Wojska pancerne i artyleria, lotnicy, specjaliści od logistyki, a nawet marynarze – w Polsce stacjonuje na stałe już ponad 10 tys. amerykańskich żołnierzy. Eksperci nie mają wątpliwości: to realna siła, która studzi zapędy Rosji. Na ich obecności korzysta też bezpośrednio polska armia.
Data, która przejdzie do historii. 15 grudnia 2023 roku w Redzikowie nieopodal Słupska został uruchomiony ostatni z komponentów amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Instalacja, której budowa trwała blisko siedem lat, zdążyła już obrosnąć legendą. – To ważny krok zwiększający bezpieczeństwo Polski i NATO – nie ma wątpliwości Andrew Michta, ekspert do spraw bezpieczeństwa z think tanku Atlantic Council.
Oficjalna nazwa bazy brzmi Naval Support Facility Redzikowo. Zawiaduje nią amerykańska marynarka wojenna. Sercem kompleksu jest system Aegis BMD Ashore, który składa się m.in. z radaru dalekiego rozpoznania, wyrzutni Mk 41 VLS i pocisków przechwytujących RIM 161 SM-3 Block IIA, zdolnych strącać rakiety balistyczne przeciwnika na dystansie setek kilometrów. Bliźniaczą instalację Amerykanie umieścili w Rumunii. Do tego dochodzi radar wczesnego ostrzegania w Turcji oraz wyposażone w system Aegis niszczyciele klasy Arleigh Burke, które stacjonują w hiszpańskiej bazie Rota.
Tarcza, jak tłumaczy chor. Vianni Otterson z 6 Floty USA, pomoże chronić państwa NATO przed potencjalnymi zagrożeniami spoza regionu euroatlantyckiego. Przede wszystkim chodzi tutaj o Bliski Wschód – na pozór odległy i żyjący własnymi problemami, w praktyce jednak na wiele sposobów z Europą powiązany. Wystarczy wspomnieć Iran, który, wysyłając Rosji broń, pośrednio zaangażował się w wojnę w Ukrainie. – W najbliższych miesiącach marynarka wojenna będzie wprowadzać w Aegis Ashore w Polsce dodatkowe ulepszenia. W lipcu 2024 roku przekażemy instalację pod dowództwo NATO – zapowiada kadm. Douglas L. Williams, pełniący obowiązki dyrektor amerykańskiej Agencji Obrony Przeciwrakietowej. Tymczasem NSF Redzikowo to zaledwie jedna z cegiełek w rozbudowanym systemie odstraszania, który stworzony został w Polsce za sprawą obecności wojsk USA.
Potęga odstraszania
Czołgiści, lotnicy, artylerzyści, żołnierze piechoty zmechanizowanej, specjaliści od logistyki – w sumie w Polsce stacjonuje już ponad 10 tys. amerykańskich żołnierzy. – Liczniejsze kontyngenty Amerykanie mają zaledwie w kilku państwach świata: Japonii, Korei Południowej, Niemczech. Mniej więcej tyle samo żołnierzy służy w katarskim Al Udeid, największej bazie USA na Bliskim Wschodzie. Wyliczenia te jasno wskazują, że dla Stanów Zjednoczonych Polska stała się jednym z najbardziej newralgicznych punktów na mapie świata – podkreśla dr Grzegorz Gil z Katedry Bezpieczeństwa Międzynarodowego Uniwersytetu im. Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.
Amerykańska obecność nad Wisłą to efekt zarówno dwustronnych umów pomiędzy Polską i USA, jak też pochodna inicjatyw realizowanych w ramach NATO. Przykładem pierwszego z rozwiązań jest właśnie NSF Redzikowo, ale nie tylko. Zanim budowa instalacji na dobre się rozkręciła, do Polski ściągnęła Pancerna Brygadowa Grupa Bojowa (Armored Brigade Combat Team – ABCT). Pododdziały liczące 3,5 tys. żołnierzy, wyposażone m.in. w 87 czołgów Abrams, 144 bojowe wozy piechoty Bradley i 18 samobieżnych haubic Paladin zostały rozlokowane w Żaganiu, Skwierzynie, Bolesławcu, Świętoszowie, Drawsku Pomorskim oraz Toruniu. Bezpośredniego wsparcia wojskom pancernym miała udzielać Brygada Lotnictwa Bojowego, która trafiła do Powidza. W tamtejszej bazie wylądowały śmigłowce Black Hawk, Apache, Chinook...
Był rok 2017. Trzy lata wcześniej Rosjanie bezprawnie zaanektowali Krym, wkrótce też rozpętali wojnę na wschodzie Ukrainy. Działania Kremla wzbudziły niepokój w środkowej Europie. NATO postanowiło działać. W 2016 roku przywódcy państw członkowskich spotkali się w Warszawie. Podczas szczytu Amerykanie zobowiązali się wzmocnić swoimi wojskami wschodnią granicę Sojuszu. Wkrótce ruszyła operacja „Atlantic Resolve”, wpisująca się w Europejską Inicjatywę Odstraszania (European Deterrence Initiative). Szybko jednak stało się jasne, że to początek długiej drogi. Rosjanie coraz bardziej zaostrzali antyzachodnią retorykę. Z czasem przestali ukrywać, że ich faktycznym celem jest zniszczenie postzimnowojennego systemu bezpieczeństwa. Liczba żołnierzy ze Stanów Zjednoczonych na wschodniej flance sukcesywnie więc rosła. Mało tego, Amerykanie zaczęli budować w Polsce regularne struktury dowodzenia.
Latem 2020 roku w Poznaniu rozpoczęło działalność wysunięte dowództwo świeżo reaktywowanego V Korpusu US Army z główną siedzibą w Fort Knox. Pełni ono nadzór i koordynuje działania amerykańskich wojsk lądowych w Europie. To właśnie jemu podlegają wspomniane wcześniej Pancerna Brygadowa Grupa Bojowa i Brygada Lotnictwa Bojowego. – Pełną gotowość operacyjną osiągnęliśmy w listopadzie 2021 roku, na krótko przed atakiem Rosji na Ukrainę. Przez większość 2022 roku znacząca część dowództwa korpusu stacjonowała w Europie, aby pokazać sojusznikom nasze wsparcie, powstrzymać dalszą rosyjską agresję, a gdyby odstraszanie zawiodło, bronić każdego centymetra terytorium NATO – wspomina gen. broni John Kolasheski, dowódca V Korpusu. Na szczęście takiej potrzeby nie było. Rosjanie nie zdołali opanować Ukrainy, a sama wojna toczy się z dala od granic Sojuszu. Zagrożenie jednak nie minęło. – Nieustannie szkolimy się z naszymi europejskimi odpowiednikami. Chcemy podnosić gotowość bojową i realizować wspomnianą politykę odstraszania. Staramy się budować interoperacyjność, a zarazem pomagać w rozwijaniu potencjału naszych partnerów – podkreśla gen. Kolasheski. Nie bez znaczenia jest tutaj fakt, że od samego początku funkcję zastępcy dowódcy korpusu pełnił polski oficer – najpierw gen. broni Adam Joks, a obecnie gen. dyw. Maciej Jabłoński. Tymczasem Amerykanie nie zwalniają tempa. Jak dodaje gen. Kolasheski, w ciągu najbliższych dwóch lat jednostki podlegające V Korpusowi powinny wziąć udział w ponad 100 ćwiczeniach na terenie całej Europy. Kilka z nich odbędzie się w Polsce. – Będziemy też rozbudowywali kadry oraz infrastrukturę naszego wysuniętego dowództwa w Poznaniu – zapowiada gen. Kolasheski.
Od marca 2023 roku w tym mieście działa już stały garnizon US Army (amerykańskich wojsk lądowych). Stacjonuje w miejscu nazwanym Camp Kościuszko. To pierwsza tego typu placówka w Polsce i ósma w Europie. Zajmuje się logistycznym wsparciem amerykańskich baz, które powstały nad Wisłą. Innymi słowy, kadra garnizonu dba o zakwaterowanie i zaopatrzenie żołnierzy, troszczy się też o zajmowane przez nich obiekty. I naprawdę ma co robić, bo takich baz jest już u nas kilkanaście. W Powidzu, poza kwaterą główną lotnictwa wojsk lądowych USA w Europie, rozmieszczony został Batalion Wsparcia Bojowego (Combat Sustainment Support Battalion – CSSB). Jego misja polega na obsłudze wojsk operacyjnych – dostarcza amunicję, przeprowadza naprawy sprzętu, kontroluje ruch wojskowych kolumn. W tamtejszym kompleksie wyrastają także potężny magazyn środków bojowych dla ABCT oraz nowe zaplecze dla lotników. Inwestycje wynikają z polsko-amerykańskiej umowy o współpracy obronnej (Enhanced Defense Cooperation Agreement – EDCA). Z kolei w zachodniopomorskim Mirosławcu kilka lat temu znaleźli przystań żołnierze z 52 Ekspedycyjnej Grupy Operacyjnej amerykańskich sił powietrznych. Przywieźli ze sobą legendarne drony MQ-9 Reaper. Wiosną 2019 roku grupa osiągnęła pełną gotowość operacyjną. Reapery prowadzą teraz misje rozpoznawcze na wschodniej flance NATO
Podobne przykłady można by mnożyć. A sam fakt, że do obsługi amerykańskich baz powołany został regularny garnizon, potraktować można jako zapowiedź – US Army rozgościła się w Polsce na dłużej.
Szukanie wspólnego języka
O współpracy z Amerykanami naprawdę wiele mogą powiedzieć żołnierze 11 Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej. To właśnie w jej garnizonach rozmieszczone zostały pododdziały ABCT. Wojskowi z obydwu państw brali udział w wielu wspólnych przedsięwzięciach, w tym dużych międzynarodowych ćwiczeniach. Ostatnio podczas manewrów „Saber Junction” w niemieckim ośrodku Hohenfels, gdzie sztabowcy z Polski dowodzili wielonarodową dywizją, którą współtworzyli właśnie przedstawiciele US Army.
I tu znów powraca odmieniane przez wszystkie przypadki słowo „interoperacyjność”. – Powoli zaczynamy mówić tym samym językiem. I wcale nie mam na myśli angielskiego, choć oczywiście nasi żołnierze potrafią się nim posługiwać. Chodzi mi przede wszystkim o język procedur. Nasze wojska stają się kompatybilne – podkreśla gen. bryg. Piotr Fajkowski, dowódca 11 DKPanc. – Wypracowaliśmy mechanizmy, dzięki którym mogę na takich samych zasadach współdziałać z 5 Korpusem US Army i formowanym właśnie 2 Korpusem Polskim, a schodząc szczebel niżej – z obydwoma amerykańskimi dywizjami, które na zasadach rotacji wysyłają do Polski swoje komponenty, i pozostałymi dywizjami Wojska Polskiego. Co więcej, na zagrożenie jesteśmy w stanie skutecznie odpowiedzieć praktycznie z marszu. W krótkim czasie osiągamy gotowość bojową i wkraczamy do walki. Przerzut wojsk z zachodniej Europy i USA, który oczywiście w razie potrzeby nastąpi, będzie oznaczał już tylko wzmocnienie naszego potencjału – zaznacza gen. Fajkowski.
Tymczasem wspomniana kompatybilność nie sprowadza się tylko do wspólnych procedur. Polska armia jest konsekwentnie dozbrajana, a nowy sprzęt w dużej mierze pochodzi właśnie ze Stanów Zjednoczonych. – Konsekwentnie pracujemy nad tym, by pomóc jej w integracji nowych systemów: czołgów M1 Abrams, wyrzutni HIMARS i śmigłowców szturmowych AH-64 Apache – wylicza gen. Kolasheski. Polscy żołnierze przechodzą kompleksowe szkolenia pod okiem instruktorów zza oceanu. Duża część z nich to dawni żołnierze US Army, którzy doświadczenie gromadzili nierzadko przez kilka dekad. Tak działa choćby Akademia Abrams uruchomiona w Biedrusku pod Poznaniem. Amerykanie szkolą zarówno techników, którzy w niedalekiej przyszłości będą obsługiwać nowe czołgi, jak też same załogi. – Mamy też Abrams Apprenticeship Program, który pozwala polskim żołnierzom poznać proces planowania operacji dla jednostek pancernych, które składają się z Abramsów – podkreśla gen. Kolasheski i dodaje: Nasze partnerstwo z Polakami nigdy nie było silniejsze.
Do pewnego stopnia zostało ono przetestowane w początkach 2022 roku, kiedy to Rosja zaczęła gromadzić wojska przy granicy z Ukrainą, a jednocześnie mnożyć żądania pod adresem Zachodu. Jedno z nich dotyczyło wycofania sił NATO z państw, które w szeregi Sojuszu wstąpiły po 1997 roku. Gdyby do tego doszło, sojusznicze oddziały zniknęłyby m.in. z Polski. Odpowiedź była krótka: „nie ma mowy”. Pod Rzeszowem zaczęły lądować kolejne samoloty wypełnione żołnierzami elitarnych jednostek US Army – 82 Dywizji Powietrznodesantowej i 101 Dywizji Powietrznodesantowej. Łącznie dotarło ich niemal 5 tys. Wkrótce też w okolicach Rzeszowa pojawiły się baterie amerykańskich Patriotów, które wzmocniły ochronę przestrzeni powietrznej nad Polską. Samo lotnisko przerodziło się w potężny międzynarodowy hub. Do dziś jest tam gromadzona i wysyłana dalej pomoc wojskowa oraz humanitarna dla walczącej Ukrainy.
Ramie w ramię
Na tym jednak nie koniec. Amerykańska obecność w Polsce bardzo często splata się bowiem z inicjatywami NATO. Najlepszym przykładem jest tutaj Batalionowa Grupa Bojowa (BGB) rozlokowana w Bemowie Piskim – nieopodal tzw. przesmyku suwalskiego, czyli jednego z najbardziej newralgicznych punktów na terytorium Sojuszu. To miejsce, gdzie dystans pomiędzy granicą Białorusi a rosyjskim obwodem królewieckim jest najkrótszy.
BGB stanowi element enhanced Forward Presence, czyli wysuniętej obecności na wschodniej flance Sojuszu. Decyzja o utworzeniu czterech grup – w Polsce, na Litwie, Łotwie oraz w Estonii – zapadła podczas natowskiego szczytu w Warszawie. Kolejne cztery zostały powołane w Bułgarii, Rumunii, na Węgrzech i Słowacji jako wynik ustaleń nadzwyczajnego szczytu NATO w Brukseli, który zebrał się krótko po pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę. Znajdująca się w Polsce grupa liczy blisko 2 tys. żołnierzy. Znaczącą ich większość stanowią Amerykanie, którym towarzyszą Brytyjczycy, Rumuni i Chorwaci. Do współpracy z sojusznikami wyznaczona została 15 Giżycka Brygada Zmechanizowana. Zagraniczni żołnierze stacjonują na Mazurach na zasadzie rotacji. Dysponują znaczącym potencjałem. Kolejne amerykańskie zmiany korzystały m.in. ze Strykerów wyposażonych w zestawy artyleryjskie MGS oraz karabiny maszynowe, czołgów Abrams i transporterów Bradley. Zgromadzone na wschodniej flance wojska regularnie ćwiczą na poligonach, ale też poza nimi. Biorą na przykład udział w „Bull Run”, kiedy to w trybie alarmowym opuszczają jednostki i zajmują pozycje w Dolinie Rospudy.
Amerykanie bardzo aktywnie angażują się również w sojuszniczą misję NATO Air Shielding. Została ona zapoczątkowana kilka miesięcy po wybuchu wojny w Ukrainie. Wyrosła bezpośrednio z misji Air Policing. Kluczowe decyzje w tej sprawie zapadły w czerwcu 2022 roku, podczas szczytu w Madrycie. Sojusz zdecydował się wzmocnić lotniczą ochronę wschodniej flanki. Efekt – w polskich bazach wylądowały dodatkowe samoloty. W Łasku na przykład dyżury zaczęły pełnić amerykańskie F-22 Raptor, F-15 czy F-16. Maszyny z USA pojawiały się nad Polską już wcześniej – kiedy konflikt wokół Ukrainy narastał i gdy Władimir Putin dał sygnał do inwazji. – Wówczas wraz z sojusznikami pełniliśmy dyżury w powietrzu. Samolotom bojowym towarzyszyły amerykańskie tankowce, z których paliwo uzupełniali także nasi piloci – wspomina gen. dyw. Ireneusz Nowak, inspektor sił powietrznych w Dowództwie Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych. Teraz dyżury przeniosły się na ziemię. – Przez ostatnie miesiące pilotom wielokrotnie zdarzało się jednak podrywać maszyny w trybie alarmowym – przyznaje generał. Dzieje się tak w przypadku każdego podejrzanego lotu – na przykład wtedy, gdy do przestrzeni powietrznej państwa zbliża się samolot z wyłączonym transponderem albo kiedy jego pilot unika kontaktu z kontrolerami ruchu lotniczego. W ramach Air Shielding piloci wykonują też loty patrolowe nad Polską i państwami bałtyckimi. – To swoista projekcja siły, a także wyraz jedności i pokaz gotowości Sojuszu – podkreśla inspektor sił powietrznych.
Ale obecność sił powietrznych USA w Polsce jest znacznie dłuższa niż historia wojny w Ukrainie. Jej początki sięgają 2011 roku, kiedy to obydwa państwa podpisały umowę dotyczącą Aviation Detachment. Niebawem do bazy w Łasku przybył niewielki kontyngent żołnierzy, którzy zajęli się przygotowywaniem kolejnych wspólnych ćwiczeń lotników polskich i amerykańskich. W ramach AvDet na przemian ćwiczyli piloci F-16 oraz załogi transportowych Herculesów. Przyniosło nam to mnóstwo korzyści – przyznaje gen. Nowak. Dało na przykład impuls, jeśli chodzi o rozwój infrastruktury. W Łasku przedłużony został pas startowy, pojawił się też dodatkowy system ILS, dzięki czemu możliwe stało się bezpieczne lądowanie na obydwu kierunkach. Polscy piloci zadzierzgnęli z Amerykanami znajomości, a nierzadko przyjaźnie. – Budowa takich relacji na pewno pomaga we wspólnej służbie, tworzy zaufanie, wzmacnia dobry wizerunek naszego wojska wśród sojuszników – przekonuje gen. Nowak. – Najważniejsze jednak, że od lat możemy działać ramię w ramię z najlepszymi. W dziedzinie lotnictwa bojowego Amerykanie mają ogromne doświadczenie, latali na różnych szerokościach geograficznych, w bardzo różnych warunkach, wypracowali najwyższe standardy operacyjne, wyznaczają trendy, jeśli chodzi o taktykę. Warto ich podpatrywać, warto mieć ich po swojej stronie – podsumowuje inspektor.
Amerykanie na długo
Kiedy w 2014 roku Rosja uderzyła w integralność terytorialną Ukrainy, przywódcy NATO skupili uwagę na wschodniej flance Sojuszu. Znaczenie Polski zaczęło rosnąć. – Obecnie jesteśmy zwornikiem bezpieczeństwa dla środkowo-wschodniej części Europy. To właśnie przez nasze terytorium biegną szlaki zaopatrzeniowe do Ukrainy i państw bałtyckich – przypomina prof. Jarosław Gryz, politolog z Akademii Sztuki Wojennej w Warszawie. Jednocześnie Polska stała się krajem frontowym. Państwem jak mało które narażonym na wszelkiego rodzaju zagrożenia – od ataków hybrydowych po otwartą agresję. – Rosja sonduje możliwości, kalkuluje ryzyko. Obecność amerykańskich wojsk z pewnością wpływa na nią mitygująco. Każda bowiem zakończona porażką akcja militarna mogłaby stanowić dla niej poważny wizerunkowy cios – przyznaje prof. Gryz. Jego zdaniem 10-tysięczny kontyngent wojsk amerykańskich to znacząca siła. – Nie chodzi nawet o jego liczebność. Ważniejsza jest przewaga technologiczna, którą Amerykanie mają nad potencjalnym przeciwnikiem. Do tego dochodzą doświadczenia zebrane podczas konfliktów zbrojnych, w których brali udział, i wynikająca stąd umiejętność zarządzania polem walki – podkreśla naukowiec. Ale amerykańska obecność ma też wymiar symboliczny. – Mówiąc kolokwialnie, Rosjanie mają świadomość, że do Amerykanów się nie strzela, bo to może uruchomić największą militarną machinę świata i doprowadzić do katastrofalnych skutków – podkreśla dr Grzegorz Gil z UMCS-u.
Pozostaje pytanie, jak na obecną sytuację wpłynie ewentualna zmiana warty w Białym Domu. Sondaże przed wyborami w USA wskazują na razie, że Donald Trump ma nieznaczną przewagę nad Joe Bidenem. Wielu ekspertów obawia się, że w razie zwycięstwa Trump potraktuje Europę i NATO z większym dystansem niż obecnie urzędujący prezydent. Prof. Gryz nie chce spekulować. Przyznaje jednak, że ten rok w pewnym sensie może być dla świata niebezpieczny. – Rosja nie rezygnuje ze swoich zamiarów, a nadrzędnym celem, i to od zakończenia II wojny światowej, jest dla niej wypchnięcie Stanów Zjednoczonych z Europy. Swoje wpływy chcą rozszerzać także Chiny. Jeśli w USA faktycznie dojdzie do zmiany władzy, nowa administracja będzie potrzebowała czasu na przejęcie obowiązków. Powstanie pewna luka, którą Rosjanie i Chińczycy postarają się zapewne wykorzystać – podkreśla naukowiec. Tymczasem dr Gil powątpiewa, by Amerykanie, niezależnie od politycznych rozstrzygnięć w wyborach, znacząco zredukowali liczbę wojsk na Starym Kontynencie. – Możemy oczywiście obserwować wahnięcie w dół, ale nie sądzę, żeby było ono duże. Nie w sytuacji, kiedy Rosja nie rezygnuje z zajęcia Ukrainy i podejścia pod granice państw NATO. Europa, w tym Polska, to dla Amerykanów zbyt ważny kierunek, by mieli się z niego wycofać – podsumowuje.
Przez ostatnie lata obecność amerykańskich wojsk w Polsce konsekwentnie rosła. Dziś stanowią one jeden z filarów regionalnego systemu bezpieczeństwa. I chyba trudno sobie wyobrazić tę część kontynentu bez nich.
autor zdjęć: US Army, Tomasz Mielczarek - 7 BOW, 18 DZ, Michał Niwicz
komentarze