Jeśli zgodnie z zapowiedzią kanclerza Olafa Scholza budżet Bundeswehry wzrośnie do ponad 2% PKB, Berlin wyda na obronę ponad 70 mld euro, czyli więcej niż Rosja. Na tym nie koniec: dodatkowo na modernizację armii zostanie przeznaczonych 100 mld euro ze specjalnego funduszu. To Zeitenwende, mówią Niemcy, historyczny zwrot, który oznacza zmianę w ich polityce zagranicznej i bezpieczeństwa.
Taką decyzję podjął kanclerz Olaf Scholz z socjaldemokratycznej SPD, partii, która przez lata opowiadała się za dialogiem z Moskwą. Zmianę w niemieckiej polityce spowodował dopiero rosyjski atak na Ukrainę. Agresję Moskwy potępiły wszystkie partie w Bundestagu, nawet prorosyjscy politycy skrajnej lewicy – Die Linke – oraz skrajnej prawicy – Alternatywa dla Niemiec (AfD). Niemcy zaskoczyły partnerów w NATO oraz UE tak radykalną reakcją na rozpętaną przez Władimira Putina wojnę. Przez lata były one krajem, który bagatelizował agresywną politykę zagraniczną Rosji, co blokowało NATO i UE zajęcie wspólnego stanowiska wobec Kremla.
Po wybuchu wojny, przemawiając w Bundestagu, szef niemieckiego rządu zapowiedział zwiększenie wydatków na obronę oraz budowę terminali LNeG (mają powstać dwa duże gazoporty w Brunsbüttel i Wilhelmshaven), a Putina nazwał podżegaczem wojennym. Olaf Scholz ogłosił także zawieszenie certyfikacji gazociągu Nord Stream 2, zgodził się na wykluczenie wybranych rosyjskich banków z systemu rozliczeń SWIFT, a także zaoferował dostawy uzbrojenia dla Ukrainy. Dzięki temu broń przeciwpancerną niemieckiej produkcji przekazała do Kijowa Holandia, a haubice Estonia, sam Berlin zaś wysłał broń przeciwpancerną i pociski ziemia–powietrze Stinger. To wszystko zatarło nieco złe wrażenie, które wywołała poprzednia niemiecka propozycja dostarczenia Ukraińcom 5 tys. hełmów i sprzętu dla szpitala polowego. Wielu ze zdziwieniem słuchało przemówienia kanclerza. Trudno było bowiem uwierzyć, że to ten sam polityk, który w grudniu 2021 roku podczas pierwszej wizyty w Warszawie twierdził, że Nord Stream 2, gazociąg z Rosji omijający państwa Europy Środkowo-Wschodniej, to „projekt biznesowy”.
Zmiana wajchy
Zwrot Niemiec o 180 stopni w polityce wobec Rosji był możliwy dzięki nowemu rządowi, w którym zasiadło nowe pokolenie liberałów i zielonych. Odcięli się oni od polityki wobec Moskwy prowadzonej przez 16 lat przez kanclerz Angelę Merkel. Pod jej rządami nad Szprewą panowało przekonanie, że pokój w Europie jest możliwy tylko we współpracy z Moskwą.
W niemieckim społeczeństwie nie brakowało także tzw. Russlandversteher (rozumiejących Rosję). Jeszcze pod koniec stycznia nasi zachodni sąsiedzi zdecydowanie sprzeciwiali się wysyłaniu broni na Ukrainę oraz popierali uruchomienie kontrowersyjnego gazociągu Nord Stream 2. Ale również oni dokonali nagłego zwrotu (nawet bardziej radykalnego niż politycy), w ostatnich tygodniach ogromne poparcie w niemieckim społeczeństwie (78%) zyskała broniąca się bohatersko Ukraina. Można spekulować, na ile na zmianę polityki niemieckiego rządu wpłynęła zasada „vox populi, vox Dei” (łac. „głos ludu głosem Boga”). Tabloidowy dziennik „Bild”, o nakładzie ponad 3 mln egzemplarzy i dużym wpływie na opinię społeczną, napisał, że „wielkim błędem było postrzeganie Putina jako uczciwego partnera”.
Zapewne zadziałała także presja NATO, UE oraz Polski. Gazeta „Die Welt” radziła politykom, aby spojrzeli na Rosję i jej konflikt z Ukrainą z perspektywy Warszawy. W piersi uderzyła się była minister obrony Annegret Kramp-Karrenbauer (CDU), która przyznała, że po Gruzji, Krymie i Donbasie politycy w Berlinie nie zrobili nic, aby powstrzymać Putina. Do niemieckiej stolicy na rozmowy ostatniej szansy pojechali premier Mateusz Morawiecki i prezydent Litwy Gitanas Nausėda. Chcieli przekonać kanclerza do poparcia sankcji przeciwko Moskwie. Nie znamy szczegółów tego spotkania, ale znamy jego rezultaty: Olaf Scholz zgodził się na sankcje wobec Rosji. Najwyraźniej polskiemu premierowi udało się – jak zapowiadał – „wstrząsnąć sumieniem Niemiec”.
Kanclerz Scholz, rzecz jasna, nie porzucił całkiem założeń niemieckiej dyplomacji. Zapewnia jednak, że Niemcy nie będą wobec Rosji już tak bezkrytyczni. Zrozumieli bowiem, że pacyfizm nie gwarantuje zachowania pokoju, współpraca gospodarcza nie zapewnia dobrych stosunków politycznych, a do dialogu potrzebne są dwie strony.
Zastrzyk dla Bundeswehry
Przez lata Berlin pozostawał głuchy na apele sojuszników z NATO o zwiększenie wydatków na obronę. Ostatni budżet niemieckiego resortu obrony wyniósł około 1,4% PKB. Na pytanie: dlaczego nie 2%, padały argumenty o historycznej spuściźnie, źle kojarzących się niemieckich zbrojeniach oraz pacyfistycznie nastawionym społeczeństwie.
Teraz jest szansa na zmianę. 100 mld euro specjalnego funduszu na obronę oraz rocznie 2% PKB na ten cel może zmienić niemiecką armię. Będzie to jednak proces rozłożony na lata. Niemieckie media regularnie opisują kłopoty Bundeswehry z nabyciem nowego sprzętu, donoszą też o aferach w resorcie obrony. Krytycznie stan niemieckiej armii opisuje również Eva Högl, pełnomocniczka Bundestagu ds. obronności. W opublikowanym w połowie marca raporcie wskazuje na braki w wyposażeniu żołnierzy oraz w infrastrukturze wojskowej.
Teraz pieniądze na ten cel mają popłynąć szerokim strumieniem. Rozpoczęła się debata, jakie zakupy są najbardziej potrzebne, i zapadają już decyzje. Jednym z pierwszych zakupów ministerstwa obrony będą uzbrojone drony. Minister obrony Christine Lambrecht już poinformowała o przygotowaniu takiego zamówienia. Rozważane są wspólne projekty z Francją, m.in. prace nad konstrukcją nowego czołgu i samolotu bojowego. Ma także zostać zmodernizowana flota Eurofighterów. Wojna Władimira Putina z Ukrainą zmotywowała rząd w Berlinie do podjęcia decyzji o zakupie F-35, dostosowanych do przenoszenia broni jądrowej znajdującej się na terytorium Niemiec w ramach natowskiego programu „Nuclear sharing”. Kolejny punkt na liście niezbędnych potrzeb Bundeswehry to zakup amunicji, który pozwoli Niemcom spełnić pod tym względem wymogi NATO. Okazuje się bowiem, że obecne zapasy wystarczyłyby zaledwie na trzy dni zbrojnego konfliktu, podczas gdy Sojusz mówi o konieczności 30-dniowych zapasów. To koszt 20 mld euro. Dodatkowe fundusze pozwolą także na realizację kolejnego sojuszniczego zobowiązania w ramach NATO – wystawienia przez Niemcy do 2032 roku trzech w pełni wyposażonych dywizji. To duże wyzwanie, ale taki ma być wkład Niemiec w obronę sojuszniczą (a także narodową) w wymiarze lądowym.
W niemieckiej prasie nie brak głosów powątpiewających, czy to się uda. Dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” wytknął politykom, że od kilku lat Niemcy (kraj liczący blisko 80 mln mieszkańców) nie są w stanie powołać około 5 tys. żołnierzy nowej brygady, co np. udało się Estonii mającej 1,3 mln obywateli.
Wszystkie plany zakupów resortu obrony muszą trafić do Bundestagu jako propozycje ustawowe. Nie stanie się to z dnia na dzień, istnieje więc obawa, że zapał do zwiększenia wydatków na obronność może nieco opaść. Magazyn „Der Spiegel” zwraca uwagę, że przeciwnicy tej strategii już się odezwali, zarówno w partii Zielonych, jak i w SPD.
Jeśli jednak niemieckiemu rządowi uda się wydać planowane miliardy euro na obronność, Bundeswehra ma szansę stać się jedną z najlepiej wyposażonych armii w Europie, co odpowiadałoby randze, znaczeniu i odpowiedzialności Niemiec na Starym Kontynencie. Ale wprowadzenie w życie zapowiedzi kanclerza Scholza i zmiana strategii nie będą proste. Silne pozostaje bowiem lobby prorosyjskie, zwłaszcza w kręgach biznesowych oraz we wschodnich krajach związkowych. Dwie prorosyjskie partie w Bundestagu – AfD i Die Linke – popiera około 20% Niemców. Potrzebna jest debata, która odpowie na pytania, jaką rolę Niemcy chcą odgrywać (także militarnie) we współczesnym świecie, w dynamicznie zmieniającej się sytuacji geopolitycznej.
autor zdjęć: NATO
komentarze