Problemy, jakie ma Rosja nie tyle z dominacją, co z dotrzymaniem kroku innym państwom, jeśli chodzi o zdolności prowadzenia operacji morskich, zaczęły narastać w ciągu ostatniego roku i to w lawinowym tempie. Atak na Ukrainę 24 lutego tego roku obnażył wątłe możliwości słynnej Floty Czarnomorskiej, coraz bardziej problematyczna staje się też obecność rosyjskich sił morskich na Bałtyku.
Pierwszą dotkliwą porażkę rosyjska marynarka wojenna poniosła w działaniach na Morzu Czarnym w czasie obecnej fazy wojny z Ukrainą, tj. po 24 lutego 2022 roku. Pomimo stosunkowo szybkich postępów sił lądowych na południowym odcinku frontu, przekroczenia Dniepru i zajęcia Chersonia, rosyjskie siły morskie nie były w stanie zrealizować operacji desantowej (choćby o skali taktycznej), która pozwoliłaby na wsparcie działań w pobliżu Mikołajowa, nie mówiąc już o Odessie – mieście kluczowym dla ukraińskiego eksportu i całej gospodarki.
Kryzys na Morzu Czarnym
Powodów takiego stanu rzeczy było kilka, jednak najważniejszym z nich było dobre przygotowanie Ukrainy do zwalczania okrętów przeciwnika. Choć Siły Morskie Ukrainy (WMS – Wojenno-Morskie Siły Ukrainy) straciły większość swojego potencjału okrętowego w 2014 roku w wyniku aneksji Krymu i nie były w stanie go odbudować w ciągu kolejnych ośmiu lat, to Ukrainie udało się opracować i wdrożyć do służby własne pociski przeciwokrętowe typu „Neptun” (prawdopodobnie co najmniej jeden dywizjon, składający się z sześciu wyrzutni, każda zdolna do odpalenia czterech pocisków). To w sposób zasadniczy ograniczyło możliwości działania rosyjskich sił morskich, a najlepszym świadectwem skuteczności „Neptunów” okazało się zatopienie krążownika „Moskwa” w kwietniu 2022 roku.
Wkrótce potem potencjał WMS Ukrainy został wzmocniony dostawami amerykańskich pocisków „Harpoon”, odpalanych z wyrzutni lądowych, co jeszcze bardziej utrudniło działania Rosjanom. Z kolei pod koniec października 2022 roku ukraińska marynarka wojenna była w stanie przeprowadzić skuteczny atak z użyciem bezzałogowców nawodnych na okręty rosyjskie operujące w pobliżu Sewastopola. Skutkiem tego było uszkodzenie, być może poważne, co najmniej dwóch okrętów, w tym fregaty rakietowej „Admirał Makarow”. Warto zauważyć, że Flota Czarnomorska posiada jedynie trzy jednostki tego typu (z czego jedna znajduje się na Morzu Śródziemnym i nie ma możliwości powrotu na Morze Czarne) – co za tym idzie, można przypuszczać, że obecnie strona rosyjska ma na tym akwenie tylko jeden zdolny do działań okręt tego typu.
Ograniczenie możliwości ofensywnych rosyjskiej marynarki wojennej na Morzu Czarnym okazało się kluczowe dla Ukrainy. Umożliwiło m.in. odzyskanie kontroli nad Wyspą Wężową, zajętą w pierwszych dniach wojny, a co za tym idzie (był to jeden z wielu, ale istotny czynnik) wynegocjowanie i podpisanie porozumienia w sprawie eksportu zboża z Ukrainy przez cieśniny tureckie do krajów Afryki i Bliskiego Wschodu. Co prawda Moskwa ogłosiła, że zrywa porozumienie po wspomnianym ataku na okręty w pobliżu Sewastopola, jednak szybko się przekonała (co uświadomiła jej Turcja), że nie ma możliwości skutecznego zablokowania ruchu jednostek transportujących zboże z ukraińskich portów. Zmusiło to Rosjan – zaledwie po kilkudziesięciu godzinach – do powrotu do umowy zbożowej. Nie był to bynajmniej koniec porażek. Także próby wzmocnienia zgrupowania okrętów na czarnomorskim akwenie przez jednostki Floty Oceanu Spokojnego, w tym krążownik rakietowy „Wariag” (tego samego typu co zatopiona „Moskwa”) spełzły na niczym, wobec zablokowania przez Turcję drogi przez Bosfor i Dardanele. Słabość rosyjska – zarówno wojskowa jak i polityczna – uniemożliwiły jakiekolwiek rozważanie przełamania tej blokady, co należy uznać za głębokie upokorzenie rosyjskiej Marynarki Wojennej.
Bałtyk morzem wewnętrznym NATO?
Jednym z ubocznych skutków rosyjskiej inwazji na Ukrainę było rozpoczęcie procedury akcesji do NATO przez Finlandię i Szwecję, które dotąd zachowywały neutralność. Oba państwa złożyły już wnioski i ich dołączenie do struktur Sojuszu jest najpewniej tylko kwestią miesięcy. Oznacza to między innymi, że do Paktu Północnoatlantyckiego przystąpią dwa państwa posiadające znaczący potencjał wojskowy i zdolności obronne także w zakresie prowadzenia operacji na morzu.
Powyższy scenariusz, jak się zdaje nieunikniony, będzie oznaczał dla Rosji poważne problemy na Bałtyku. Obecnie i tak ma ona bardzo ograniczony dostęp do tego akwenu, bo zaledwie w dwóch miejscach: poprzez Zatokę Fińską oraz obwód kaliningradzki. Oba te „okna” są łatwe do izolowania lub zablokowania. Kaliningrad jest otoczony terytoriami krajów NATO: Polski i Litwy, jego linia brzegowa jest dość krótka i znajduje się tam faktycznie jedna baza morska (Bałtijsk). Jeszcze bardziej skomplikowana jest sytuacja Rosji w Zatoce Fińskiej, nad którą położony jest Sankt Petersburg i baza morska w Kronsztadzie. Po wejściu Finlandii do NATO będzie to obszar właściwie pod pełną kontrolą sił Sojuszu; dość wspomnieć, że już obecnie działania blokadowe są ćwiczone przez sojuszników w krajach nadbałtyckich, m.in. z udziałem Marynarki Wojennej RP, w tym Morskiej Jednostki Rakietowej. Rosyjska Flota Bałtycka ma potencjał znacząco mniejszy od flot państw NATO w regionie: dysponuje 6–7 jednostkami nawodnymi, z których tylko część reprezentuje w miarę współczesny poziom technologiczny (są to korwety klasy Stierieguszczij, projektu 20380). Potencjalnie poważniejszym wyzwaniem dla państw NATO w wypadku zagrożenia konfliktem mogą być działania okrętów podwodnych FR.
Co prawda Rosja ma jeszcze (najsilniejszą) Flotę Północną, jednak możliwości jej operowania na Bałtyku są niemal zerowe wobec konieczności pokonania Cieśnin Duńskich; z kolei na Morzu Północnym i Norweskim oraz na Atlantyku zdecydowaną przewagę mają państwa Sojuszu, tym bardziej, gdy weźmiemy pod uwagę potencjał US Navy.
Perspektywa: dalsza erozja rosyjskich zdolności
Przyjęło się sądzić, że Rosja (a wcześniej ZSRR) jest potęgą lądową i faktycznie jest w tym twierdzeniu sporo racji. Marynarka wojenna to ten rodzaj sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej, który jest najbardziej problematycznym i najbardziej zapóźnionym pod względem głównych państw NATO. Co więcej, wobec poniesionych strat i braku możliwości ich szybkiego uzupełnienia (zwłaszcza wobec sankcji obejmujących dostawy podzespołów niezbędnych do produkcji zbrojeniowej), przepaść technologiczna pomiędzy siłami morskimi NATO i Rosji będzie się szybko pogłębiać.
Poza krążownikiem „Moskwa”, rosyjska Flota Czarnomorska straciła po 24 lutego 2022 roku także kilka lub nawet kilkanaście innych jednostek różnych typów, głównie kutrów desantowych i podobnych im małych okrętów przeznaczonych do różnych zadań pomocniczych. Obecnie zdolności Rosji na tym akwenie ograniczają się faktycznie jedynie do przeprowadzania ostrzałów pociskami manewrującymi „Kalibr”, a i to w bezpośrednim sąsiedztwie własnych portów, w obawie przed atakami pociskami „Neptun” czy „Harpoon” (atak dronami z końca października wskazuje, że nawet taka aktywność staje się problemem).
Dla Ukrainy zachowanie dostępu do morza i portów czarnomorskich (Odessa, Mikołajów, Port Południowy, Czarnomorsk itd.) ma znaczenie strategiczne – w dłuższej perspektywie czasowej (tj. po zakończeniu aktywnej fazy konfliktu) pozwala na dość sprawne funkcjonowanie gospodarki, w tym kluczowego dla jej przychodów sektora rolniczego (to kilkanaście procent ukraińskiego PKB). Ale eksport zbóż drogą morską to nie tylko przychody dla Ukrainy, lecz także szansa, by zapobiec klęsce głodu w krajach Afryki i Bliskiego Wschodu. A co za tym idzie – oddalenie groźby niepokojów w tych regionach i kolejnych konfliktów zbrojnych oraz fal uchodźców. Te oznaczałoby również destabilizację sytuacji w Europie – na co zresztą liczyła Federacja Rosyjska, dążąc do sprowokowania takiego właśnie scenariusza.
komentarze