjąć rannych, helikopter musi stanąć ponad nią w zawisie, a na pokład zjeżdża ratownik. Okręt zostanie wyposażony w sonary do przeszukiwania morskiego dna. – Zakładamy, że będzie to sonar boczny i holowany. Takie urządzenia mamy na starszych okrętach, ale tutaj będą zapewne dużo nowocześniejsze – przyznaje kmdr por. Mariusz Żołnieruk, szef sztabu dOW. Do tego powinien dojść system dynamicznego pozycjonowania, który pozwala utrzymać jednostkę na pozycji, bez rzucania kotwicy. – Takie rozwiązania przydają się podczas prac podwodnych, na przykład zadań związanych z monitorowaniem rurociągów czy kabli – tłumaczy kmdr Zięba. – Rzucając kotwicę, możemy nieświadomie uszkodzić podwodną infrastrukturę. Ryzyko jest tym większe, że w ostatnim czasie mieliśmy przypadki celowych zakłóceń sygnału GPS, który wskazuje dokładne położenie okrętu. Posiadanie DP pozwala wykluczyć takie ryzyko – dodaje. Do tego Ratownik będzie miał na pokładzie system komór dekompresyjnych, dzwon nurkowy, a także wiele urządzeń, które umożliwią podejmowanie z dna dużych gabarytowo obiektów, nawiązywanie łączności z załogą spoczywającego na dnie okrętu podwodnego, wentylowanie jego przedziałów czy podawanie na pokład zasobników z pożywieniem, środkami opatrunkowymi, narzędziami. – Ratownik będzie mógł wziąć na pokład większą liczbę nurków, a co za tym idzie wykonywać bardziej skomplikowane zadania – uważa kmdr por. Żołnieruk. Pozostające w służbie duże okręty ratownicze umożliwiają organizowanie nurkowań do głębokości 90 m, małe – do 50 m. Ratownik zapewne będzie się lokował w górnych rejestrach tej skali. Na razie jednak marynarze o wyposażeniu nie chcą mówić zbyt wiele. – Nasza wiedza opiera się na starym projekcie. Nie do końca wiemy, jaki sprzęt znajdzie się na nowym. Ale wszystko przemawia za tym, że zyskamy okręt, jakiego dotąd jeszcze nie mieliśmy – podsumowuje kmdr Zięba.
Marynarze jak mantrę powtarzają, że Ratownik jest naszym siłom morskim pilnie potrzebny. Po pierwsze jego pozyskanie współgra z programem „Orka”. W przyszłym roku resort obrony zamierza wreszcie podpisać umowę na zakup nowych okrętów podwodnych, których działanie należy w odpowiedni sposób zabezpieczyć, tymczasem obecne jednostki ratownicze powoli dożywają swoich dni. Ale chodzi nie tylko o potrzeby krajowe. Polska stanowi jedno z ogniw natowskiego systemu ratowania załóg uszkodzonych okrętów podwodnych. Jeśli na naszych wodach dojdzie do katastrofy, jesteśmy zobowiązani pospieszyć z pomocą. W tego rodzaju przypadkach każda godzina jest na wagę złota. Polska wzmacnia więc swoje zdolności w tym zakresie. Ostatnio w Akademii Marynarki Wojennej uruchomione zostało Akademickie Centrum Technologii Podwodnych, które docelowo będzie dysponowało rozbudowanym systemem komór dekompresyjnych. W przyszłości mogą tam trafiać marynarze zagrożeni chorobą dekompresyjną. Jej ryzyko pojawia się w wypadku niekontrolowanego wynurzenia się na powierzchnię, co skutkuje szybką zmianą zewnętrznego ciśnienia. Aby zatrzymać zgubne dla organizmu następstwa tego procesu, trzeba umieścić poszkodowanego w środowisku podobnym do tego pod wodą, a potem krok po kroku zmieniać panujące tam wartości. Tyle że poszkodowany musi otrzymać pomoc, zanim trafi do specjalistycznego ośrodka – jeszcze na okręcie. I znów – Ratownik będzie miał do zaoferowania więcej niż okręty starszego typu. Choćby ze względu na komory dekompresyjne.
Oczywiście swobodne wypłynięcie z okrętu podwodnego to skrajność. Najlepiej ewakuować się z niego suchą stopą. Umożliwiają to systemy ratownicze NSRS i URF. Składają się one m.in. z podwodnych pojazdów zdolnych podłączyć się do leżącego na dnie okrętu i wynieść na powierzchnię członków załogi. Pierwszy z systemów stanowi własność NATO, drugi należy do Szwecji. – Na razie trudno mi powiedzieć, czy będą one mogły operować z pokładu Ratownika. Pewne jest jednak, że załoga nowego okrętu będzie w stanie skutecznie pomagać uwięzionej załodze okrętu do czasu przybycia jednego ze wspomnianych pojazdów – zaznacza kmdr Zięba.
Ratownik jest ważny również ze względu na infrastrukturę krytyczną. Po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie Rosjanie nasilili wymierzone w Zachód działania hybrydowe. Ich areną stał się m.in. Bałtyk. W ostatnim czasie doszło tam do przynajmniej kilku nie do końca wyjaśnionych incydentów, choćby uszkodzenia podmorskich kabli telekomunikacyjnych i gazociągu Balticconnector. Dla Polski to ważny sygnał, by podwodną infrastrukturę objąć baczniejszym niż wcześniej monitoringiem. Zwłaszcza że po zerwaniu z rosyjskimi dostawami surowców znaczenie takich instalacji jak gazociąg Baltic Pipe, który tłoczy paliwo z Norwegii, niepomiernie wzrosło. Marynarka prowadzi więc dodatkowe patrole w ramach operacji „Zatoka”, a Ratownik wyposażony m.in. w sonary o wysokiej rozdzielczości da jeszcze większe możliwości podwodnego monitoringu.
Podpisanie umowy na nowy okręt ratowniczy wpisuje się w rozpoczęty kilka lat temu proces wzmacniania i modernizacji marynarki wojennej. W najbliższych latach do służby wejdą trzy kolejne niszczyciele min typu Kormoran II, budowane obecnie w stoczni Remontowa Shipbuilding. Polska pozyska też dwa okręty rozpoznawcze. W gdyńskiej PGZ Stoczni Wojennej trwa wreszcie budowa pierwszej z trzech fregat rakietowych typu Miecznik. W przyszłym roku nowe uzbrojenie powinna dostać fregata ORP „Ślązak”, która służy w 3 Flotylli Okrętów. A zgodnie z zapowiedzią, którą minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz poczynił podczas listopadowego święta MW, w przyszłym roku resort obrony ma podpisać umowę na pozyskanie okrętów podwodnych w ramach programu „Orka”.
autor zdjęć: kmdr ppor. Radosław Pioch

komentarze