W pamięci podwładnych i przełożonych, a przede wszystkim najbliższych przyjaciół, gen. broni Tadeusz Buk pozostał jako żołnierz niepozornego wzrostu, lecz wielkiego ducha, charyzmatyczny dowódca, oficer o szerokich horyzontach, kawalerzysta z pietyzmem podchodzący do historii, wreszcie człowiek o niekonwencjonalnym poczuciem humoru. Misji podtrzymywania pamięci o generale podjął się mjr Sławomir Miszczuk, jeden z oficerów towarzyszących od 1995 roku mjr. Tadeuszowi Bukowi w dziele tworzenia 7 Pułku Ułanów Lubelskich 25 Dywizji Kawalerii Powietrznej. W książce „Sen o szabli, czyli jak Buk kawalerię tworzył” utrwalił nie tylko fakty przybliżające postać swego dowódcy, lecz także anegdoty na jego temat. To w niej można znaleźć doskonale do dziś pamiętany przydomek „Buk Wojny”, z którego sam generał stroił żarty, mawiając do swych żołnierzy „Będziecie mieć u mnie jak u pana Buka za piecem”.
I mieli, chociaż lekko nie było, bo był dowódcą ogromnie wymagającym, a przy tym konsekwentnym, nieodkładającym nic na później. Sam siebie nie oszczędzał, ale i ludzi potrafił zmobilizować do ciężkiej pracy. Nikt z nim nie miał łatwo, ani podwładni, ani przełożeni. Panowała nawet opinia, szczególnie na wyższych szczeblach, że był trudny we współpracy. Gen. dyw. Jan Kempara, przyjaciel, sąsiad, a także przełożony Tadeusza Buka z okresu, gdy był szefem szkolenia 25 Dywizji Kawalerii Powietrznej, a Buk dowodził 7 Pułkiem Ułanów Lubelskich, zdecydowanie jej jednak zaprzecza. – Tadeusz był wspaniałym partnerem w robocie, ale nie można go było do niczego zmusić, trzeba było przekonać. Umiał bronić swojego zdania, ulegał jednak racjonalnym argumentom. A kiedy się ustaliło ostateczną wersję zadania, to już pilnował wykonania go jak własnego dziecka. Zrażał się jednak, jeśli ktoś jego racje lekceważył, dlatego nie ze wszystkimi przełożonymi miał dobre relacje. Jego upór brał się stąd, że miał swoją wizję wojska. Przykładowo, po zmianie ustroju, a tym samym sytuacji sojuszniczej, uważał za konieczne osłonięcie wschodniej flanki. Nie mógł się pogodzić z tym, że po zmianie układu geopolitycznego likwidujemy w tym rejonie wojsko – wspomina gen. Kempara.
Gen. broni Mirosław Różański od czasu wspólnych studiów w Akademii Obrony Narodowej wiódł ze swym przyjacielem Tadeuszem Bukiem wielogodzinne dysputy. Brakuje mu tego dziś, w chwilach podejmowania trudnych decyzji. – Często się zastanawiam, czy wówczas nie rozstrzygnęliśmy już problemu, który mam do rozwiązania. Tadeusz był bowiem wizjonerem, wyprzedzał swój czas. Przez lata tworzyliśmy różne scenariusze, początkowo w wymiarze taktycznym, a jak już wchodziliśmy na wyższy poziom wtajemniczenia, nasze rozważania dotyczyły poziomu operacyjnego – mówi dowódca generalny rodzajów sił zbrojnych.
W 2008 roku, gdy dowodził 1 Dywizją Zmechanizowaną, z którą wkrótce pojechał na IX zmianę PKW do Iraku, odniósł się krytycznie do prezentowanego przez przełożonych najwyższego szczebla linearnego postrzegania przyszłej wojny. Przekonywał w publicznej dyspucie, że „czas czterech pancernych już minął”. W żaden sposób nie mógł być wówczas pupilkiem naszych strategów, którzy o działaniach hybrydowych zaczęli mówić przed pięcioma laty… A potwierdzenie swych racji gen. Buk udokumentował już wkrótce w praktyce, w Iraku, jako dowódca Wielonarodowej Dywizji Centrum – Południe, gdy łącząc zmysł taktyczny z podejmowaniem odważnych decyzji, „odbił” z rąk rebeliantów Diwaniję i ustabilizował krytyczną sytuację w tym regionie.
Gen. Buk był prekursorem nowoczesności. Odczuli to jego łącznościowcy i informatycy w 1 Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej, gdy zaraz po objęciu dowodzenia kazał uruchamiać niekompatybilne ich zdaniem systemy, łączyć w całość i korzystać z nich, jak się okazało z dobrym skutkiem, podczas ćwiczeń. Obaj wymieniani generałowie pamiętają też jego minikomputer, którego używał w czasach, kiedy nie było smartfonów i tabletów. – Podczas odpraw przez to urządzenie żołnierze panikowali – wspomina gen. Kempara. – Wyciągał z niego sprawy, o których myślano, że zapomniał. Wielka była radość w brygadzie, gdy podczas skoków spadochronowych wyniosło go w las, przeciągnęło po drzewach i ten minikomputer się roztrzaskał. Nie trwała ona jednak długo, bo kupił nowe urządzenie, w tydzień czy dwa odtworzył wszystkie plany i znowu siał postrach – dodaje.
Mniej zabawne zdarzenie przytacza z kolei gen. Różański. – Tadeusz właśnie objął dowodzenie 34 Brygadą Kawalerii Pancernej, gdy jednostka została poddana kontroli. Jeszcze nie zdążył nic zrobić, a już postawiono mu zarzuty, że w brygadzie panuje bałagan, bo dowódca nie prowadzi zeszytu pracy, lecz używa prywatnego minikomputera. Został więc skarcony za swą ekstrawagancję i parcie ku nowoczesności. Po raz kolejny wyprzedził swój czas i, jak zwykle, został za to napiętnowany.
St. chor. sztab. Jacek Nikodemski, w czasach, gdy mjr Tadeusz Buk tworzył i rozwijał 7 Pułk Ułanów Lubelskich, był instruktorem wychowania fizycznego. Wspomina, że wysoka sprawność kawalerzystów była dla dowódcy czymś oczywistym. – Autobus wiozący żołnierzy na zajęcia sportowe z jednostki w Glinniku do Spały wyjeżdżał punktualnie co do sekundy. Pakował się do niego cały sztab, dowódca wsiadał ostatni, a mnie polecał sprawdzić listę… Nie chciałbym być w skórze tego oficera, który się spóźnił lub nie pojechał, bo miał jakąś ważną robotę – opowiada st. chor. sztab. Nikodemski. Majora można było spotkać na siłowni, na bieżni, na pływalni. Jeździł też konno i biegał po spalskich lasach. – Dowódca pasjami grywał w tenisa ziemnego, najczęściej z mjr. Ireneuszem Bartniakiem lub ze mną – kontynuuje opowieść podoficer. – Do dziś wspominam pierwsze mecze, w których dawałem z siebie wszystko. Przecież nie wypadało, żeby pułkowy wuefiarz był w jakiejkolwiek konkurencji nogą. Nasze pojedynki były zacięte. Jak wygrałem, to od razu widziałem, że nie do końca odniosłem sukces… Nie, nie podkładałem się nigdy, ale po swoim zwycięstwie wódz jakoś łaskawiej patrzył na pokonanego. A potem zazwyczaj przegrany stawiał piwo, przy którym rozważaliśmy, w jaki sposób podnieść na jeszcze wyższy poziom sprawność fizyczną kawalerzystów.
– Byliśmy przyjaciółmi, jeździliśmy konno, polowaliśmy, znajdowaliśmy wspólny język w sprawach wojska – wspomina Jan Kempara. – Wreszcie kupiliśmy ziemię, wybudowaliśmy domy, zostaliśmy w Spale sąsiadami. Tadeusz miał zamiłowanie do przyrody, do lasu. O ile nie był wielkim myśliwym, o tyle konie były jego pasją, która wiązała się z kawaleryjską tradycją brygady. W Spale jeździł na rączym arabie naszego przyjaciela, a bardzo lubił szybką jazdę. Na zbliżające się urodziny miał dostać w prezencie wierzchowca. Nie doczekał już tej chwili. Zgodnie z ułańską tradycją, osiodłanego i okrytego kirem konia prowadzono w jego orszaku pogrzebowym. Nie był to jednak ani ten, którego miał dostać, ani ten, na którym jeździł.
komentarze