„Pod Falaise Niemcy byli zamknięci jak w butelce, a wy byliście korkiem do tej butelki” – podkreślał brytyjski marszałek Bernard Law Montgomery, zwracając się do Polaków. To właśnie m.in. dzięki determinacji żołnierzy gen. Stanisława Maczka alianci wygrali jedną z najważniejszych bitew na froncie zachodnim.
Gen. Maczek (z prawej) i żołnierze 1 Dywizji Pancernej.
Z obozowiska w Bayeux wyruszyli pod osłoną nocy z 7 na 8 sierpnia 1944 roku. Kilka godzin później dotarli do Caen. Kolumny czołgów toczyły się teraz wśród ruin i z wolna dogasających zgliszczy. W ostatnich dniach miasto stało się areną ciężkich walk i w dużej części zostało obrócone w perzynę. „W powietrzu unosiła się dusząca woń spalenizny. Ze wszystkich stron biła artyleria, wyrzucając tysiące pocisków na pozycje niemieckie. Ryk armat rozdzierał powietrze” – opisuje historyk Jadwiga Nadzieja. Dla żołnierzy 1 Dywizji Pancernej widok Caen mógł stanowić ponurą zapowiedź tego, co czeka ich już w najbliższych godzinach. A jednak szli naprzód niesieni entuzjazmem. W głowach wielu z nich pobrzmiewały jeszcze zapewne echa przemowy, którą przed wymarszem wygłosił ich dowódca gen. Stanisław Maczek. „Żołnierze […]. Gdy w czerwcu 1940 roku opuszczaliśmy Francję, nasze szeregi były przerzedzone, nasza przyszłość nieznana i byliśmy bezsilni. Dzisiaj, po czterech latach na ziemi brytyjskiej, rozpoczynamy marsz bojowy do Polski. Jesteśmy dumni, bo przez pięć lat nie załamaliśmy się, nie złożyliśmy broni. Przeciwnie, żmudną i wytrwałą pracą stworzyliśmy dywizję pancerną, pierwszą w historii naszej armii […]. Jesteśmy silni, bo mamy w naszej dywizji najlepszy sprzęt, jakim rozporządzają sprzymierzeni. Ale oprócz tego wnosimy do bitwy coś, czego nie mają Niemcy. Wnosimy olbrzymią siłę moralną. Wnosimy pełną świadomość tego, że bijemy się o słuszną sprawę i że pierwsze blaski zwycięstwa widać przed nami” – podkreślał gen. Maczek.
Polscy czołgiści, którym ostatnie lata upłynęły głównie na szkoleniu i zabezpieczaniu wschodniej Szkocji przed ewentualnym desantem niemieckim, teraz wreszcie wkraczali do gry. I jak zapowiadał ich dowódca, zamierzali wystawić Niemcom rachunek za całą dotychczasową wojnę. Za Warszawę, za Westerplatte, za nieprzebrane zastępy cywilów zabitych w nalotach, pomordowanych w więzieniach i obozach. Za każde polskie życie.
Tygrysy i Cromwelle
W początkach czerwca dziesiątki tysięcy alianckich żołnierzy wylądowało na plażach Normandii. Obrona wybrzeża rozsypała się niczym domek z kart, a Niemcy znaleźli się w odwrocie. Szybko jednak otrząsnęli się z pierwszego szoku i zaczęli stawiać przeciwnikowi twarde warunki. We Francji trwały zacięte walki, tymczasem przez kanał La Manche przerzucane były kolejne siły. Wśród nich 1 Dywizja Pancerna – związek taktyczny mający w szeregach ponad 16 tys. żołnierzy i niemal 400 czołgów Cromwell, Crusader i Sherman. Maczkowcy zostali przydzieleni do 1 Armii Kanadyjskiej. Wspólnymi siłami mieli zdobyć wzniesienia w okolicach miasta Falaise, połączyć się z nadciągającymi od południa Amerykanami i zamknąć w okrążeniu niemiecką Grupę Armii B. Ta jednak była dobrze przygotowana do odparcia ataku.
„Przed frontem 2 kanadyjskiego korpusu nieprzyjaciel rozbudował dwa pasy obrony. Pierwszy – to pozycja przednia mająca kształt półkola, obejmującego od 5 do 7 kilometrów w kierunkach południowym i wschodnim od Caen. Ponadto pozycja główna, rozbudowana na południe i oddalona od pozycji przedniej o około 8-9 kilometrów. Drugi niemiecki pas obrony ciągnął się wzdłuż rzeczki Laison i lasu Quesnay” – drobiazgowo wylicza Jadwiga Nadzieja. Niemcy mieli do dyspozycji m.in. dwie dywizje piechoty i dywizję pancerną, wyposażoną w Tygrysy i Pantery. Co prawda na skutek alianckiego natarcia pierwsza linia obrony pękła, ale druga trwała niemal nienaruszona. W dodatku amerykańskie bombowce, które miały wesprzeć ofensywę, omyłkowo zbombardowały również... Polaków. „Zaraz też wiele czołgów staje w płomieniach. Załogi wyskakują i kryją się w zbożu. Coraz ciemniej od dymu, trudno nawet rozpoznać, czy to płoną czołgi polskiej dywizji, czy nieprzyjacielskie. Ciężko ranny został dowódca szwadronu rtm. Marian Piwoński i jeszcze tego dnia zakończył życie. Ranni są por. Świątkowski i por. Jeliński” – relacjonował polski korespondent wojenny Marian Walentynowicz.
Ale po latach w piersi uderzył się sam gen. Maczek. „Za dużo nas kosztował ten wstępny okres działań, za mały dał bezpośredni sukces [...]” – pisał w powojennych wspomnieniach. „Rzeczywiście była to pierwsza bitwa 1 polskiej dywizji pancernej, więc własnego doświadczenia z zakresu walki dywizji pancernej nie miał u nas nikt, od dowódcy dywizji, do ostatniego strzelca i ułana. To właśnie doświadczenie można zdobyć na polu walki i tylko dla siebie niejako osobiście”. Na szczęście kolejne dni były już bardziej pomyślne. Polacy u boku Kanadyjczyków mozolnie parli do przodu, z każdą chwilą zbliżając się do założonego celu.
Czołg Cromwell VII szwadronu sztabowego. U góry od lewej: gen. Stanisław Maczek, rotmistrz T. Wysocki. Fot. NAC
Złapać byka za rogi
14 sierpnia maczkowcy przełamali wreszcie drugą linię obrony i dotarli do rzeki Laison. Od sił US Army w prostej linii dzieliło ich już tylko 30 km. Niemcy zrozumieli, że lada moment mogą zostać okrążeni. W oczy zajrzało im widmo klęski. Postanowili więc jak najprędzej wycofać swoje siły ku wschodowi. Tymczasem gen. Maczek usłyszał nowe dyspozycje – należy jak najszybciej przeciąć korytarz, którym uciekają niemieckie wojska. Pancerne zagony skręciły więc na południe.
Tymczasem wśród polskich oddziałów narastało zmęczenie. Jadwiga Nadzieja: „Sierpień 1944 był w Normandii słoneczny i upalny. Żołnierzom bardzo ciążyły hełmy na głowach, nogi w ciężkich buciorach nielitościwie piekły, odzież zaś przylepiała się do ciała. Rozgrzane pojazdy mechaniczne parzyły przy lada dotknięciu. Załogi czołgów i samochodów, zlane potem i odurzone spalinami silników, przy zamkniętych klapach włazów, z ogromnym trudem trwały na stanowiskach. Tumany kurzu i pyłu unosiły się w powietrzu, boleśnie wgryzając się w oczy, uszy i gardło”. Ale jeszcze dokuczliwsi od pogody okazali się niemieccy snajperzy. „Byli wszędzie. Ukrywali się w snopach zboża, na wieżach kościelnych, pod mostkami. Ich strzały były celne. Maskowali się wspaniale” – wspominał jeden z żołnierzy cytowany przez autorkę publikacji.
1 Dywizja Pancerna podczas bitwy pod Falaise. Żołnierz 1 Dywizji Pancernej obok zniszczonego kanadyjskiego Shermana. Fot. NAC
Wszelkie niedogodności udało się jednak przezwyciężyć. 18 sierpnia 1 Dywizja Pancerna dotarła na przedpola miasteczka Chambois. Tam rozpoczęły się ciężkie walki o obszar sięgający wzgórz Mont Ormel. Na sztabowych mapach przypominał on maczugę, i tak też zaczął go nazywać gen. Maczek. Wkrótce też polskie oddziały zdołały połączyć się z Amerykanami i zamknąć ponad 100 tys. niemieckich żołnierzy w kotle. Dowódca 1 Dywizji pisał: „Amerykańscy żołnierze cieszą się nami jak dzieci. Przy każdym zetknięciu wpychają nam w kieszenie papierosy i czekoladę”.
Ale batalia trwała nadal. Niemcy walczyli o przetrwanie z wielką desperacją, a części polskich pododdziałów powoli kończyła się amunicja. Szalę zwycięstwa na korzyść aliantów ostatecznie przechyliło przybycie kanadyjskiej 4 Dywizji Pancernej. 22 sierpnia niemieckie dywizje zostały ostatecznie pobite. Do polskiej niewoli dostał się m.in. gen. Otto von Elfeldt, dowódca 84 Korpusu. Pod Falaise Niemcy stracili w sumie około 30 tys. żołnierzy, a do tego nieprzebrane ilości sprzętu. Podczas batalii poległo 325 Polaków. Liczba rannych i zaginionych przekroczyła tysiąc.
Jeszcze kilka tygodni później okolice Chambois przedstawiały wstrząsający widok. Gen. Maczek: „Na łysym wzgórzu 262 […] sterczał wysoki maszt z tablicą „Polish battlefield” – polskie pobojowisko. Stały jeszcze nieusunięte z miejsc zniszczone Pantery i Tygrysy, Ferdynandy, Shermany i Cromwelle. Droga z Chambois do Vimoutiers była przetarta buldożerami, jak po burzy śnieżnej przeciera się drogi pługami śnieżnymi”. Służby sanitarne krok po kroku usuwały rozkładające się ciała żołnierzy i zwierząt. Z powodu wysokich temperatur alianci uznali Maczugę za strefę zagrożenia epidemiologicznego.
Niemcy poddają się Kanadyjczykom w Saint-Lambert, 19 sierpnia 1944 r.
Tymczasem zanim jeszcze kocioł został domknięty, około 40% niemieckich sił zdołała wymknąć się z okrążenia. Gen. Maczek w swoich wspomnieniach tłumaczy, że stało się to jeszcze przed przybyciem polskich pancerniaków. Obrazowo wyjaśnia też, z jak trudnym zadaniem mierzyli się jego żołnierze. „[...] polska dywizja pancerna z dołączonymi dwoma oddziałami sprzymierzonych chwyta byka za rogi i osadza jego rozszalały impet, podczas gdy reszta armii kanadyjskiej i 2 armia brytyjska trzepią po ogonie i bokach uciekającego zwierzęcia, dodając mu tylko szybkości”.
Niezależnie od wszystkiego bitwa pod Falaise okazała się wielkim sukcesem. Alianckie zwycięstwo ostatecznie przełamało opór Niemców w Normandii. Trzy dni później został oswobodzony Paryż. Tymczasem 1 Dywizja Pancerna ruszyła w pościg za resztką niemieckich sił. Niebawem też Polacy wkroczyli do Belgii, a potem Holandii. Wyzwalali kolejne miasta, wzbudzając entuzjazm lokalnej ludności. Swój szlak bojowy zakończyli 6 maja 1945 roku, zdobywając Wilhelmshaven, gdzie mieściła się jedna z najważniejszych baz Kriegsmarine.
Podczas pisania korzystałem z: Stanisław Maczek, „Od podwody do czołga. Wspomnienia wojenne 1918–1945”, Wrocław-Warszawa-Kraków 1990;Jadwiga Nadzieja, „Falaise 1944” [w:] „Bitwy żołnierza polskiego na Zachodzie podczas II wojny światowej” (praca zbiorowa), Warszawa 2016 , s.427–625; Antony Beevor, „Druga wojna światowa”, Kraków 2013; George S. Patton, „Wojna. Jak ją poznałem”, Warszawa 1989.
autor zdjęć: Wikimedia, NAC
komentarze