Polacy wyliczają potrawy, jakie szykują na wigilijny stół ich żony czy mamy. Amerykanom udziela się atmosfera. Część z nich zamiast regulaminowej czapki z daszkiem nałożyła czapkę św. Mikołaja. Wyglądają komicznie: mundury, długa broń i te czapki. Irakijczycy też już wiedzą, że zbliżają się nasze święta, modlimy się, by nie spędzić ich w schronach. A ja się zastanawiam, w co się ubrać na kolację – do wyboru mam mundur pustynny albo… mundur pustynny.
To już grudzień… za chwilę Mikołajki i święta Bożego Narodzenia. Robi się coraz chłodniej, bez kurtki i polara nie ruszam się z kampu dokądkolwiek – nieważne, czy do biura, czy na stołówkę – zimno mi i już (brrr). Pomimo mojej awersji do zimna, jednak trochę mi smutno, że nie ma tutaj śniegu, w zamian za to ciągle pada deszcz. To takie monotonne i przygnębiające. Wszędzie błoto, a rozsypany w alejkach żwir bywa często przyczyną nagłych upadków. No cóż, taki mamy klimat w kraju nad Tygrysem i Eufratem.
W alejkach bazy coraz częściej żołnierze zaczynają mówić o zbliżających się świętach, wspominać, jak wyglądają one w ich domach, wyliczać, jakie to pyszne potrawy szykują na wigilijny stół ich żony czy mamy. Normalnie ślinka leci, już czuję zapach świątecznego bigosu, nawet za znienawidzonym karpiem zaczynam tęsknić. Naprawdę, czasem mam ochotę chłopakom zakazać mówienia o wigilijnym stole, bo od tego gadania robię się ciągle głodna!
Amerykanom też atmosfera się udziela. W Mikołajki część z nich zamiast regulaminowej czapki z daszkiem nałożyła czapkę św. Mikołaja. Wyglądają komicznie: mundury, długa broń i te czapki. Podoba mi się jednak to, że potrafią się dobrze bawić i nie wzbudza to negatywnych reakcji ze strony ich przełożonych, raczej zrozumienie i rozbawienie.
W bazie powoli ruszają przygotowania do świąt. Z kraju dostaliśmy choinki wraz z ozdobami i…. oczywiście jako jedyna kobieta w wydziale zostałam wyznaczona na główną mistrzynię w dekorowaniu naszego drzewka. Chłopcy właśnie przytargali drzewko do biura, a ja usiłuję się skupić na ocenie bombek i innych ozdóbek. Chodzą słuchy, że będą nawet tradycyjne wigilijne potrawy. Liczę też na to, że załapię się na dodatkowy bochenek chleba, który pieką nasi kucharze. Mniammm, czysta poezja, ten amerykański może się przy nim schować.
Ehh, a ja znowu o jedzeniu… ale może dlatego, że zaczęły do żołnierzy docierać świąteczne paczki od rodzin. Dają dużo radości, bo oprócz świątecznych specjałów, kabanosów, czekoladowych Mikołajów, w paczkach znalazła się aktualna prasa. Przede wszystkim zaś listy i zdjęcia najbliższych. Wszyscy teraz chwalą się tym, jak ich pociechy urosły, jakiego mają fajnego psa, kota albo chomika. Żonami się nie chwalą, zazdrośnie strzegą zdjęć swoich lepszych połówek.
Chłopakom humor się poprawił, więcej żartują, wydają się być bardziej rozluźnieni. Trochę im tego zazdroszczę, bo ja nie dostanę żadnej paczki, ale i bez tego dam radę. Tata nadal obrażony i milczy jak głaz…. Ostatnio próbowałam do niego zadzwonić, ale się rozłączył. Trudno, pocieszam się, że przejdzie mu wcześniej czy później.
Dobra, dosyć tego smęcenia, czas wrócić do rzeczywistości. Po kilku godzinach zmagań udało się w końcu ozdobić i ustawić w pionie choinkę wydziałową. Wygląda pięknie, zwłaszcza po ozdobieniu jej lampkami – wystarczy wyłączyć światło, by poczuć atmosferę świąt. Jestem bardzo zadowolona, choć pomocnicy stwierdzili, że wolą jednak zajmować się czyszczeniem broni, niż ozdabianiem ze mną choinki. Złośliwce jedne! No dobra, przyznaję, że trochę się szarogęsiłam, ale choinka musiała wyglądać perfekcyjnie! To nie moja wina, że zajęło to tyle czasu!
Za cztery godziny Wigilia, a my wciąż intensywnie pracujemy. Wiadomo, że w świąteczne dni nie będzie się wykonywało żadnych innych zadań, poza tymi koniecznymi. Irakijczycy też już wiedzą, że zbliżają się nasze święta (modlimy się o to, by nie spędzić ich w schronach). Na ostatnim spotkaniu dowódca irackiego batalionu mile nas zaskoczył składając życzenia. Jeszcze chwila, pożegnanie i wskakujemy do samochodów, by powrócić do bazy.
W niej zaś trwa szał zakupów. W okresie świąteczno-noworocznym bazar będzie zamknięty, tak samo jak amerykański PX. A że trwają świąteczne promocje, to chętnych na zakupy nie brakuje. Zaopatrzyłam się w zapas mojej ulubionej kawy na zimno, przewidując, że zaraz jej nie będzie. I faktycznie, załapałam się na ostatnią zgrzewkę. Żołnierze w ostatniej chwili pędzą na Hadżi, by kupić zapas tytoniu na najbliższe dni. Próbuję zagadywać naszych kucharzy, co szykują dobrego na święta, ale tylko tajemniczo się uśmiechają. Na osłodę dostaję zapewnienie, że chleba będzie dość dla wszystkich.
Wracam do biura, a tam przygotowania pełną parą. W największym pomieszczeniu zestawiane są stoły, ustawiane krzesła, skądś pojawiły się białe obrusy. Zostałam grzecznie, lecz stanowczo wyproszona z poleceniem, że mam iść odpocząć i przygotować się na Wigilię. Odwiedzi nas dowódca dywizji, więc mamy być wyszykowani jak należy. Hmmm…. do wyboru mam mundur pustynny albo… mundur pustynny. Mogę się co najwyżej zastanawiać, czy pod bluzę nałożyć piaskową koszulkę, czy zieloną.
Nieuchronnie zbliżał się czas wspólnej kolacji. Odświeżona wróciłam do biura i oniemiałam! Na stołach stały półmiski z barszczem z uszkami, pierogi, różne wędliny, przystawki, a nawet bigos! Z głośnika cicho płynęły do nas słowa kolędy. Niecierpliwa i lekko zestresowana czekałam razem z innymi na przybycie dowódcy dywizji, w końcu nie zawsze ma się bezpośrednio do czynienia z tak ważną personą, więc robi to na mnie niemałe wrażenie. W końcu przyjechał wraz z szefem sztabu i można było zaczynać.
Dowódca złożył wszystkim oficjalne życzenia i wziął do ręki opłatek, by przełamać się nim z każdą osobą obecną na sali. W końcu zatrzymał się przy mnie i wyciągnął rękę w moją stronę:
– Pani Ewo… nie ma pani przypadkiem dzisiaj imienin? – spytał.
– Zgadza się panie generale, mam.
– W takim razie wszystkiego najlepszego z okazji imienin. Panowie, czy już złożyliście życzenia solenizantce? – dowódca rozejrzał się po sali.
– Jeszcze nie, panie generale, mieliśmy dopiero zamiar złożyć jej życzenia – padła odpowiedź szefa.
– To na co panowie czekają? Taka okazja, by wyściskać młodą, ładną dziewczynę, a wy nic?
– Panie generale, boimy się, że nam się połamie od tych uścisków. Niech pan spojrzy jakie to chucherko… – dobiegło gdzieś z kąta.
– Ja wam dam chucherko, który to taki mądry? – rzuciłam, kierując w tamtą stronę groźne spojrzenie. Żołnierze wybuchnęli śmiechem, z dowódcą włącznie.
– No, no, no, pani Ewo, takiej to ja pani nie znałem. Widzę, że umie sobie pani radzić z wojskiem – pokiwał z uśmiechem głową i poszedł dalej.
Po dwóch godzinach towarzystwo powoli zaczęło się wykruszać, by zadzwonić do swoich rodzin i złożyć życzenia. Podniosłam się od stołu i ruszyłam w stronę swojego kampu. Po drodze dogoniła mnie przyjaciółka Kaja.
– Już nie mam siły obżerać się barszczem i pierogami, ale uszczknęłam co nieco na później – uśmiechnęła się, pokazując pękate pudełko.
– Pięknie, będzie co wcinać w Sylwestra! A chleb masz?
– No właśnie, nie załapałam się. A Ty?
– Wiedziałam, że tak będzie, dlatego u mnie w kampie leżą dwa bochenki, wzięłam jeden dla Ciebie.
– Super! – ucieszyła się Kaja. – To widzimy się za piętnaście minut u chłopaków – rzuciła i popędziła do siebie.
Popatrzyłam za nią wzdychając ciężko i skręciłam do mojej alejki. Na jej końcu mieszkali koledzy, u których przesiadywałyśmy w wolnym czasie „w ramach zmiany klimatu”. Weszłam tylko do kampu i zamieniłam mundur na dżinsy. Gdy dotarłam do nich, usłyszałam:
– To ma być przebranie? Święta są, dziewczyno!
– A co wy byście chcieli? Miałam się wystroić w małą czarną? – odcięłam się.
– Nooo, nie obrazilibyśmy się….
– Jasne i co jeszcze? Może szpilki do tego? Nie za duże wymagania macie?
– Też by pasowały. Co chcesz, kawę czy herbatę?
Nie minęło pięć minut i pojawiła się Kaja.
– Trzymaj – wręczyła mi świątecznie ozdobioną paczuszkę.
Popatrzyłam na pudełko i zaczęłam je powoli otwierać. Pierwsze co zobaczyłam, to była koperta zaadresowana do mnie, a w niej świąteczna kartka. Zaczęłam czytać i po chwili zaszkliły mi się oczy. To były życzenia od rodziców Kajki, którzy przygotowali dla mnie świąteczną paczkę. Spojrzałam na przyjaciółkę, stała przede mną nieśmiało się uśmiechając.
– Podoba ci się? – spytała. – Wiem, że jesteś zdana sama na siebie. Dużo o tobie opowiadałam rodzicom i postanowili przygotować ci niespodziankę. Pamiętaj, że nie jesteś sama i masz tutaj przyjaciół – dodała.
Czułam, jak wzruszenie ściskało mi gardło, nie byłam w stanie wydobyć z siebie ani słowa. W alejce nagle zrobił się ruch – żołnierze spieszyli do swoich kampów i po chwili wracali trzymając coś w rękach.
– My też coś dla ciebie mamy – powiedział jeden z nich. – Poprosiliśmy nasze żony, by dorzuciły parę drobiazgów do paczek. W końcu masz dzisiaj imieniny, młoda – dorzucił Marek, żartobliwie burząc mi włosy.
– Tylko nie młoda! I proszę nie psuć mi fryzury – obruszyłam się poprawiając swoje niesforne loki i wywołując tym salwę śmiechu.
– Dziękuję wam wszystkim – rozejrzałam się dookoła. – Jesteście niesamowici, naprawdę….
– Dobra, dobra, nie gadaj tyle, tylko otwieraj – zażartował Marek. – A teraz panowie, śpiewamy! Sto lat, sto lat…
Wracając do siebie długo spoglądałam na wyjątkowo bezchmurne, jak na tę porę roku, i pełne gwiazd niebo. Myślałam o tym, że nieważne gdzie, nawet bez rodziny, ale w gronie przyjaciół święta Bożego Narodzenia nie zatracają swojego uroku.
Irak, ad-Diwanijja, 2004 rok
Praca nadesłana na konkurs „Święta Bożego Narodzenia na służbie”.
autor zdjęć: Krzysztof Wilewski
komentarze