„Karbala” była potrzebna wojsku i społeczeństwu – uważa gen. Mirosław Różański, dowódca generalny rodzajów sił zbrojnych. W mijającym roku na ekrany wszedł film pod tym tytułem w reżyserii Krzysztofa Łukaszewicza. Zakończyły się też zdjęcia do dokumentalnego filmu „4101 Dziwnów” o polskich komandosach w czasach PRL. Mamy renesans filmów o polskim wojsku, czy też są to jaskółki, które niekoniecznie czynią wiosnę?
Entuzjastycznie przyjęta przez armię „Karbala” opowiada o walkach w Iraku w 2004 roku, a przede wszystkim o polskich żołnierzach oblężonych w karbalskim ratuszu. Trafiła do kin aż 15 lat po ostatnim polskim filmie o wojsku. Była nim „Operacja Samum” z 1999 roku, a rok wcześniej na ekrany weszły „Demony wojny wedłu Goi” – oba obrazy wyreżyserował Władysław Pasikowski. Po wielu latach pojawiły się kolejne projekty, jednak ich realizacja się ślimaczy.
Trudny los filmu wojennego
Krzysztof Łukaszewicz przyznaje, że twórcy „Karbali” od początku mieli trudności, głównie ze zdobyciem środków na realizację filmu. Pierwsze zdjęcia zaczęły się już w 2012 roku, ale nie udało się pozyskać mecenasów, oprócz dotacji Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej. Nie kwapił się do tego nawet przemysł zbrojeniowy. Projekt trzeba było przerwać i w 2014 roku zdjęcia ruszyły praktycznie od nowa, bo producentowi groziło odebranie dotacji PISF. Czas i miejsce zdjęć trzeba było ciągle przesuwać, wydarzenia na Bliskim Wschodzie uniemożliwiły bowiem realizację planu w Tunezji, Egipcie, Turcji i oczywiście w Iraku. W końcu udało się zrealizować zdjęcia w Jordanii, a w ostatniej chwili pozyskać sponsorów, ale film nakręcono i tak przy bardzo skromnym, jak na taką produkcję, budżecie. Wynosił on zaledwie kilka milionów złotych.
Ale bez takiego wsparcia wojska, na jakie liczył producent. Okazało się bowiem, że polska armia nie może użyczyć sprzętu za darmo produkcji filmowej, nawet gdy opiewa ona czyny polskich żołnierzy. – Była szczera wola, żeby pomóc temu projektowi – zarzeka się gen. Mirosław Różański, który jeszcze nie będąc dowódcą generalnym, próbował pomóc filmowcom. – Niestety, na poziomie średniego szczebla urzędników okazywało się, że wojsku wiążą ręce przepisy. W efekcie pomoc armii była na pewno mniejsza, niż byśmy tego chcieli – przyznaje.
Zupełnie inaczej wygląda to za oceanem. Takie superprodukcje, jak „Helikopter w ogniu” czy „The Hurt Locker”, oprócz gigantycznych budżetów, miały też potężne wsparcie amerykańskiej armii. Na plan filmowy trafiał sprzęt, jakiego potrzebowali producenci, a żołnierze brali udział w produkcji jako statyści. – W Departamencie Obrony USA istnieje specjalne biuro, które ocenia powstające projekty filmowe i jeśli uznaje, że film promuje amerykańskie wojsko, uruchamia pomoc – mówi z zazdrością Krzysztof Łukaszewicz.
Na planie filmu „4101 Dziwnów" - fot. comcam.pl
W tym roku zakończyły się także zdjęcia do dokumentalnego filmu o utajnionej jednostce komandosów z czasów PRL w Dziwnowie – „4101 Dziwnów”. Nie będzie to jednak film kinowy, ale festiwalowy. Udało się go zrealizować tylko dzięki osobistemu zaangażowaniu filmowców, grup rekonstrukcyjnych, a przede wszystkim samych byłych komandosów z Dziwnowa – Stowarzyszeniu Byłych Żołnierzy 1 Batalionu Szturmowego. Producent, grupa Comcam.pl, nie zabiegał w ogóle o żadne dotacje.
Przyjaciele są z nas dumni
– „Karbala” była potrzebna wojsku i społeczeństwu – mówi nam dowódca generalny gen. Mirosław Różański. – Wojsku, a szczególnie uczestnikom misji w Iraku, a także w Afganistanie, taki film się po prostu należy. Społeczeństwu wyjaśnia, co tak naprawdę robią żołnierze na misjach i z jakich motywacji na nie jadą. A przede wszystkim, jakiego wysiłku, a czasem i ofiar, wymaga od nich uczestnictwo w misjach poza granicami kraju – podkreśla.
Tego samego zdania jest Łukaszewicz. – Wojsku „Karbala” się należała i cieszę się z entuzjastycznego odbioru filmu w tym środowisku – mówi reżyser. – Mam osobistą satysfakcję z tego projektu, bo zyskałem wielu przyjaciół w wojsku. Czy zrobię jeszcze taki film, na razie nie wiem. Ale mam nadzieję, że będą powstawały takie produkcje, bo są one potrzebne – dodaje.
Na planie filmu „Karbala” na Żeraniu - fot. Marcin Górka
Sami żołnierze, a szczególnie weterani walk w Karbali, nie mają co do tego żadnych wątpliwości. – Film na ten temat był bardzo długo wyczekiwany przez nas, uczestników tej bitwy. Opowiadaliśmy o tych wydarzeniach kolegom i były znane w kręgu wojskowym, ale tylko w nim – mówi jeden z weteranów, Paweł Erdmann. – Reżyser odpalił temat tabu i powstał bardzo dobry film wojenny, który powinien obejrzeć każdy żołnierz, to jak „lektura obowiązkowa”. Śmiano się ze sceny, w której kapitan Kalicki czołga się pod ogniem, a lufę karabinu szoruje tyłem do kierunku czołgania. Ale śmieją się ci, którzy nie byli pod ogniem. Ci, którzy wiedzą, co to świst kul, wiedzą też, że ważne jest, żeby wydostać się spod ostrzału, a nie pięknie i regulaminowo się czołgać – zaznacza.
Weterani podkreślają też: to film, który wytłumaczył społeczeństwu, co działo się na misjach. – Przed filmem i książką „Karbala” strasznie denerwowały mnie internetowe „hejty” twierdzące, że jesteśmy najemnikami. To budziło u mnie wściekłość – wyrzuca z siebie sierż. Hubert Świątkowski, także weteran walk w Karbali. – Teraz wielu moich znajomych darzy mnie większym szacunkiem. Wiedzą, że robiłem coś, co po prostu do mnie należało, ale są dumni, że mają kogoś takiego w swoim gronie – mówi.
Co dalej z filmami o wojsku?
Niestety „Karbala” nie zgromadziła przed ekranami kin tylu widzów, ilu się spodziewano. Obejrzało ją ponad 400 tys. osób, a producent liczył na znacznie większą liczbę. – Na dodatek było to głównie wojsko i ludzie dorośli – ubolewa Krzysztof Łukaszewicz. – Młodzież została w domach, przy grach komputerowych i amerykańskich filmach wojennych. Ci, których spotykaliśmy w kinie, przyznawali często, że przyszli z rodzicami – dodaje.
Czy kładzie się to cieniem na projektach opowiadających o polskim wojsku? Czy rok 2016 przyniesie nowe produkcje? Nie wiadomo. Od roku mówi się o kolejnym polskim filmie wojennym o Dywizjonie 303. Na razie zdjęcia się nie zaczęły, producent czeka na dotacje z Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej, dopiero potem zacznie ubiegać się o wsparcie sponsorów. Może się jednak dotacji nie doczekać, jak twórcy filmu o rotmistrzu Witoldzie Pileckim. Zebrali w końcu pieniądze w ramach zbiórki publicznej, ale za 250 tys. zł nie da się nakręcić fabuły, powstał więc dokument fabularyzowany „Pilecki”. W 2017 roku na ekrany telewizyjne ma też wejść 20-odcinkowy serial, a do kin film – pełnometrażowy o losach ORP „Orzeł”. Czy pojawią się kolejne projekty, może dotyczące aktualnego życia polskiego wojska?
Na planie filmu „Karbala” na Żeraniu - fot. Marcin Górka
Na pewno wciąż będzie żyła „Karbala”. Film wyemituje Canal+, jego współproducent. Również TVP (nie wiadomo jeszcze tylko, czy jako film, czy serial). Tuż po Nowym Roku film trafi też na półki na DVD. – „Karbala” będzie jeszcze żyła przez kilka lat – uważa Krzysztof Łukaszewicz. – Mam jednak nadzieję, że trwająca obecnie dyskusja o kinie narodowym doprowadzi do tego, że będą powstawały filmy o współczesnym polskim wojsku, bo one są potrzebne – podkreśla.
autor zdjęć: materiały dystrybutora filmu "Karbala", comcam.pl, Marcin Górka
komentarze