Dwudziestu ośmiu ochotników przez pół roku zmagało się ze swoimi słabościami, by udowodnić, że nadają się do służby z najlepszymi. Ostatnim etapem ich szkolenia był czterodniowy egzamin, który pokazał, czego nauczyli się w Ośrodku Szkolenia Wojsk Specjalnych. Dobiega końca pierwszy w historii kurs dla cywilów, którzy chcą służyć jako specjalsi.
Pierwsze szkolenie dla cywilów ubiegających się o możliwość służenia w wojskach specjalnych rozpoczęło się 1 lutego, a oficjalnie zakończy na początku sierpnia. Do egzaminu dopuszczającego do udziału w kursie podeszło 120 kandydatów. Większość z nich odpadła na testach sprawnościowych.
– Na przyszłość wszystkim, którzy będą chcieli ubiegać się o miejsce na kursie radzę poczytać o tym, czego wymagamy na takim egzaminie. Na naszej stronie internetowej opisujemy, jakie ćwiczenia trzeba będzie wykonać i z czego będzie rozliczany kandydat – mówi „Filip”, były dowódca jednego z zespołów bojowych JWK Lubliniec, dziś mentor w Ośrodku Szkolenia Wojsk Specjalnych, gdzie odbywa się kurs. Dodaje też, że na stronie internetowej znajduje się lista sprawdzonych przez jednostkę osób – sportowców, nauczycieli WF-u, absolwentów uczelni wychowania fizycznego, którzy wyjaśnią każdemu, kto się do nich zgłosi, w jaki sposób przygotować się do egzaminów wstępnych. Ostatecznie na kurs zakwalifikowało się 30 osób. Do ostatniego etapu szkolenia dotrwało 28.
Specjalsi od podstaw
Sześciomiesięczny kurs był podzielony na trzy etapy. Najpierw odbyło się kilkudniowe szkolenie zapoznawcze, a potem szkolenie podstawowe. – Mamy do czynienia z cywilami. Z jednej strony to plus, bo nie mają nawyków z innych służb czy rodzajów sił zbrojnych, ale z drugiej strony brak im elementarnej wiedzy wojskowej. Uczymy ich wszystkiego od początku – mówi kpt. Łukasz Rosiński, zastępca komendanta Ośrodka Szkolenia Wojsk Specjalnych. Kursanci uczyli się więc oddawania honorów, obsługi broni i ćwiczyli m.in. okopywanie. Niektórzy dopiero tu poznali stopnie wojskowe. – Część z nich miała pobieżną wiedzę na temat wojskowości, inni wiedzieli nieco więcej, bo na przykład działali w organizacjach proobronnych. Musieliśmy szybko wyrównać ich poziom, by przejść do drugiego etapu szkolenia – wyjaśnia kpt. Rosiński. Drugi etap nauki zakończył się egzaminem. – Podczas dwudniowych testów praktycznych i teoretycznych sprawdzaliśmy, ile zapamiętali z wiedzy przekazanej przez profesjonalistów – mówi „Filip”.
Po około dwumiesięcznym szkoleniu podstawowym przyszli żołnierze rozpoczęli szkolenie specjalistyczne. Uczyli się m.in. o medycynie polowej, łączności, brali też udział w zajęciach inżynieryjno-saperskich. Kursanci wiedzę czerpali od instruktorów – byłych i obecnych żołnierzy Jednostki Wojskowej Komandosów. – Jestem ratownikiem medycznym i właśnie na takim stanowisku chciałbym służyć w wojsku. W drugim etapie szkoliłem się w tej specjalizacji – mówi dwudziestosiedmioletni Kuba, jeden z uczestników kursu. Dodaje, że podczas półrocznego kursu miał okazję obserwować szkolenie medyczne dla ratowników z zespołów bojowych JWK, a nawet razem z zawodowymi medykami z Lublińca wziął udział w szkoleniu prowadzonym przez lekarzy medycyny sądowej. – To cenna lekcja anatomii – przyznaje ratownik.
– W trakcie szkolenia specjalistycznego elewi uczą się także specyfiki działania wojsk specjalnych. Działają w sześcioosobowych sekcjach, stają się bardziej samodzielni. Przechodzą kurs przetrwania SERE na poziomie B, mają też zajęcia ze wspinaczki w górach oraz szkolenie wodne – mówi kpt. Rosiński. – Niektórych rzeczy nie nauczy się z podręczników. Oni muszą wiedzieć, jak pokonać przeszkodę wodną. Muszą więc spróbować swoich sił i wczesną wiosną wejść do zimnej wody, a później w mokrych mundurach i butach wykonywać kolejne zadania – dodaje oficer.
Cicho, skrycie i skutecznie
Trzeci etap nauki w Ośrodku Szkolenia WS zakończył się pętlą taktyczną, czyli sprawdzianem, który decyduje o zawodowej przyszłości kandydatów do wojsk specjalnych. – Pętla obejmuje trzy etapy: pieszy patrol, zieloną taktykę oraz ewakuację rannego zakładnika i wezwanie MEDEVAC – wymienia „Filip”. Jak wyglądał pierwszy w historii egzamin kończący kurs Jata? Podczas pieszego patrolu elewi mieli pokonać ponad 30 km. Pogoda nie była ich sprzymierzeńcem. Padał rzęsisty deszcz, przez co ich przemoczone mundury stawały się coraz cięższe. Dodatkowo, każdy z przyszłych specjalsów dźwigał ważący ponad 20 kg plecak. Mieli też kamizelki, broń i dodatkowe magazynki z amunicją. Podczas marszu kursanci otrzymywali współrzędne, a następnie musieli znaleźć wyznaczone w terenie punkty. Na trasie czekały ich zadania weryfikujące zdobyte umiejętności, np. z nawiązywania łączności, zakładania maski przeciwgazowej na czas czy topografii. Instruktorzy dali im też do wypełnienia testy z pytaniami m.in. o broń i medycynę polową. – Gdy są już zmęczeni, sprawdzamy ich skupienie, zdolność koncentracji oraz ich umiejętność logicznego myślenia – przyznaje „Filip”.
Z kolei podczas sprawdzianu z zielonej taktyki elewi musieli przede wszystkim działać skrycie. Na terenie, gdzie odbywał się egzamin, w cywilnych samochodach jeździli nieumundurowani żołnierze. Kursant, który został przez nich zauważony nie zaliczał zadania. Elewi mieli też za zadanie odnaleźć wszystkie wskazane przez instruktorów punkty w lesie. – Podczas doby pokonali zaledwie kilka kilometrów. Ale w przypadku tego zadania nie chodzi o dystans, a o sposób działania. Mają działać powoli i bardzo cicho, tak by nikt nie zauważył ich obecności – wyjaśnia kpt. Rosiński. To okazało się jednym z trudniejszych zadań na egzaminie. Po kilku godzinach żołnierze z Lublińca zauważyli przemieszczających się kursantów. – Przez cały czas był z nimi rozjemca, czyli osoba z Ośrodka Szkolenia, która sprawdza kursantów i ich obserwuje. Sprawdza, czy potrafią działać w ciszy, czy wiedzą, jak się zamaskować, jak pokonywać drogi publiczne w lesie, tak by nie dostrzegli ich na przykład spacerowicze – wyjaśnia „Filip”.
Namierzyć źródło
Ostatnia część egzaminu rozpoczęła się od kontaktu z informatorem – czyli osobą, która ma wiedzę, na temat porwanej przez terrorystów obserwatorki OBWE. – Kursanci muszą namierzyć „źródło”. Wiedzą tylko, że informator z narzeczoną przychodzi do miejscowej restauracji. Kursanci nie znają ani jego, ani jej. W restauracji mają obserwować gości i w końcu podejść do mężczyzny i podać umówione hasło. Udało się. Trafili bezbłędnie – opisują instruktorzy. – Muszę przyznać, że zaimponowali mi swoją rozwagą, tym, że poczekali chwilę, aż „źródło” odeszło od stolika. Gdyby nagle zaczęli zaczepiać wszystkich gości, mogliby wzbudzić zainteresowanie, a to zupełnie niepotrzebne. Za tę część zadania należy się im pochwała – ocenia kpt. Rosiński. Z informacji przekazanych przez „źródło”, wynikało, że przedstawicielka OBWE przetrzymywana jest w budynku w lesie. Kursanci musieli namierzyć obiekt, a później przez całą noc go obserwować. Pisali meldunki, robili zdjęcia, a następnie informacje przesyłali do centrum dowodzenia. Kiedy porywacze opuścili na chwilę budynek i zostawili porwaną samą, kursanci wkroczyli do akcji. – Taki scenariusz ułożyliśmy, biorąc pod uwagę to, że uczestnicy kursu nie są przygotowywani do działań w zespołach bojowych ani prowadzenia akcji bezpośrednich. Nie uczą się u nas szturmowania i odbijania zakładników. Na to, być może, przyjdzie czas później, na kursach bazowych – wyjaśnia kpt. Łukasz Rosiński.
O 4 nad ranem kursanci weszli do opustoszałego budynku, przeprowadzili identyfikację zakładniczki i czym prędzej opuścili teren. Gdy kobieta była już bezpieczna, na miejsce akcji wrócili porywacze. Doszło do wymiany ognia. W walce rannych zostało dwóch elewów. Reszta ekipy musiała więc udzielić pierwszej pomocy i wezwać MEDEVAC. – Do tego momentu ich działanie było poprawne. Świetnie przeprowadzili identyfikację przetrzymywanej, ale procedury ewakuacji medycznej muszą jeszcze poćwiczyć – przyznaje zastępca komendanta ośrodka.
Po trzech dobach spędzonych w lesie, kursanci musieli jeszcze wykazać się umiejętnościami ogniowymi na strzelnicy oraz przebiec 7 km z obciążeniem na czas. – Egzamin końcowy sprawdza nie tylko to, czego się nauczyli, ale również postęp, jaki zrobili w ciągu pół roku. Sprawdzamy, czy są samodzielni, ale też czy potrafią działać w grupie. Który z nich przejmuje inicjatywę, kto ma zdolności przywódcze, czy nauczyli się podstaw planowania – tłumaczy „Filip”.
Wyniki egzaminów będą znane w przyszłym tygodniu. Ci, którzy zaliczą sprawdzian otrzymają propozycję służby w Jednostce Wojskowej Komandosów lub Jednostce Wojskowej Agat. Przez pierwsze dwa lata będą służyć w zespołach zabezpieczenia, na stanowiskach logistycznych. – Muszą poznać służbę w wojskach specjalnych, oswoić się z nią i jeszcze wiele nauczyć. Po dwóch latach być może wystartują w selekcji, zaliczą kurs bazowy i wówczas znajdą się w zespołach bojowych – mówi kpt. Łukasz Rosiński.
Kurs, który odbywał się w Ośrodku Szkolenia Wojsk Specjalnych, został nazwany Jata w nawiązaniu do rezerwatu Jata w powiecie łukowskim. Tu w 1944 roku działał ośrodek dla rekrutów, którzy przygotowywali się do walki w różnych terenach oraz trenowali posługiwanie się bronią.
autor zdjęć: Michał Niwicz
komentarze