O bezpieczeństwie w Europie, sukcesach i porażkach ukraińskich sił zbrojnych na froncie oraz braku perspektyw na szybki finał konfliktu mówi „Polsce Zbrojnej” Wojciech Konończuk. Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich zapewnia, że rosyjska inwazja lądowa na kraje bałtyckie czy innych członków NATO jest dziś mało prawdopodobna, ale nie są wykluczone działania hybrydowe.
Zbliża się druga rocznica ataku Rosji na Ukrainę. Na jakim etapie tego konfliktu jesteśmy?
Wojciech Konończuk: Przez dwa lata Rosja nie była w stanie zająć więcej niż kilka procent terytorium Ukrainy. Uwzględniając wcześniej zajęte Krym i część Donbasu, kontroluje łącznie około 18% terytorium kraju, Ukraińcy zaś cały czas się bronią. Takiego scenariusza z pewnością większość obserwatorów jeszcze przed wybuchem pełnoskalowej wojny nie przewidywała. I to akurat jest bardzo dobra wiadomość. Niestety, są też wiadomości złe. Społeczeństwo ukraińskie, które jeszcze kilka miesięcy temu żyło nadzieją, że tak wyczekiwana kontrofensywa przyniesie ostatecznie pożądany skutek, jest dzisiaj przekonane, że ten konflikt szybko się nie skończy. I rzeczywiście, nie mam co do tego wątpliwości. W 2023 roku Ukraińcy na polu boju mieli niewiele sukcesów, z perspektywy obrony ukraińskiej sytuacja jest niekorzystna. A może być jeszcze trudniejsza, jeśli obiecywane na Zachodzie wsparcie nie nadejdzie.
Czy zbliżająca się wiosna niesie jakąś nadzieję na przełom?
Nie będzie przełomu ani z jednej, ani z drugiej strony. Nawet jeśli się weźmie pod uwagę najgorszy dla Ukrainy scenariusz, czyli brak pakietu pomocowego, który jest procedowany w amerykańskim Kongresie. Wydaje się jednak, że w najbliższych miesiącach na linii frontu nie dojdzie do znaczących przesunięć.
A jak sami Ukraińcy widzą perspektywę swojego zwycięstwa?
W najbliższych miesiącach nie należy oczekiwać żadnych działań ofensywnych z ich strony. Od kilku miesięcy umacniają oni linię obrony, bo po prostu nie mają z czym ruszyć do ofensywy. To będzie dla Ukraińców bardzo trudny czas. Oni mają nadzieję, że w drugiej połowie roku zacznie napływać nowy sprzęt, a to pozwoli na myślenie o nowej ofensywie, ale dopiero w perspektywie 2025 roku.
Według ocen zachodnich analityków najlepszym sposobem walki dla Ukrainy w zbliżających się miesiącach ma być tzw. aktywna defensywa. Zapowiedzi tego chyba już widzimy w postaci ataków na rosyjskie składy paliw leżące nie tylko w pobliżu linii frontu, lecz także daleko poza nim, np. pod Petersburgiem.
Ukraina coraz śmielej wykorzystuje drony do prowadzenia ataków na terenie Federacji Rosyjskiej. W drugiej połowie stycznia miały miejsce uderzenia na infrastrukturę portową m.in. w obwodzie leningradzkim, czyli na obiekty oddalone o około 1000 km od granicy ukraińskiej. Były także ataki na obiekty wojskowe w innych obwodach Rosji. To na pewno nowy element wojny i dla Moskwy niemiła niespodzianka. Rosjanie nie mają też tylu systemów obrony powietrznej, by mogli bronić wszystkich krytycznych instalacji. Przenoszenie przez Ukrainę wojny na terytorium Rosji jest jednak dobrą strategią.
Wspomniał Pan o porażce kontrofensywy z 2023 roku. Co poszło nie tak? Gdzie szukać przyczyn niepowodzenia ukraińskiej operacji?
Przyczyn niepowodzenia było kilka. W listopadzie gen. Wałerij Załużny, naczelny dowódca ukraińskich sił zbrojnych, podczas głośnego już wywiadu dla „The Economist” bił się w piersi, mówiąc o własnych błędach. Przyznał, że Ukraińcy nie spodziewali się po stronie rosyjskiej tak silnego oporu. Nie spodziewali się też, że tak wielkie straty nieprzyjaciela nie doprowadzą do wstrząsu politycznego i społecznego w Rosji. Przyznam, że trochę mnie to zdziwiło, bo analizując całą sztukę wojenną Rosji obecnej, sowieckiej czy carskiej, widzimy, że straty w ludziach nigdy nie były dla władz na Kremlu problemem. Inna rzecz, że Rosjanie mieli dużo czasu, by stworzyć trzy linie umocnień, które okazały się nie do przejścia dla strony ukraińskiej.
Ponadto Ukraina miała niewystarczającą ilość uzbrojenia i amunicji, a broń z Zachodu przyszła po prostu za późno. Ukraińcy poszli do kontrofensywy, nie będąc do niej w pełni przygotowani. Dysproporcje w ilości uzbrojenia są i długo jeszcze będą na niekorzyść armii ukraińskiej. Poza tym Ukraina ma problem z cały czas niedokonaną rotacją żołnierzy, a wojsko po dwóch latach walk jest bardzo zmęczone. Od kilku miesięcy jednym z ważniejszych problemów Kijowa jest właśnie kwestia mobilizacji. Ukraińskie straty są znaczące i choć to niewygodne politycznie dla prezydenta, ogłoszenie mobilizacji w krótkiej perspektywie wydaje się nieuniknione.
Całkiem nieźle poradzili sobie natomiast Ukraińcy na Morzu Czarnym.
To prawda. Największym ukraińskim sukcesem wojskowym w 2023 roku było otwarcie korytarza transportowego przez Morze Czarne. Ukraińcy byli w stanie zneutralizować rosyjską Flotę Czarnomorską po tym, jak w lipcu 2023 roku Moskwa wycofała się z porozumienia zbożowego. Rosjanie zakładali, że ich decyzja sprawi, że Ukraina zacznie się wykrwawiać gospodarczo. Tymczasem Ukraińcy byli w stanie otworzyć korytarz czarnomorski nie tylko dla zboża, lecz także dla eksportu w ogóle. Dane za grudzień 2023 roku pokazują, że poziom eksportu rolno-spożywczego przez Morze Czarne zrównał się z tym przedwojennym.
Wojciech Konończuk, dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich. Fot. Michał Niwicz
Spójrzmy na wojnę w Ukrainie z innej perspektywy. Czy zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych wpłynęłoby na jej przebieg?
To może być w tej wojnie punkt zwrotny, jeśli Trump po ewentualnym objęciu urzędu prezydenta zrewiduje obecną amerykańską politykę wspierania Ukrainy. Nie oszukujmy się, Stany Zjednoczone są najważniejszym państwem wspierającym Ukrainę. Według różnych szacunków nawet 80% amunicji pochodzi z dostaw amerykańskich. To wsparcie już spadło, bo poprzedni pakiet pomocy się wyczerpał, a Ukraińcy zmniejszyli liczbę wystrzeliwanej amunicji kilkukrotnie. Gdyby się okazało, że pakiet rozpatrywany od kilku miesięcy w Kongresie jednak nie przejdzie, a nie można tego wykluczyć, to Ukraińcy będą musieli mocno zredukować swoje zdolności obronne po prostu ze względu na brak wystarczającej ilości broni i amunicji. Europa nie będzie w stanie wypełnić luki po Stanach Zjednoczonych, ani pod względem przywództwa politycznego w tym konflikcie, ani wsparcia wojskowego.
Czy sądzi Pan, że Donald Trump rzeczywiście wycofałby wsparcie Stanów Zjednoczonych dla Ukrainy?
Donald Trump to polityk nieprzewidywalny. To problem dla nas, dla Europy, ale i dla Rosji. Z jednej strony Kreml bardzo liczy na Trumpa, na jego antysystemowość i na to, że przestawi politykę amerykańską na zupełnie inny kierunek. Pamiętajmy jednak, że pierwsza jego kadencja nie była wcale dla Rosji dobra, bo to także on podjął decyzję o wspieraniu wojskowym Ukrainy. W dyskusjach analityków dostrzegam swego rodzaju czekanie na armagedon. Percepcja jest taka, że Trump zarządzi odwrót od dotychczasowej polityki amerykańskiej nie tylko wobec Ukrainy, lecz także wobec Europy, a w najgorszym scenariuszu doprowadzi do wycofania USA z NATO. Gdyby rzeczywiście się okazało, że Amerykanie zrewidują swoją obecność w Europie, to wszyscy będziemy mieli problem. Zachęci to Rosję do dalszego eskalowania wojny. Dopóki Europa nie przestawi w znaczący sposób swoich gospodarek na produkcję wojskową, dopóty pozostaje kontynentem w dużej mierze bezbronnym. Dlatego zaangażowanie USA jest tu takie ważne. Pamiętajmy jednak, że Stany Zjednoczone to nie tylko Trump. Jest jeszcze administracja, „głębokie państwo”, wielu ludzi, którzy rozumieją, że obecność amerykańska w Europie i wsparcie Ukrainy leżą w żywotnym interesie Stanów Zjednoczonych.
W przestrzeni medialnej pojawiają się informacje o możliwym rozszerzeniu konfliktu w Ukrainie. Chodzi o potencjalny atak Rosji na któreś państwo członkowskie NATO, mówi się tu głównie o państwach bałtyckich. Jak dalece według Pana oceny taki scenariusz jest możliwy?
Rosyjska inwazja lądowa na kraje bałtyckie czy innych członków NATO jest obecnie mało prawdopodobna. Nie są natomiast wykluczone rosyjskie działania hybrydowe. To, na co Rosjanie sobie pozwolą wobec Zachodu, będzie zależało od dalszych wydarzeń w Ukrainie oraz rozwoju sytuacji wewnątrzpolitycznej w świecie zachodnim. Pogłębiające się podziały w Unii Europejskiej i w Stanach Zjednoczonych mogłyby wpłynąć na rosyjskie kalkulacje. A te mogą być błędne. Tak też się działo, gdy Rosjanie założyli, że zajmą Ukrainę w kilka tygodni.
Gdyby Rosjanie zdecydowali się rozszerzyć wojnę na inne kraje, to będzie ogromny wstrząs dla świata zachodniego, o wiele większy niż ten, który miał miejsce 24 lutego 2022 roku. Początek wojny w Ukrainie wywołał w społeczeństwach zachodnich szok, czego symbolem stały się słowa kanclerza Olafa Scholza o „Zeitenwende”, czyli punkcie zwrotnym. Tymczasem zbliża się druga rocznica wybuchu wojny, można więc zapytać: gdzie są efekty „Zeitenwende” dla potencjału wojskowego naszego zachodniego sąsiada? Gdyby Rosjanie podjęli jakieś działania przeciwko państwom natowskim, dopiero to mogłoby się okazać dla sporej części Zachodu prawdziwym punktem zwrotnym.
Co Pan sądzi o niedawnej wypowiedzi Matthew Bryzy, byłego doradcy sekretarza stanu USA oraz byłego dyrektora do spraw europejskich i euroazjatyckich w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego USA? W wywiadzie dla ukraińskich mediów stwierdził on, że w wyniku rosyjskiej eskalacji agresji niektóre państwa Sojuszu być może zdecydują się na bezpośrednie wsparcie Ukrainy nie tylko sprzętem, lecz także własnym wojskiem, poza strukturami NATO. Czy Pana zdaniem jest to prawdopodobne?
Dzisiaj jest oczywiste, że żadne państwo natowskie nie zdecyduje się wysłać swoich sił zbrojnych do Ukrainy. Co więcej, gdyby – teoretycznie – któryś z krajów wschodniej flanki podjął taką decyzję, wzbudziłoby to opór innych sojuszników. Niestety, Zachód sam się ogranicza we wsparciu wojskowym Ukrainy, co widać na przykładzie chociażby Stanów Zjednoczonych czy Niemiec. Oba te kraje świadomie nie dostarczają systemów artyleryjskich dalekiego zasięgu, by ukraińscy żołnierze nie mogli razić celów na terenie Federacji Rosyjskiej, bo to z kolei mogłoby doprowadzić zdaniem Waszyngtonu i Berlina do eskalacji wojny poza Ukrainę. Z takich też powodów nie ma na razie mowy o tym, żeby wysyłać do Ukrainy wojsko. Gdyby się jednak okazało, że mamy do czynienia z pełnoskalowym konfliktem, który wychodzi poza terytorium tego kraju, i z działaniami rosyjskimi, które naruszają artykuł piąty i zmuszają Sojusz do kolektywnej obrony, to będziemy mieli kompletnie inną sytuację.
Czy można mówić o jedności europejskiej w dalszym wspieraniu Ukrainy? W wypowiedziach niektórych polityków, np. Viktora Orbána albo nowego premiera Słowacji Roberta Ficy, pobrzmiewają raczej sceptyczne tony. Ten ostatni mówił niedawno o tym, że Ukraina będzie musiała się pogodzić z utratą części swojego terytorium.
Na razie jednak to nie jest główny nurt w świecie zachodnim. Nie mamy dziś ważnych polityków z zachodniej Europy, którzy mówią, że wojna obronna Ukrainy nie ma sensu. Nie ma też słowa o tym, że trzeba szukać kompromisu. Rosja w tym konflikcie nie szuka kompromisu, ona chce podyktować swoje warunki, które są nie do przyjęcia, bo oznaczałyby de facto koniec suwerenności ukraińskiej. Trzeba pamiętać, że to nie jest konflikt o ziemię, jak uważają Robert Fico czy Viktor Orbán. To jest wojna, w której Rosja próbuje wywrócić porządek międzynarodowy w tej części świata, i dlatego hipotetyczne dawanie jej czegokolwiek nie sprawiłoby, że Rosjanie się zatrzymają. Proszę pamiętać, że z punktu widzenia Kremla to wojna prowadzona na ukraińskim terytorium, ale przeciwko NATO. Rosyjski reżim uważa zresztą, że szala przechyla się na jego korzyść, bo problemy w Ukrainie i w świecie zachodnim są coraz większe, co miałoby doprowadzić do zwycięstwa Rosji. Liczą na zmęczenie społeczeństw zachodnich, na to, że narracja, którą słyszymy z Budapesztu i z Bratysławy, będzie się rozprzestrzeniać na inne kluczowe stolice.
Państwa zachodnie są przygotowane na tak długie zaangażowanie w konflikt między Rosją a Ukrainą?
Potencjał ekonomiczny Zachodu jest kilkudziesięciokrotnie większy niż Rosji. Inna sprawa, że próg odporności społeczeństw zachodnich jest znacznie niższy niż rosyjskiego. Do tego dochodzą inne problemy, jak stagnacja gospodarcza, migracja, wzrost poparcia dla partii radykalnych. Zachodowi brakuje woli politycznej, aby uczynić użytek ze swojego wciąż wielkiego potencjału. Rosja zaś ma znacznie mniejsze możliwości gospodarcze, ale jest politycznie zdeterminowana, aby rozstrzygnąć wojnę na swoją korzyść. Przestrzegam jednak przed wiarą w potęgę Rosji i w to, że czas gra na jej korzyść. Rosyjska propaganda często mówi: „to wy macie problemy, a sankcje nie działają”. Jest to bardzo dalekie od rzeczywistości. Rosyjskie problemy są maskowane, a reżim Putinowski słabszy niż jego postrzeganie na arenie międzynarodowej.
Jak dzisiaj, po dwóch latach wojny, wygląda sytuacja bezpieczeństwa na Starym Kontynencie?
To, co się wydarzyło od 2022 roku, niewątpliwie było przełomem w myśleniu wielu krajów o bezpieczeństwie Europy. Dowodem niech będzie chociażby to, że Finlandia i Szwecja podjęły decyzję o włączeniu się do NATO, a są to kraje, których społeczeństwa wiedzą, czym jest Rosja. Część państw podjęła też decyzję o wzmacnianiu własnego bezpieczeństwa, podnoszone są wydatki na zbrojenia. Polska jest tutaj pewnym wyznacznikiem trendów, a to jest dostrzegane za granicą. Obyśmy zdążyli z realizacją naszych programów zbrojeniowych. Silna armia i gotowość do jej użycia mogą skutecznie odstraszać Rosję.
Z drugiej strony są Niemcy, gdzie „Zeitenwende” nadal nie przełożył się na znaczący wzrost zdolności Bundeswehry. Generalnie w Europie wojna ciągle nie jest impulsem do szybkiego i znaczącego rozwoju potencjału przemysłu zbrojeniowego Europy. A jest to istotne w sytuacji, gdy zgadzamy się, że wojna będzie długa i że mamy zdeterminowanego przeciwnika, jakim jest Rosja.
Czym ta wojna może się skończyć?
Oczywiście chcielibyśmy, żeby się zakończyła zwycięstwem Ukrainy i porażką Rosji, choć widzimy, jak trudna jest obecna sytuacja. Po stronie ukraińskiej nie ma jednak woli, by oddawać cokolwiek agresorowi. Jest nawet wprowadzony przez tamtejszy parlament prawny zakaz negocjowania z Putinem. Rosyjskie warunki są dla Ukraińców nie do przyjęcia, gdyż oznaczałyby utratę suwerenności i kolejne zbrodnie popełniane w ich kraju. Wojna nie musi skończyć się zwycięstwem Rosji, ale Ukraina powinna mieć czym się bronić, dostać na tyle zaawansowany sprzęt wojskowy, który dałby jej przewagę. Gdyby tak się stało, to jestem w stanie sobie wyobrazić, że mogłaby odzyskać przynajmniej tereny, które straciła w ciągu ostatnich dwóch lat. Minister Dmytro Kułeba powiedział ostatnio w Davos [na Światowym Forum Ekonomicznym]: „Dajcie nam pieniądze, dajcie nam broń, a Ukraina dokończy zadanie”. Ukraińców nie wolno nie doceniać. Nikt nie jest dzisiaj lepiej przygotowany do tego, żeby pokonać Rosję, niż oni.
Wojciech Konończuk jest dyrektorem Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Specjalizuje się w problematyce politycznej i gospodarczej państw Europy Wschodniej, polityki zagranicznej Rosji, polityki energetycznej w Europie Środkowej i Wschodniej, Partnerstwa Wschodniego.
autor zdjęć: Dmytro Smolienko Ukrinform / East News, Michał Niwicz
komentarze