8 września 1939 roku prezydent Warszawy Stefan Starzyński został oficjalnie mianowany przez generała Waleriana Czumę komisarzem cywilnym przy Dowództwie Obrony Warszawy. Pod jego przewodnictwem warszawiacy nie tylko pełnili pomocnicze role dla wojska, lecz ramię w ramię z żołnierzami bronili swego miasta.
Mieszkańcy Warszawy pomagali w obronie miasta, jak mogli - kopali umocnienia i okopy. Zdjęcie pochodzi z publikacji „W czterdziestolecie zwycięstwa”, pod red. Mirosława Chrzanowskiego, Warszawa 1985.
Niewiele brakowało, by ta historia potoczyła się zupełnie inaczej. Z bombardowanej od pierwszych dni wojny Warszawy naczelne władze państwa ewakuowały się nad ranem 7 września. Chwilę wcześniej, przed północą szef propagandy przy sztabie Naczelnego Wodza, podpułkownik Roman Umiastowski, wygłosił do mieszkańców stolicy orędzie. Wzywał do masowej budowy barykad, ale jednocześnie rozkazał niepowołanym dotąd, a zdolnym do noszenia broni mężczyznom opuścić stolicę i ruszyć na Wschód. Zaalarmowany poczynaniami Umiastowskiego prezydent Starzyński telefonicznie nakazał przerwać mu przemówienie. Słuchacze zdążyli jeszcze usłyszeć słowa skonfundowanego oficera: „Ależ panie prezydencie, ja nic…” i zapadła cisza.
Nie odwróciło to jednak skutków apelu Umiastowskiego. Tysiące mężczyzn wyruszyło drogami na wschód, blokując drogi wojsku, a co gorsza – ginąc od ognia niemieckich samolotów. Tylko niewielu z nich rzeczywiście zdołało włączyć się do walki na Kresach. W tym momencie wydawało się, że nie uda się opanować chaosu i paniki, który ogarnął miasto, a niemieckie zagony pancerne, które pojawiły się w okolicy Warszawy, wjadą do stolicy bez trudu.
Warszawa będzie broniona!
Umiastowski został natychmiast odwołany, a jego stanowisko przejął podpułkownik Wacław Lipiński. Z polecenia Starzyńskiego rankiem 8 września wygłosił do zdezorientowanych warszawiaków przemówienie radiowe. W nim jasno przedstawił sytuację: „Warszawa będzie broniona do ostatniego tchu. Jeśli padnie, świadczyć to będzie, iż po ostatnim żołnierzu polskim przejechał czołg niemiecki. Obywatele stolicy winni od tej chwili poświęcić całą swą energię, by ułatwić zadanie walczącemu wojsku. […] Opuszczenie Warszawy w takiej chwili będzie uważane za tchórzostwo. Warszawa i jej mieszkańcy mają teraz historyczną sposobność okazania swego patriotyzmu. Niech żołnierz polski widzi wokół siebie pogodne twarze, niech uśmiech kobiecy i błogosławieństwo towarzyszą mu, kiedy będzie szedł do walki”. Słowa te prezydent potwierdzał osobistym przykładem. Warszawiacy wiedzieli, że odmówił ewakuowania się z wyższymi urzędnikami państwowymi na Wschód i słuchali jego podnoszących na duchu przemówień radiowych, które zawsze wygłaszał bez wcześniejszego przygotowania. W jednym z pierwszych, które wyemitowano po przemówieniu ppłk. Lipińskiego, Starzyński apelował: „Musimy przyzwyczaić się do ataków, przyzwyczaić się do huku armatniego. Warszawa liczy milion trzysta tysięcy ludności. Choć zginąć może wielu w walce, Warszawa pozostanie wielkim miastem”.
Stanowisko przeciwlotniczego ckm w pobliżu Dworca Wiedeńskiego.
Słowa otuchy i jasno postawiona sprawa przez Starzyńskiego, w połączeniu z podjęciem przez wojsko zdecydowanej obrony, diametralnie odmieniło sytuację w Warszawie. Przede wszystkim niemieckim czołgom nie udało się z zaskoczenia wedrzeć do miasta, a jego obywatele zaczęli się organizować i przygotowywać do długotrwałego oblężenia. Z inicjatywy Starzyńskiego powstała wtedy Straż Obywatelska, na czele której stanął Janusz Regulski. Jej podstawowym zadaniem było zapewnienie porządku i spokoju w oblężonym mieście. Sprawami społecznymi i gospodarczymi mieszkańców stolicy zajmował się Komitet Obywatelski pod przewodnictwem Starzyńskiego. Pomoc najbiedniejszym warszawiakom niósł Stołeczny Komitet Samopomocy Społecznej. Straż Pożarną i inne służby miejskie wspierała Obrona Przeciwlotnicza, Pogotowie Technicznie i Społeczna Pomoc Techniczna. Rolę pomocniczą dla wojska pełniły Ochotnicze Bataliony Pracy, Ochotnicze Bataliony Obrony Warszawy i powołane przez Polską Partię Socjalistyczną Robotnicze Bataliony Obrony Warszawy. 12 września prezydent Starzyński ogłosił, że dowódca obrony Warszawy, gen. Walerian Czuma, zezwolił na sformowanie uzbrojonych formacji ochotniczych – Batalionów Obrońców Warszawy. Prezydent zaapelował, by w związku z tym przed Pałacem Mostowskich zebrało się 600 zdolnych do noszenia broni mężczyzn. Nim skończył swoje przemówienie, w wyznaczonym miejscu stanęło kilka tysięcy ochotników! Z trudem udało się z tłumu wybrać tylko 600 osób. Kiedy tym szczęśliwcom rozdawano broń i mundury, okazało się, że jest ich 800.
Nierzadko ludność cywilna spontanicznie włączała się do walki, wspomagając żołnierzy odpierających coraz gwałtowniejsze ataki Niemców. Tak było na przykład na Ochocie. Gdy czołgi niemieckie dotarły na plac Narutowicza, nagle z okien kamienic poleciały na nie butelki z benzyną. Jeden z czołgów miała wtedy unieruchomić kwiaciarka. Po odparciu szturmu redaktor Polskiego Radia, Józef Małgorzewski, chciał przeprowadzić z nią wywiad. Na słowo „bohaterka” kobieta odwróciła się na pięcie i zaprotestowała: „Ja nic takiego nie zrobiłam, dajże pan spokój!”.
Życie pod bombami
W odpowiedzi na tak twardą obronę Warszawy, Niemcy wzmogli jej bombardowanie artyleryjskie i lotnicze. Nie oszczędzali przy tym szpitali wyraźnie oznakowanych symbolem Czerwonego Krzyża i kościołów, w których chroniła się ludność cywilna. Z premedytacją niszczyli zabytkową zabudowę miasta. 17 września w płomieniach stanął Zamek Królewski, bombardowany na osoby nakaz Adolfa Hitlera, który wizytował wówczas niemieckie wojska oblegające miasto. Każdego dnia ginęły setki warszawiaków. 19 września prezydent Starzyński mówił w przemówieniu radiowym: „Barbarzyńskie bombardowanie miasta i cywilnej ludności trwa. Tego rodzaju metody nie mają precedensu w historii, znajdą określenie i karę. Tego rodzaju walka musi się odbić na losach narodu niemieckiego i jego przyszłości”.
Mimo coraz większych zniszczeń i problemów z zaopatrzeniem w żywność i wodę, warszawiacy nie poddawali się panice. To jak wyglądało życie pod bombami pokazuje między innymi relacja Zofii Guttner, której 6 września 1939 roku zbliżał się termin porodu. Tego dnia wyszła z domu na kontrolną wizytę u lekarza. W tym momencie rozpoczął się nalot. Kiedy niemieckie bombowce zrzucały śmiercionośny ładunek, kobieta poczuła, że zaczyna rodzić. „Jakoś – wspomina Zofia Guttner – doszłam do kliniki dr. Stankiewicza. Leżało tu już mnóstwo rannych. Urodziłam córkę – stało się to w trakcie kolejnego nalotu. Wokół aż huczało od eksplozji. Bomby waliły chyba gdzieś w pobliżu, bo wszystko drżało, a cały budynek sprawiał wrażenie, jakby miał się rozpaść”. Po wszystkim kobieta z córeczką wróciła do domu przy ulicy Górnośląskiej.
Chłopiec na ruinach zbombardowanego budynku.
Najgorsze jednak dopiero miało nadejść. Jako że kolejne szturmy i ostrzał Warszawy były nieskuteczne, niemieckie dowództwo postanowiło iść na całość. 25 września Luftwaffe zrzuciło na miasto 560 ton bomb burzących i 72 tony bomb zapalających. W dziejach Warszawy dzień ten zapisał się jako „czarny poniedziałek”. Doktor Ludwik Hirszfeld wspominał: „Ciemno było od dymu pożarów i sadzy, domy się chwiały i waliły. Ludzie jak w obłędzie biegali od domu do domu, ze schronu do schronu. Na ulicach zabici, ranni, konie obok ludzi. Tak chyba będzie wyglądać koniec świata”. Ten dywanowy nalot zniszczył poważnie elektrownię na Powiślu oraz miejskie wodociągi, co pozbawiło większość miasta prądu i bieżącej wody. Sytuacja mieszkańców stolicy stawała się coraz bardziej beznadziejna. Zapadła decyzja o rozpoczęciu rozmów kapitulacyjnych. Prezydent Starzyński wygłosił wtedy do warszawiaków pamiętne przemówienie: „Chciałem, żeby Warszawa była wielka, byłem przekonany, że nią będzie. Moi współpracownicy i ja szkicowaliśmy plany wielkiej Warszawy i Warszawa jest wielka! Została nią prędzej niż myśleliśmy. Nie za 50 lat, nie 100, ale dziś, kiedy do was mówię. Widzę ją przez okno w całej jej wielkości i chwale, otoczona chmurami dymów, czerwona od ognia pożarów, wspaniała, nie do opisania – Warszawa walcząca!”. Prezydent nawet w tej, wydawałoby się beznadziejnej dla warszawiaków sytuacji, dawał im nadzieję: „Zniszczenie naszej stolicy jest już faktem dokonanym. Nic gorszego spotkać nas już nie może. W imię Boga i Ojczyzny – przetrwamy!”.
28 września 1939 roku Warszawa skapitulowała. Prezydent Starzyński w odezwie wydrukowanej przez „Gazetę Wspólną” podziękował mieszkańcom za dzielną postawę i apelował: „Musicie nadal pracować i w codziennym trudzie normować życie oraz rozpocząć odbudowę miasta. Wspólnym wysiłkiem Zarządu Miejskiego i Komitetu Obywatelskiego oraz całej ludności – zadanie to musi być wykonane. Niech żyje Polska i jej stolica – Warszawa!”. Dokładnie miesiąc później, 28 października, bohaterski Prezydent został przez Niemców aresztowany. Dobrze wiedzieli, że był to człowiek, przez którego stracili wiele sił i środków, by zdobyć to znienawidzone przez nich miasto. Nie wiedzieli tylko, że Starzyński wyrządził im jeszcze jedną poważną „szkodę”. Przed aresztowaniem zdążył przekazać konspiratorom ze Służby Zwycięstwu Polsce fundusze miejskie, które wsparły rozwój tej organizacji. Warszawa nie zaprzestała walki – nieujarzmione miasto dopiero ją rozpoczynało.
Bibliografia
Cz. Brzoza, Polska w czasach niepodległości i drugiej wojny światowej, Kraków 2001
K. Dunin-Wąsowicz, Warszawa w latach 1939-1945, Warszawa 1984
G. Piątek, Sanator. Kariera Stefana Starzyńskiego, Warszawa 2016
autor zdjęć: Wikipedia
komentarze