Z punktu widzenia globalnego systemu bezpieczeństwa to była rewolucja. W lipcu 1991 roku, po 36 latach istnienia, rozpadł się Układ Warszawski. Skupiał on państwa bloku wschodniego, których armie zostały całkowicie podporządkowane ZSRS. Układ miał być odpowiedzią na powstanie NATO, a jego głównym celem było przygotowanie się do wielkiej wojny przeciwko Zachodowi.
Migawki z cwiczen na poligonach wojskowych kolo Legnicy. 1960 r.
Układ Warszawski powstał 14 maja 1955 roku. Formalnie jako odpowiedź na włączenie RFN do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Faktycznie jednak dokument parafowany w stolicy Polski niewiele zmieniał. Polityczno-militarny blok bez reszty podporządkowany Sowietom funkcjonował na wschodzie Europy od chwili zakończenia II wojny światowej.
Na progu wojny
Do Układu Warszawskiego przystąpiły ZSRS, Polska, Czechosłowacja, Węgry, NRD, Rumunia, Bułgaria oraz Albania, która jednak wytrwała w nim tylko siedem lat. Główna siedziba organizacji mieściła się w Moskwie, na jej czele niezmiennie stał sowiecki marszałek, który jednocześnie pełnił funkcję wiceministra obrony ZSRS. Armie państw członkowskich zostały podporządkowane X Zarządowi Sztabu Generalnego Armii Radzieckiej. Doktryna układu przez długi czas była wybitnie ofensywna. Do połowy lat sześćdziesiątych zakładała zmasowany atak jądrowy na kraje Europy Zachodniej, a następnie szybki marsz sił konwencjonalnych. Potem wytyczne zostały nieco zmodyfikowane. Wojna nadal miała toczyć się na terytorium wroga, jednak przede wszystkim z użyciem tradycyjnego uzbrojenia. Broń jądrowa mogła zostać użyta, gdyby ofensywa została przez NATO wyhamowana. Pierwsze plany obronne w doktrynie układu pojawiły się dopiero w latach osiemdziesiątych.
W starciu z Zachodem niebagatelną rolę miała odegrać polska armia, która stanowiła drugą siłę sojuszu. Jeszcze w 1990 roku liczyła ona 347 tys. żołnierzy, posiadała 3300 czołgów i 480 samolotów bojowych. W razie wojny Polacy mieli stworzyć samodzielny front, zająć północne Niemcy, Danię oraz Holandię, wreszcie przy współpracy sojuszniczych flot zablokować Cieśniny Duńskie i odciąć natowskim okrętom drogę na Bałtyk. Na szczęście dla świata plany te nigdy nie zostały zrealizowane. Układ Warszawski w realnym działaniu sprawdził się tylko raz. W 1968 roku jego wojska wkroczyły do Czechosłowacji, obaliły tamtejsze władze, zdławiły bunt mieszkańców i zablokowały reformy, które miały przynieść demokratyzację systemu.
Z czasem Blok Wschodni zaczął popadać w ekonomiczny, polityczny i społeczny regres, który na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych doprowadził do upadku systemu. Komuniści zmuszeni byli oddać władzę albo przynajmniej się nią podzielić. Układ Warszawski jednak trwał. I wcale nie było pewne, że rychło się to zmieni.
Janajew nie klaszcze
Utrzymaniem Układu Warszawskiego zainteresowani byli Sowieci. Co więcej, początkowo chciał tego również Zachód. „Państwa zachodnie wspierały politykę reform Michaiła Gorbaczowa (…). Wszystkie działania osłabiające [jego] pozycję były niepożądane” – zauważa Agata Małecka, specjalistka od bezpieczeństwa. Zachód bał się chaosu w Europie Środkowo-Wschodniej. Nie chciał, jak pisze Małecka, brać na siebie odpowiedzialności za ewentualne spory graniczne. A w Sowietach paradoksalnie widział gwarancję bezpieczeństwa. „Układ Warszawski był wrogiem, ale wrogiem dobrze znanym” – konstatuje badaczka. Do tego dochodziła jeszcze kwestia zjednoczenia Niemiec, które w praktyce oznaczało wyrwanie NRD z objęć ZSRS. Nie wszystkim w Moskwie zapewne się to podobało. Dlatego Zachód nie chciał oponentów Gorbaczowa dodatkowo rozdrażniać.
Sytuację zdawali się rozumieć przedstawiciele państw, które dopiero co wymknęły się spod władzy komunistów. Potwierdza to choćby analiza przywołana przez politologa Waldemara Glińskiego. Dokument, który powstał pod koniec 1989 roku w polskim MSZ, nie wspomina o porzuceniu Układu Warszawskiego. Autorzy podkreślają jednak, że sojusz musi się zreformować. Wspominają też, że obecna sytuacja może okazać się przejściowa, ponieważ w przyszłości bloki militarne z czasów zimnej wojny po prostu przestaną istnieć. Takie rozwiązanie wydawało się jednak wówczas odległą perspektywą.
Polska jako członek dotychczasowego układu występuje też w pierwszej po wojnie samodzielnej doktrynie obronnej, którą w lutym 1990 roku stworzyli członkowie Komitetu Obrony Kraju. W dokumencie znalazł się między innymi zapis dotyczący ewentualnej konfrontacji pomiędzy Układem Warszawskim a NATO. Polscy żołnierze w przewidywanej wojnie mieli wziąć udział po stronie Sowietów. Małecka zwraca uwagę, że doktryna przesiąknięta jest zimnowojennym językiem, ale też się temu nie dziwi. Autorami zapisów byli wszakże generałowie z czasów PRL. Badaczka przypomina, że niedawna opozycja ciągle dzieliła w Polsce władzę z ludźmi PZPR, stąd premier Tadeusz Mazowiecki musiał postępować ostrożnie.
Tymczasem sytuacja zmieniała się niczym w kalejdoskopie. Wiosną 1990 roku nowy premier Węgier Jozsef Antall ogłosił, że jego kraj zamierza niebawem opuścić Układ Warszawski. Z czasem w podobnym tonie zaczęli się wypowiadać politycy z innych państw. Powoli stawało się jasne, że dni organizacji są policzone. Do coraz śmielszych wystąpień zachęcał fakt, że nie obowiązywała już wówczas Doktryna Breżniewa. Zasada z 1968 roku mówiła o możliwości zbrojnej interwencji w obronie integralności.
I tak, w lutym 1991 roku przedstawiciele państw członkowskich zgodzili się, że ich armie nie będą już współpracować w ramach Układu Warszawskiego. Zastrzegli też, że w najbliższych miesiącach z ich terytoriów powinny się wycofać wojska sowieckie. Na lipiec zostało zaplanowane kolejne spotkanie, tym razem z udziałem prezydentów, premierów i ministrów spraw zagranicznych państw członkowskich. Gorbaczow wiedział, że to koniec i nie zamierzał go oglądać. Do Pragi wysłał swojego zastępcę Giennadija Janajewa. To właśnie on stał się świadkiem rozwiązania politycznych struktur Układu Warszawskiego. Jako jedyny nie był w stanie oklaskiwać tej decyzji.
Długi marsz do NATO
Pozostawało pytanie: co dalej? „W 1991 roku członkostwo w NATO wydawało się nierealne. W rozmowach z sekretarzem generalnym Manfredem Woernerem podkreślałem potrzebę ochrony ze strony Sojuszu, bez pytania o członkostwo” – wspominał w rozmowie z „Deutsche Welle” Krzysztof Skubiszewski, ówczesny szef polskiej dyplomacji. Zachód nadal podchodził do tej kwestii ostrożnie. Tym bardziej że Gorbaczow zaczął mówić o budowie wspólnego systemu europejskiego bezpieczeństwa. Już wcześniej, biorąc pod uwagę możliwość rozpadu Układu Warszawskiego, namawiał przywódców państw Europy Środkowo-Wschodniej do nowych form współpracy. Ci jednak nie bardzo się do tego kwapili.
Wypadki toczyły się jednak z prędkością lawiny. W sierpniu twardogłowi politycy sowieccy, na czele których stanął Janajew, przeprowadzili nieudaną próbę odsunięcia Gorbaczowa od władzy. Wkrótce rozpadł się ZSRS. Zrodzona na jego gruzach Federacja Rosyjska z czasem zaczęła zmieniać swój polityczny kurs. „Od drugiej połowy 1992 roku w rosyjskiej polityce zagranicznej zaobserwować można odwrót od koncepcji prozachodniej na rzecz euroazjatyzmu oraz koncepcji silnego państwa” – zauważa Małecka. Wszystko to sprawiło, że Zachód bardziej przychylnym niż dotąd okiem spojrzał na natowskie aspiracje byłych satelitów ZSRS. Jeszcze w 1992 roku Woerner oświadczył, że drzwi do Sojuszu stoją otworem. Europa Środkowo-Wschodnia rozpoczęła długi marsz do NATO.
Podczas pisania tekstu korzystałem z: Agata Małecka, Bezpieczeństwo Rzeczypospolitej w stosunkach polsko-radzieckich i polsko-rosyjskich 1990–1993. Uwarunkowania wewnętrzne i zewnętrzne, Warszawa 2017; Waldemar Gliński, Spór o charakter i sens dalszego istnienia Układu Warszawskiego w stosunkach polsko-radzieckich w latach 1989–1990, Studia Podlaskie, tom XXVI, Białystok 2018; Jerzy M. Nowak, Od hegemonii do agonii. Upadek Układu Warszawskiego – polska perspektywa, Warszawa 2011.
autor zdjęć: Romuald Broniarek / Forum
komentarze