Polsko-sowieckie starcie w Lesznie w 1947 roku to wydarzenie wciąż mało znane, na próżno szukać o nim śladu w podręcznikach. Nie ma jednak w historii Polski sprawy, która z taką wyrazistością i brutalnością pokazywałaby całkowitą podległość Wojska Polskiego sowieckiemu totalitaryzmowi, a jednocześnie heroizm, do jakiego byli zdolni niektórzy żołnierze służący w tej formacji.
Dworzec w Lesznie (lata powojenne)
Wydarzenia, których epilogiem były rozstrzelania polskich żołnierzy, miały banalny początek. Na Ziemiach Odzyskanych, w podkoszalińskiej wiosce doszło do konfliktu małżeńskiego. Władysławowi Romeckiemu nie podobało się, że jego poznana na robotach przymusowych w Niemczech i poślubiona tam Zofia Rojuk nie chce pracować w gospodarstwie. Pod pretekstem, że rzekomo jest ona Ukrainką, chciał się jej pozbyć. Doniósł na nią na Milicję Obywatelską, ale MO nie podjęła interwencji, bo nie było podstaw do przesiedlenia. Wtedy małżonek za radą znajomego zwrócił się do oficera z sowieckiej prokuratury w Koszalinie.
26 maja 1947 r. kilku czerwonoarmistów przyjechało po dwudziestojednoletnią Zofię. Jej małżonek miał otrzymać za nią butelkę wódki. Kobiecie nie pozwolono zabrać rocznej córeczki, nie zważano też na jej tłumaczenia, że jest w ciąży. Oświadczono, że zostanie wywieziona do Rosji, lecz zamiast tego wsadzono ją do wagonu z sołdatami wracającymi do swojej bazy w Legnicy. Potraktowano ją jako zdobycz i podzieliłaby zapewne los wielu kobiet, które żołnierze sowieccy stacjonujący w Polsce traktowali jak przedmioty.
W jadącym na południe kraju pociągu Zofia Rojuk skarżyła się potajemnie podróżnym, że została porwana, że ją zgwałcono, prosiła o pomoc, mówiła, że jest Polką z Kresów. Pierwszy odważył się zareagować czterdziestoletni Feliks Lis, który wracał koleją z pracy w Poznaniu do Osiecznej (powiat Leszno). Skłonił do interwencji kolejarzy z obsługi pociągu, a potem funkcjonariuszy Służby Ochrony Kolei. Reakcja sołdatów była za każdym razem taka sama: agresja i grożenie bronią. Również wtedy, gdy pociąg dotarł w nocy 28 maja na stację przesiadkową w Lesznie i próbę interwencji w sprawie kobiety podjął tam kpr. Zygmunt Handke z dworcowego komisariatu MO.
Pluton alarmowy w akcji
Zgodnie z procedurami milicjant zameldował o sytuacji na dworcu swoim przełożonym oraz dyżurnemu wojskowej komendy miasta. Stamtąd informacja dotarła do ppor. Jerzego Przerwy, który służył w 86 Łużyckim Pułku Artylerii Przeciwlotniczej i pełnił funkcję komendanta miasta. Mimo młodego wieku (miał 22 lata) był to oficer z dużym doświadczeniem, w tym także frontowym. Rysowała się przed nim perspektywa dalszej wojskowej kariery, wkrótce miał być awansowany. Obudzony około 2.00 w nocy podporucznik mógł otrzymany sygnał zlekceważyć, spokojnie przespać resztę nocy u boku ledwie kilka tygodni wcześniej poślubionej żony. Nikt z przełożonych zapewne nie miałby do niego pretensji. Sprawa dotyczyła przecież sojuszniczej armii, która była na uprzywilejowanej pozycji, wyłączona spod polskiej jurysdykcji. Z tego właśnie powodu nie odważył się zareagować dowódca 86 Pułku, ppłk Platon Takajszwili, który przypadkiem znalazł się tamtej nocy na leszczyńskim dworcu i dowiedział się o przetrzymywaniu Zofii Rojuk. Ten czterdziestoośmioletni gruziński oficer kontraktowy przedwojennego Wojska Polskiego w głębi serca nienawidził Sowietów, którzy zniewolili jego ojczyznę i przyczynili się do jego emigracji, ale zarazem zdawał sobie sprawę z tego, że bezpieczniej jest nie stawać im na drodze.
Od momentu powiadomienia komendanta miasta wszystko przebiegało według wojskowej rutyny. Z rozkazu ppor. Przerwy przeprowadzony został zwiad, a po rozpoznaniu sytuacji na stacji kolejowej i stwierdzeniu, że w holu dworcowym kobiety pilnuje 18–20 sowieckich żołnierzy, podporucznik rozkazał sformować pluton alarmowy. Wybrano do niego 15 żołnierzy z dyżurującej tej nocy 5 baterii przeciwlotniczej. Wraz z nimi i ppor. Przerwą na stację wyruszył kpr. Wiesław Warwasiński, który zastępował chorego szefa baterii. Przed wymarszem dowódca zrobił pod wartownią krótką odprawę i wyjaśnił, że na dworcu jest Polka przetrzymywana przez Sowietów. Jak relacjonowali potem żołnierze, oficer stwierdził, że muszą jej iść na pomoc, bo milicja i kolejarze nie mogą dać rady, i przestrzegł, że może oni nie będą chcieli jej oddać i zaczną strzelać. Widząc, że jego podwładni mają obawy, bo żaden z nich nie miał doświadczenia bojowego (byli z poboru powojennego), w trakcie przemarszu ppor. Przerwa zatrzymał oddział i udzielił wskazówek. Mówił żołnierzom, żeby się nie bali i że mają prawo użyć broni, gdyby sołdaci pierwsi otworzyli ogień.
Kiedy dotarli do dworca, rozkazał podwładnym załadować broń, a sam z jednym z żołnierzy wszedł do budynku. Nakazał, żeby opuściły go wszystkie osoby cywilne. Gdy w środku zostali już tylko sołdaci i Zofia Rojuk, podporucznik polecił żołnierzom, by weszli i obstawili wszystkie drzwi i nikogo nie wypuszczali ani nie wpuszczali. Potem wraz z kpt. Mikołajem Sokołowem, który twierdził, że konwojuje kobietę, ppor. Przerwa udał się do wartowni SOK, aby tam porozmawiać na osobności i wyjaśnić sprawę. Rosjanin odmówił okazania dokumentów zarówno własnych, jak i mających potwierdzać uprawnienia do przetrzymywania Polki. Ich rozmowę nagle przerwały odgłosy strzałów.
Okazało się, że kilku sołdatów wbrew rozkazom próbowało wyjść z holu. Doszło do sprzeczki i przepychanki. Wtedy jeden z sowieckich oficerów zaczął strzelać z pistoletu. Polacy odpowiedzieli ogniem. Celowali najpierw w oficerów, a potem w ostrzeliwujących się z pepesz żołnierzy pilnujących kobiety. Potyczka przeniosła się na perony i trwała kilka minut. Zdołał ją przerwać kpr. Warwasiński.
Na miejscu zginął jeden żołnierz, Dymitr Michajłow, a dwaj oficerowie, którzy sprowokowali strzelaninę, kpt. Mikołaj Wachnij i mjr Borys Kudriawcow, zmarli po przewiezieniu do szpitala. Trzech sołdatów zostało w szpitalu z postrzałami nóg, a kilku lżej rannych po opatrzeniu powróciło do pociągu. Polacy wyszli z walki bez obrażeń, co można zawdzięczać dobremu rozlokowaniu na dworcu, wyszkoleniu i refleksowi.
Wszczęte w sprawie starcia postępowanie było początkowo rzetelne, a jego ustalenie niekorzystne dla Sowietów, chociaż czynności prowadzili funkcjonariusze Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego i MO. Wkrótce sprawę przejęły jednak organy wojskowe. Do Leszna skierowano z Warszawy wysokich oficerów wywodzących się z Armii Sowieckiej, w tym mjr. Jana (Iwana) Pieskowa z Głównego Zarządu Informacji Wojskowej w Warszawie i zastępcę naczelnego prokuratora Wojska Polskiego, płk. Antoniego Skulbaszewskiego, absolwenta szkoły NKWD. Był to w tamtym czasie jeden z najbardziej wpływowych tzw. doradców sowieckich, skierowanych do Polski w celu ugruntowania totalitarnego systemu. Śledztwem w sprawie starcia zajął się kolega Skulbaszewskiego, tak jak i on oficer sowiecki noszący polski mundur, płk Wilhelm Świątkowski – prokurator wojskowy, który w następnych latach zdobył ponurą sławę jako prezes Najwyższego Sądu Wojskowego (zapadło w nim kilkadziesiąt wyroków śmierci dla oficerów WP). Sprawa leszczyńska stała się trampoliną do jego kariery. Kiedy prowadził śledztwo, miał jeszcze problemy z językiem polskim, korzystał z tłumacza.
Jako najważniejsze i w pełni wiarygodne uznano zeznania sowieckich oficerów i żołnierzy, chociaż wcześniejsze ustalenia i inne zeznania dowodziły, że kłamali, m.in. o użyciu przez Polaków amunicji rozrywającej i karabinu maszynowego, mimo że pluton nie miał takiego wyposażenia. Sowieci taili dowody, w tym ekspertyzy broni, które świadczyły przeciwko sołdatom.
Kpr. Wiesław Warwasiński – zdjęcia z akt sądowych
Do aresztu Informacji Wojskowej wtrącono 22 osoby. Oprócz komendanta miasta i członków plutonu alarmowego za kraty trafili Feliks Lis, milicjant Zygmunt Handke oraz strażnicy SOK. Poddano ich brutalnemu śledztwu, w którym stosowano tortury, m.in. bito do nieprzytomności i pozbawiano wody. Po trzydniowym śledztwie dziewięciu aresztowanym postawiono zarzuty, a akt oskarżenia przeciwko nim gotowy był zaledwie siedem dni po wydarzeniach na dworcu. Wszystkich oskarżono o złamanie przepisów Kodeksu Karnego Wojska Polskiego z 23 września 1944 r. oraz Dekretu Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej z 13 czerwca 1946 roku „o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy Państwa” (tzw. mały kodeks karny). Były to zarzuty podżegania do zamachu na żołnierzy armii sprzymierzonej, przeprowadzenia go lub przyczynienia się do spowodowania śmierci sojuszniczych żołnierzy. Sprawę skierowano do rozpatrzenia przez sąd doraźny, do którego wyznaczono sędziów z Wojskowego Sądu Okręgowego i Wojskowego Sądu Rejonowego w Poznaniu.
Proces rozpoczął się już dwa dni później. Wyznaczając jego termin, wpisano w dokumentach na czerwono „pokazówka w Lesznie”. Zorganizowano ją w koszarach 86 Łużyckiego Pułku Artylerii Przeciwlotniczej, nie dopuszczając do udziału jedynego obrońcy z wyboru, wynajętego przez matkę ppor. Przerwy. Pozostałych oskarżonych reprezentowali obrońcy z urzędu, głównie wojskowi. W roli oskarżyciela przed sądem wystąpił słynny już wtedy ze skuteczności dr mjr Maksymilian Lityński z Naczelnej Prokuratury Wojskowej w Warszawie.
Proces trwał tylko dwa dni. Część oskarżonych przyznała się do zarzutów. Inni, tak jak ppor. Przerwa, nie przyznali się do winy, a dwóch żołnierzy oświadczyło, że protokoły zeznań podpisali pod wpływem tortur. Sąd nie wziął pod uwagę tego, że śledztwo było spreparowane. Sędziowie, ppłk Franciszek Szeliński, mjr Jan Zaborowski i występujący jako ławnik por. Andrzej Matuszewski z Dowództwa Poznańskiego Okręgu Wojskowego, wydali skazujący wyrok. Ogłoszono go bez udziału publiczności.
Karę śmierci orzeczono wobec ppor. Jerzego Przerwy, kpr. Wiesława Warwasińskiego oraz kanonierów Władysława Łabuzy i Stanisława Stachury. Na 10 lat więzienia skazani zostali kan. Tadeusz Nowicki i milicjant kpr. Zygmunt Handke, a wobec Feliksa Lisa, który zainicjował w pociągu akcję pomocy Zofii Rojuk, orzeczono dwunastoletni wyrok więzienia.
Prezydent Bolesław Bierut ułaskawił Nowickiego (na wniosek płk. Świątkowskiego), a Stachurze zmienił wyrok na 15 lat więzienia. Kary śmierci na oficerze i dwóch jego podwładnych wykonano, nim do aresztu dotarło pismo z Warszawy o odmowie ich ułaskawienia, było to 15 czerwca 1947 r. Wszyscy skazani zostali w 1990 r. uniewinnieni i zrehabilitowani. Żaden tego nie doczekał. Nie pociągnięto do odpowiedzialności nikogo, kto doprowadził do postawienia ich przed sądem i uznania za winnych. Zofia Rojuk dożyła sędziwego wieku, zmarła w 1991 r. Polkę wywieziono na Sybir, tam poroniła. Po powrocie z zesłania miała zakaz opuszczania Związku Sowieckiego. Dzięki pomocy Czerwonego Krzyża udało jej się w latach sześćdziesiątych odnaleźć córeczkę, która odwiedzała swoją matkę na Ukrainie. Wciąż nie wiadomo, co stało się z żoną i dzieckiem ppor. Przerwy, które miało przyjść na świat już po wykonaniu zbrodniczego wyroku śmierci.
Mogło być inaczej?
Gdyby do starcia w Lesznie doszło dwa lata czy nawet rok wcześniej, epilog wydarzeń mógł być zdecydowanie inny. Wprawdzie podległość LWP wobec Sowietów była bezdyskusyjna, odkąd tylko zaczęto je tworzyć w 1943 r., ale w pierwszych miesiącach po zakończeniu II wojny światowej zachowywano pewne pozory niezależności.
Kiedy dochodziło do konfrontacji, łącznie z użyciem broni wobec czerwonoarmistów dopuszczających się grabieży czy gwałtów, to na ogół nie stosowano represji wobec interweniujących w takich wypadkach polskich milicjantów czy żołnierzy, a jeśli już, to nie były one tak drastyczne, jak nastąpiło to w Lesznie. Na taki sam scenariusz wskazywał początkowy przebieg sprawy.
Zachowane dokumenty dowodzą, że konkluzje z dochodzeń przeprowadzonych po walce równolegle przez PUBP i Referat Śledczy Powiatowej Komendy MO w Lesznie były jednoznaczne i zbieżne. Stwierdzono, że to żołnierze Armii Sowieckiej pierwsi użyli broni palnej i sprowokowali strzelaninę. Takie ustalenia, poparte zebranymi dowodami i zeznaniami, nie dawały podstaw do postawienia żołnierzy WP przed sądem, a nawet gdyby w oparciu o nie przeprowadzono proces, to wyrok musiałby być uniewinniający lub łagodny. Jednak to, co możliwe było w 1945 czy w 1946 r., nie miało już racji bytu w połowie 1947 r. Był to rok przełomowy, jeśli chodzi o przejęcie władzy w Polsce przez komunistów i pełne podporządkowanie naszego kraju Związkowi Sowieckiemu. W styczniu sfałszowano wybory parlamentarne, likwidując ostatni przyczółek demokracji, a w lutym marionetkowy sejm wybrał na prezydenta Bieruta, agenta gestapo i NKWD, wiernopoddańczego wobec Józefa Stalina. Gwarantem partyjnej władzy były wojska sowieckie rozlokowane na terenie całego kraju.
Rozpoczął się najbardziej ponury okres stalinowski. Walka z wrogami politycznymi weszła w ostatnią, najbardziej brutalną fazę. Ustawiane procesy z wyrokami śmierci stały się codziennością. Warto wspomnieć, że zaledwie 20 dni przed starciem na leszczyńskim dworcu aresztowano rtm. Witolda Pileckiego. Na fali wzrastającego terroru, bezwzględnego zwalczania prawdziwych i domniemanych przeciwników władzy odebrano leszczyńską sprawę milicji i cywilnym organom bezpieczeństwa. Następnie przekazano ją Informacji Wojskowej i sowieckim oficerom w polskich mundurach, co przesądziło o tragicznym epilogu sądowym. Decyzja taka niewątpliwie musiała zapaść na wysokich szczeblach. To tam ustalono, że winą należy obciążyć Polaków, a „sprawcy” mają zostać przykładnie ukarani – tak surowo, żeby nikt już nie odważył się występować przeciwko żołnierzom sowieckim. Niestety, z powodu znacznych zniszczeń dokumentacji nie można obecnie rozstrzygnąć, czy stało się to z inicjatywy organów politycznych, zwierzchnictwa WP, czy też pod presją przedstawicieli Armii Sowieckiej.
Krzysztof M. Kaźmierczak – dziennikarz, pisarz, specjalizuje się w dziennikarskich śledztwach historycznych, zaangażowany w przywracanie pamięci o nieznanych wydarzeniach i upamiętnianie ich bohaterów. Autor m.in. pracy Rozstrzelani za uratowanie kobiety. Wojsko Polskie kontra Armia Sowiecka, nagrodzonej jako najlepsza książka popularnonaukowa o historii Polski XX w. w konkursie Książka Historyczna Roku.
Tekst pochodzi z najnowszego numeru kwartalnika „Polska Zbrojna. Historia” 1/2021.
Wydawnictwo można kupić w naszym sklepie.
autor zdjęć: Wikipedia, Zbiory autora, repr. Krzysztof M. Kaźmierczak, Archiwum Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Poznaniu
komentarze