Jestem żoną weterana i matką dwójki dzieci. Chcę opowiedzieć o odniesionych na wojnie ranach, których nie widać gołym okiem – tak mogłoby się zaczynać wiele wspomnień żon misjonarzy. To na barkach Anety, Urszuli czy Pauliny spoczywała odpowiedzialność za bezpieczeństwo domowego ogniska, gdy ojcowie ich dzieci walczyli z dala od kraju. Zadziwiają siłą.
Urszula Streng z mężem, Brunem i Marysią
Pomysł dojrzewał kilka lat. Żony weteranów uczestniczyły w organizowanych cyklicznie przez Stowarzyszenie Rannych i Poszkodowanych w Misjach poza Granicami Kraju warsztatach psychologicznych. Zauważyły, że historie, które opowiadają, brzmią podobnie. Mało kto jednak dostrzegał kobiety, bo uwaga mediów koncentrowała się na ich mężach. Postanowiły wyjść z cienia. Dlatego wspólnie zdecydowały, że wydadzą album, w którym zdjęciami opowiedzą swoje historie.
Motorem tej inicjatywy była Aneta Stępień. Wiosną 2019 roku założyła na Facebooku grupę dla żon weteranów „Razem silne”. – Chciałyśmy wydać album. Miałam nadzieję, że dzięki mediom społecznościowym uda się znaleźć osoby, które wesprą naszą inicjatywę – wspomina. Kilka minut po opublikowaniu postu na ten temat odezwało się studio fotograficzne, które zaoferowało udział w projekcie. – Nie rozmawiamy o kosztach – usłyszała Aneta Stępień, gdy zapytała nieśmiało: „A ile to będzie kosztowało?”. Grupę „Razem silne” stworzyło 15 żon weteranów, które zgodziły się opowiedzieć swoje historie.
Skradzione serca
Zostały zaplanowane dwie sesje fotograficzne. Na pierwszą z nich przyjechała Urszula Streng. – Przez przypadek trafiłam na Facebooku na grupę »Razem silne«. Pomyślałam, że to fantastyczna inicjatywa, bo ktoś wreszcie pomyślał o żonach misjonarzy, które nie pojechały na wojnę, ale były wsparciem dla swoich mężów – opowiada. Towarzyszył jej mąż Dawid, 8-miesięczna Marysia oraz 6-letni Bruno w mundurze żołnierza wojsk specjalnych i na wózku inwalidzkim. – Mam na imię Ula i jestem żoną weterana, z czego jestem bardzo dumna – zaczyna swoją opowieść żona st. bsm. Dawida Strenga, żołnierza wojsk specjalnych. Gdy mąż wyjechał na misję, była w siódmym miesiącu ciąży. Urodził się Bruno – wymarzony i wyczekiwany syn. Myślała, że tak jak tata zostanie komandosem. Przyszedł jednak na świat z wieloma wadami. Pierwszą operację, która uratowała mu życie, przeszedł w pierwszej dobie życia. – Serce pękło mi na miliony kawałków, gdy usłyszałam, że może nie przeżyć – wspomina Urszula Streng. Zapamiętała plątaninę kabli podłączonych do malutkiego ciałka, dłonie męża dotykające rączek dziecka i odbijający się w inkubatorze mundur. – Mąż zapytał, co ma robić: zostać czy wracać na misję? Biłam się z myślami. Chciałam, żeby z nami został. W moim sercu toczyła się jedna z najbardziej burzliwych wojen, z jakimi przyszło mi się w życiu zmagać, ale podjęłam słuszną decyzje – pozwoliłam mu jechać. Byłam pewna, że sobie poradzę. Muszę. Jestem przecież żoną komandosa i mamą małego bohatera – opowiada Urszula Streng.
Podczas pierwszej sesji fotograficznej spontanicznie zrodziła się nowa inicjatywa. Jej uczestnicy zgodzili się, aby zrobione przez profesjonalnych fotografów zdjęcia wykorzystać podwójnie: w albumie wydanym z okazji Dnia Weterana oraz w kalendarzu, z którego dochód zostałby przeznaczony na rehabilitację Bruna. – Ten mały wojownik skradł nasze serca – mówi Aneta Stępień. Chłopiec potrzebuje pomocy, bo rozszczep kręgosłupa spowodował wiele zdrowotnych komplikacji, m.in. wodogłowie i niedowład nóżek. Bruno przeszedł wiele operacji, ale czekają go kolejne. Jest też skazany na systematyczną rehabilitację, która m.in. eliminuje przykurcze mięśni.
Sesja fotograficzna przypominała rodzinny piknik. Na kanapie toczyły się dyskusje nad kubkami kawy, obok przed dużym lustrem makijażystka dobierała odcienie pudru pasujące do kolejnej osoby, która zaraz miała stanąć przed obiektywem. W zaaranżowanej naprędce garderobie stały wieszaki z ubraniami: zwiewne sukienki, a zaraz obok mundury.
– Gdy Bruno zobaczył mnie w makijażu przed sesją, skrzywił się i stwierdził: „Mamo, zmyj to, jak ty wyglądasz?!”. A ja czułam się jak milion dolarów, jakbym pozowała na okładkę „Vogue’a” – opowiada Urszula Streng. Gdy fotograf naciskał migawkę aparatu, miała u boku męża i syna. Chciała, aby jej twarz wyrażała siłę, a silnym można być tylko wtedy, gdy rodzina jest razem.
Emocje przed obiektywem
Powstały setki zdjęć, z których trzeba było wybrać 12 do kalendarza. Na każdej fotografii w oczach żon weteranów widać siłę, która pozwoliła im pokonać strach i przetrwać, gdy mąż był daleko na misji. Ta sama siła chroniła rodzinę, gdy on już wrócił, ale nie mógł odnaleźć się w codziennym życiu.
Aneta Stępień z obawą patrzyła w obiektyw aparatu. Wróciły emocje sprzed kilkunastu lat, gdy Leszek, jej mąż, wówczas w stopniu porucznika, sprawdzając teren pod powstającą drogą, wszedł na minę pułapkę. Był pierwszym polskim żołnierzem, który został ranny w Afganistanie. Ponownie zobaczyła, jak schodzi po schodach w szpitalu w Berlinie, a w miejscu nogi jest proteza. – Będzie dobrze – pomyślała wówczas. Aneta Stępień przyznaje, że ta myśl pojawiała się potem wielokrotnie i dziś, mimo że od tamtej chwili minęło 17 lat, coraz trudniej wracać do wspomnień.
Podobne odczucia ma Urszula Saczek. – Nie chcę do tego wracać – mówi o pierwszych chwilach spędzonych w szpitalu w bazie Ramstein w Niemczech, gdy zobaczyła rannego Mariusza w plątaninie kabli podłączonych do aparatury medycznej. Na misję wyjechał wysoki wysportowany mężczyzna, a wrócił kaleka na wózku inwalidzkim, który każdy dzień zaczyna od dawki leków przeciwbólowych. Czekała na cud. Ale cudu nie było. Było zaś wiele codziennych problemów. Mieszkali w bloku na półpiętrze, do którego koledzy z jednostki wnosili Mariusza na krześle. Kupili więc dom za miastem, który został dostosowany do potrzeb osoby niepełnosprawnej. – Mariusz nie powtarza już: po co ci facet, który nie potrafi się poruszać o własnych nogach, nawet nie pobawi się z dziećmi?. Teraz już jesteśmy po ślubie, a nasz synek ma sześć lat – mówi Urszula Saczek. – Mam wszystko – twierdzi Mariusz. – Oprócz tego, że nie chodzę – dodaje. Urszula Saczek przyznaje, że gdy stanęła przed obiektywem, poczuła tremę. Ale gdy spojrzała na Mariusza, pomyślała, że na fotografii chce pokazać, że wspiera niepełnosprawnego męża, daje mu siłę do codziennej walki.
Misja bez powrotu
Ppor. rez. Agnieszka Pasko w Afganistanie była pielęgniarką, a chor. Grzegorz Pasko dowódcą sekcji rozminowania. Pojechała na misję, bo uważała, że miejsce wojskowego medyka jest przy żołnierzach. Dla niego z kolei armia była całym życiem. – Żadne z nas tak naprawdę nigdy stamtąd nie wróciło. Bo żadne z nas stamtąd wrócić do końca nie chce. Ten brutalny świat wojny jest też światem naszej miłości. I tak zostanie na zawsze – mówi Agnieszka Pasko.
Grzegorz Pasko protestował, gdy po raz pierwszy w życiu jego twarz miała zostać przypudrowana. Agnieszka odważnie patrzyła w obiektyw. Myślała o jednej z grafik Wojciecha Siudmaka z cyklu „Diuny”, na której przesypywany piasek symbolizował wieczność. – Moim piaskiem były łuski po nabojach. Wiele ich przerzuciłam na misji – opowiada. Na zdjęciu między palcami przesypuje łuski po nabojach. – Jestem dumna, że udało mi się uzyskać stopień oficerski, dlatego na jednej z fotografii pozuję w mundurze galowym. Na innej siedzimy na skrzyni, Grzegorz rozmontowuje ładunek wybuchowy, ja patrzę na niego z pełnym zaufaniem – mówi ppor. Agnieszka Pasko. Uważa, że nie jest łatwo być żoną wojownika. Trzeba być cierpliwą i bardzo kochać.
Wsparcie dla Bruna
Patronat nad wydaniem kalendarza „Razem silne” objęła Fundacja „Pomoc dla Weterana”, która zajmie się też jego rozpowszechnianiem. – Może nasze kalendarze zawisną w gabinetach dowódców jednostek, które wysyłały żołnierzy na misje – mówi prowadząca fundację Joanna Janik. Ci wszyscy, którzy zechcą kupić kalendarz, aby wesprzeć rehabilitację Bruna Strenga, mogą to zrobić przez stronę na Facebooku „Pomoc dla Weterana”. Niezależnie od tego można wspomóc leczenie i rehabilitację chłopca za pośrednictwem Fundacji Dzieciom „Zdążyć z Pomocą”.
Tym wszystkim, którzy chcieliby wesprzeć rehabilitację Bruna Strenga, podajemy numer konta:
Fundacja Dzieciom „Zdążyć z Pomocą”
Alior Bank S.A.
Nr rachunku: 42 2490 0005 0000 4600 7549 3994
tytułem: 24444 Streng Bruno darowizna na pomoc i ochronę zdrowia
autor zdjęć: arch-„RAZEM-SILNE”
komentarze